poniedziałek, 2 marca 2015

Rozdział 10 - Test napastników

W szkole w Hokkaido...


       Właśnie rozpoczynał się poranek i słońce powoli zaczęło przedzierać się przez gęsty las, by w końcu dotrzeć do pewnej szkoły, na której dachu leżał jeszcze świeży śnieg. Ciepłe promienie sprawiły jednak, że biały puch zaczął się powoli rozpuszczać i pojedynczymi kropelkami spadał na parapet jednego z pokoi. Tak się akurat zdarzyło, że pokój ten należał do trzech dziewczynek. Wszystkie drzemały sobie jeszcze smacznie pod ciepłymi kołdrami. Ale nie trwało to długo, gdyż już kilka minut później, w pokoju rozległ się głośny dźwięk budzika.
       Dziewczyna o fioletowych włosach, uderzyła ręką w zegarek, wyłączając go przy tym, po czym przeciągnęła się i z szerokim ziewnięciem wstała z łóżka. Potrząsnęła zielonowłosą dziewczyną mówiąc:
- Silvia... Pora wstawać.
- Ok - odparła tamta, po czym zwlekła się z łóżka.
- Obudź Nelly a ja pójdę się umyć. A potem pewnie trzeba będzie obudzić chłopaków.
- Zapewne - przyznała jej rację druga menadżerka, po czym poszła budzić ostatnią śpiącą w pokoju dziewczynę, a filetowowłosa dziewczyna udała się do łazienki. Była to oczywiście Yuri.
       W łazience spędziła kilka minut, po czym wyszła i uśmiechnęła się wesoło do koleżanek.
- To jak? Idziemy budzić naszych śpiochów?
- Jasne - odpowiedziała z uśmiechem Silvia. - Daj mi się tylko umyć.
- Nie ma sprawy. Zaczekam.
       Wkońcu już wszystkie cztery były gotowe i wyszły z pokoju. Silvia i Yuri udały się do sąsiednich pokoi, natomiast Nelly zeszła na dół, by zacząć przygotowywać śniadanie.
- Ja biorę Vectora i Jacka, oraz Nathana z ekipą - powiedziała Yuri.
- No wiesz co? - oburzyła się Silvia, jednak na jej ustach pojawił się uśmiech. - Czyli ja mam obudzić Wybuchową gromadkę oraz Axela, Jude'a i Marka?
- Mhm... - potwierdziła Sasaki.
- Ten ostatni za nic w świecie nie wstanie - jęknęła Woods, na co jej przyjaciółka cicho się zaśmiała.
- Powodzenia - powiedziała w jej kierunku, po czym zapukała do pierwszych drzwi, a nie słysząc odpowiedzi, weszła do pokoju.
       Pomieszczenie nie było zbyt wielkie. Nieco mniejsze od pokoju menadżerek, ale nocowało tu tylko dwóch chłopców. Yuri popatrzyła najpierw na Jacka, a potem na Vectora, zastanawiając się, którego obudzić jako pierwszego. W końcu doszła do wniosku, że łatwiej będzie z fioletowowłosym. Podeszła do jego posłania i potrząsnęła chłopaka za ramię.
- Pora wstawać Vector - powiedziała.
- Nie ma sprawy - odpowiedział spokojnie, po czym usiadł i się przeciągnął.
       Yuri patrzyła na niego przez chwilę ze zdziwieniem. Trwało to wystarczająco długo, by piłkarz zorientował się, że coś jest nie tak.
- Coś się stało? - zapytał marszcząc brwi.
- Nie, nie - odparła pospiesznie menadżerka. - Jestem po prostu zdziwiona, że wstałeś, bez żadnych protestów.
       W odpowiedzi chłopak tylko wzruszył ramionami i odpowiedział:
- Przywykłem do tego, że nigdy nie śpię tak długo jak chcę, więc po prostu wstaję, kiedy muszę.
       Sasaki patrzyła na chłopaka jeszcze przez chwilę w zdumieniu, po czym otrząsnęła się i poprosiła:
- Pomożesz mi obudzić Jacka? Myślę, że z nim, nie będzie już tak łatwo.
       Chłopak skinął głową i po kilku minutach, udało im się ściągnąć chłopaka z łóżka. Yuri uśmiechnęła się do chłopaków na pożegnanie, po czym przeszła do kolejnego pokoju. Zapukała, a nie słysząc reakcji, nacisnęła klamkę i weszła do pomieszczenia. Rozejrzała się po mieszkańcach pokoju, po czym podeszła do swojego kuzyna i szarpiąc go za ramię zaczęła budzić. Po kilku minutach niebieskowłosy w końcu otworzył oczy, po czym pomógł Yuri obudzić dwóch pozostałych chłopaków.
- Do zobaczenia na śniadaniu! - krzyknęła wychodząc z pokoju i zamykając za sobą drzwi.
       Rozejrzała się po korytarzu, szukając wzrokiem Silvii, ale nigdzie jej nie było. Ze zmarszczonymi brwiami, zastanawiając się, co tez może dziać się z przyjaciółką, zeszła na dół, by pomóc Nelly w przygotowaniu śniadania. Fioletowowłosa, nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej koleżanka, była w pokoju tuż obok i usiłowała właśnie obudzić pewnego śpiocha. Oczywiście był nim, nie kto inny, tylko Mark Evans we własnej osobie.
- Nie no, ja się poddaje - powiedziała Silvia załamując ręce. - Jak mam go niby obudzić?
- Zostaw to nam - powiedział Jude. - Jakoś spróbujemy sobie z nim poradzić, a ty idź budzić resztę.
- Ok - powiedziała dziewczyna, po czym wyszła z pokoju.
- Masz jakiś pomysł? - zapytał przyjaciela Axel.
- Nie bardzo - przyznał strateg.
       Silvii udało się obudzić ich obu. Byli już wyszykowani i gotowi na trening. Mark stanowił jednak pewien problem. Obaj chłopacy siedzieli na swoich łóżkach i zastanawiali się jak by tu obudzić kapitana. Jednak drzwi otworzyły się nagle, przerywając ich myśli i do pokoju wpadł jak huragan Mikael, a zaraz za nim wszedł Sharus.
- Przepraszam za niego - powiedział białowłosy. - Próbowałem go powstrzymać, ale się uparł.
       Jude i Axel wymienili zaskoczone spojrzenia nie bardzo wiedząc, co chłopak ma na myśli. Ale wszystko się wyjaśniło, kiedy Mikael podbiegł do łóżka Marka i wrzasnął:
- Wstawaj Mark! Nie będziesz spał przez cały dzień! Pora na trening!
- Trening!? - krzyknął zaskoczony bramkarz i poderwał się na łóżku jak oparzony. Przez chwile był mocno zdezrientowany, jednak już po chwili krzyknął zrywając się z łóżka - Na co my jeszcze czekamy!? Chodźmy zagrać!
       Z tymi sławami ruszył w kierunku drzwi. Nie dotarł jednak do celu, gdyż Sharus zagrodził mu drogę.
- O co chodzi? - zapytał zdumiony kapitan.
- Może byś się najpierw ubrał Mark? - zaproponował z politowaniem obrońca.
       Bramkarz spojrzał na swój strój i aż krzyknął ze zdziwienia, po czym podrapał się zakłopotany po głowie i powoli wycofał w stronę szafy.
- Masz rację. Zagramy jak tylko się przebiorę - powiedział, po czym wyciągnął z szafy ciuchy i pobiegł do łazienki.
       Axel i Jude wymienili porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęli się do siebie lekko. To był cały Mark. po chwili, chłopak wyszedł z łazienki i uśmiechnął się do wszystkich zgromadzonych w pokoju.
- Ok! - krzyknął. - Chodźmy na śniadanie, a potem pora na trening...


***

Pół godziny później na boisku...


       Dzień był wyjątkowo pogodny i mimo, że wciąż powiewał zimny wiatr, na dworze było bardzo ciepło. Na boisku zebrała się już cała drużyna piłkarska Liceum Raimona wraz z menadżerkami. Brakowało jeszcze tylko jednej osoby.
- Gdzie jest trener Hibiki? - zapytał Mark, odwracając się ku swoim koleżankom.
- Nie widziałam go od rana - przyznała Silvia, po chwili zastanowienia.
- Myślicie, że coś się stało? - zapytał Jude.
       Jakby w odpowiedzi na słowa chłopaka, na schodach pojawił się wysoki, postawny mężczyzna i zaczął ostrożnie schodzić po schodach. Kiedy już znalazł się na dole, zbliżył się ku chłopcom i krzyknął:
- Zbiórka!
        Już po chwili stało przed nim jedenastu zawodników. Przyjrzał się powoli każdemu z nich, a napotykając spojrzenie wesołych oczu Marka, od razu się rozpogodził.
- Czy wszyscy już są?
- Tak! - odkrzyknęło jedenaście zgodnych głosów.
- To dobrze - powiedział. - Dzisiaj przetestuję wasze osobiste umiejętności. Kiedy wrócimy do szkoły, będziemy mieli niecały tydzień, by dowiedzieć się kto będzie naszym pierwszym przeciwnikiem w eliminacjach regionu. Do tego czasu muszę poznać wasze umięjętności, by opracować odpowiednie ustawienie. Dlatego dzisiaj będziecie ćwiczyć indywidualnie. Czy wszystko jasne?
- Tak trenerze Hibiki - odpowiedzieli zgodnie zawodnicy.
       Mężczyzna przebiegł wzrokiem po nich wszystkich. Widział jak bardzo są podekscytowani wizją indywidualnego treningu. Doskonale to rozumiał. Mieli właśnie możliwość pokazania się z jak najlepszej strony i żaden z nich nie chciał zaprzepaścić tej szansy. Mężczyzna skinął głową. Dobrze pamiętał czasy, kiedy sam taki był. Szybko jednak przerwał rozmyślania.
- W taj chwili najważniejsi są ci chłopcy. Później będzie czas na inne sprawy - pomyślał.
- Najpierw chcę zobaczyć, jakie macie strzały. Mark, idź na bramkę.
- Oczywiście trenerze! - krzyknął Mark, po czym pędem ruszył na odpowiednie stanowisko.
       Mężczyzna patrzył przez chwilę za bramkarzem, po czym odwrócił się w kierunku pozostałych członków drużyny.
- Wszyscy, którzy mają w zanadrzu jakieś specjalne strzały niech do mnie podejdą.
       Z szeregu wystąpiło pięciu chłopców. Trener popatrzył na nich przenikliwie. Stali przed nim Axel, Kevin, Mikael, Dakota i Zicco. Zastanawiał się przez chwilę, po czym powiedział:
- Mikael.
- Tak? - zapytał czerwonowłosy.
- Zaatakuj bramkę.
- Dobrze - odpowiedział chłopak, po czym pędem ruszył na środek boiska.
       Najlepszy przyjaciel zawodnika, który został wymieniony chwilę temu, westchną po czym zawołał:
- Mikael!
- Co!? - odkrzyknął tamten, zatrzymując się i spoglądając w stronę kolegi.
       Sharus tylko przewrócił oczami, po czym wziął do ręki piłkę i kopnął ją do chłopaka z tatuażem, który z łatwością ją odebrał. Białowłosy tylko westchnął.
- Jak zwykle. Czy ja jestem jakąś niańką, czy co?
       W tym samym czasie chłopak z blizną na twarzy patrzył w skupieniu na wydarzenia, które miały miejsce na boisku. Przyglądał się czerwonej czuprynie napastnika, który zaczął biec w kierunku bramki. Kilka metrów przed nią, wykonał Strzał Feniksa, jednak Mark zatrzymał strzał z niebywałą łatwością używając przy tym Młota Gniewu.
- Zicco - usłyszała za sobą spokojny głos.
       Odwrócił się i spojrzał na trenera.
- Teraz twoja kolej.
- Dobrze - odpowiedział, po czym wyszedł na środek boiska.
       Rozejrzał się wokół. Najpierw zapatrzył się na krajobraz wokół siebie, a po kilku chwilach w końcu odważył się spojrzeć w niebo. Nie wytrzymał tego jednak długo i spuścił wzrok na piłkę.
- Czy dobrze zrobiłem, przyznając się, do tego ataku? Może... może powinienem był pozostawić to w tajemnicy. Może tak byłoby lepiej.
       Nagle, do uszu chłopaka dobiegł krzyk:
- Dawaj Zicco!
       Podniósł głowę i spojrzał prosto w rozświetloną uśmiechem twarz Marka. Widział iskry ekscytacji w jego oczach i nagle poczuł, jak schodzą z niego wszelkie troski. Uśmiechnął się do bramkarza i krzyknął:
- Jesteś gotów?
- No jasne! - odpowiedział tamten, na co niebieskooki uśmiechnął się szeroko.
- Idę! - krzyknął, po czym pobiegł na bramkę chronioną przez Evansa.
       Początkowo, biegł spokojnie, jednak już po kilku krokach, niemiłosiernie przyspieszył, a wokół, jego całego ciała, pojawiła się biała łuna. Kilka metrów od bramki, uniósł się w powietrze, a wyglądało to tak, jakby biegł, unosząc się nad ziemią. Nagle wyskoczył w górę, zrobił salto do tyłu, po czym kopnął piłkę obiema nogami jednocześnie, krzycząc:
- Pierwotna Energia!
       Piłka z zawrotną prędkością pomknęła na bramkę, a bramkarz przypatrywał się atakowi zafascynowany. Kiedy zorientował się, jak blisko niego jest piłka, próbował wykonać technikę. Nie był jednak wystarczająco szybki. Już po sekundzie, piłka krążyła w siatce. Evans nawet się nie zorientował, kiedy atak przemknął tuż obok niego.
- To... to... To było niesamowite! - krzyknął podekscytowany podbiegając do Meadelinga. - Gdzieś ty się tego nauczył?
       Zicco spojrzał w górę i po raz pierwszy odkąd odszedł, uśmiechnął się w kierunku nieba.
- W pewnym specjalnym miejscu - odpowiedział przenosząc wzrok na roziskrzone oczy Marka.
- To było wspaniałe. Cieszę się, że miałem okazję to zobaczyć. Chcę z tobą grać.
       Słowa chłopaka, bardzo zaskoczyły niebieskookiego, który wpatrzył się w Evansa ze zdumieniem. Nie trwało to jednak długo. Po chwili, oblicze Meadelinga rozjaśnił uśmiech.
- Dziękuję Mark - powiedział, po czym poklepał bramkarza po plecach i zszedł z boiska robiąc miejsce następnemu zawodnikowi. Po raz pierwszy był zdecydowanie pewien swojego wyboru...


***

Kawałek dalej, na skraju lasu...


       Mężczyzna ubrany w szarą kurtkę, stał na skraju lasu, ukrywając się za krzakiem. Przez boisko przetaczała się gama uczniów, ale on, zwracał uwagę, tylko na jednego z nich. Był to niebieskooki chłopak z blizną na twarzy. Kiedy wszedł na boisko, mężczyzna wciąż nie spuszczał z niego wzroku. Musiał wiedzieć wszystko. Jeżeli przeoczy choćby szczegół, mocno tego pożałuje.
       I właśnie wtedy wydarzyło się coś, co sprawiło, iż nasz tajemniczy obserwator na chwilę przestał oddychać. Pierwotna Energia. Nie mógł w to uwierzyć.
- A więc jednak to zrobił.
       Mężczyzna natychmiast wyjął z kieszeni telefon i wybrał właściwy numer. Przez cały czas patrzył na pewnego chłopca, który właśnie schodził z boiska z uśmiechem. Już po drugim sygnale usłyszał w słuchawce, dobrze znany głos.
- Zrobił to - oznajmił, bez żadnych wstępów. - Wykonał Pierwotną Energię.
       Rozmówca naszego bohatera coś odpowiedział, na co ten, tylko skinął głową.
- Niech się Pan nie martwi. Będę go pilnował. Kiedy przyjdzie czas zostanie należycie ukarany, ale do tego czasu, nie spuszczę go z oczu nawet na sekundę.
       Po tych słowach rozłączył się i mocniej przywarł do pnia drzewa, przy którym stał. Przebywał już w tym miejscu od dłuższego czasu i powoli zaczynał marznąć. Nie zamierzał okazać słabości. Miał zamiar wypełnić misję. I był pewien, że mu się to uda...


***

Z powrotem przenosimy się na boisko...


       Dakota właśnie przyglądał się Markowi, gdy ten zatrzymywał strzał Kevina. Przed różowowłosym na boisko wszedł Axel. Indianin przeniósł wzrok na blondyna i popatrzył na niego spod przymrużonych powiek. Musiał przyznać, że ten chłopak był niesamowity. Dokładnie taki, jak go sobie wyobrażał, o ile nie jeszcze lepszy. Wiedział, że sam jest dobrym zawodnikiem, ale nie miał szans, równać się Płomiennym Napastnikiem. Chciał jednak spróbować. Pragnął tego tak bardzo, że gdy tylko trener wywołał jego imię ruszył na boisko, a przechodząc obok Axela powiedział do niego:
- Będę lepszy niż ty.
       Po tych słowach Ciemnoskóry ruszył na środek boiska. Nie widział, jak Blaze rzuca mu zaskoczona spojrzenie. Ale nawet gdyby o tym wiedział, nie przejąłby się tym zapewne. Zależało mu, by pokazać się w tej chwili z jak najlepszej strony przed całą drużyną. I wierzył, że mu się to uda.
       Było to przynajmniej do czasu, gdy nie stanął na odpowiednim miejscu i nie spojrzał przed siebie. Kilka metrów na wprost niego, stał przygotowany do obrony Mark. Wtedy Dakota zaczął nabierać wątpliwości.
- Ostatnio, kiedy się ze sobą zmierzyliśmy, pokonałem go, ale użył wtedy zaledwie Pięści Sprawiedliwości. Wczoraj pokazał, że stać go na wiele więcej. Nie wiem czy będę w stanie mu strzelić, ale muszę spróbować. Nie chcę przegrać z Axelem. I nie chcę przegrać z Markiem.
- Gotowy? - krzyknął do bramkarza.
- Dajesz! - odpowiedział mu Evans.
       Chłopak więc, ruszył w kierunku bramki. Pierwszym atakiem, który wykonał była Lawina. Tak jak się spodziewał, kapitan z łatwością złapał piłkę, przy użyciu Wymiarowej ręki. Indianin zagryzł wargę. Teraz musiał się bardziej postarać.
       Kiedy Mark, odrzucił Dakocie piłkę, ten z łatwością ją przyjął, po czym odszedł kawałek od bramki. Kiedy był już w odpowiedniej odległości od swojego celu, ruszył ku bramkarzowi. Parę metrów przed Evansem, wyskoczył w powietrze, po czym kopnął w piłkę pod specyficznym kątem.
- Iluzja! - wrzasnął, po czym wylądował w przysiadzie na ziemi, a piłka pognała ku siatce.
       Na jej drodze, pojawił się bramkarz, który właśnie miał zamiar złapać footbolówkę. Wtedy zdarzyło się coś dziwnego. Piłka, jakby nagle rozszczepiła się i zamiast jednej, na boisku były już cztery. Mark zdezorientowany złapał jedną z nich, ale nic to nie dało, po pozostałe trzy właśnie wpadły do siatki. Bramkarz popatrzył na to z zaskoczeniem.
- Co... Co to było? - zapytał sam siebie, wpatrując się w footbolówkę, którą trzymał w rękach.
       Jednak bramkarz, szybko doszedł do siebie i na jego twarzy pojawił się wyraz zachwytu. Evans podbiegł do Indianina i powiedział:
- To było niesamowite!
- Dzięki - odpowiedział tamten bez choćby cienia chełpliwości i tylko na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
       Zanim Mark zdążył odezwać się choćby słowem na boisku rozległ się donośny głos trenera:
- Wszyscy do mnie!
       Cała drużyna natychmiast podeszła do mężczyzny i popatrzyła na niego z wyczekiwaniem. Hibiki już po chwili przemówił:
- Na razie koniec treningu. Po południu sprawdzę zdolności obrońców i pomocników, a potem przeprowadzimy specjalny trening.
- Dobrze trenerze! - wykrzyknęło jedenaście zgodnych głosów.
- Teraz macie czas wolny - powiedział mężczyzna, po czym oddalił się, a na jego twarzy błąkał się lekki uśmiech.
       W tym czasie zawodnicy i menadżerki zbili się w koło i zaczęli dyskutować.
- Co teraz robimy? - zapytał Mark.
- Może będziemy walczyć z kosmitami - zaproponował Nathan ze śmiechem, mrugając przy tym do kapitana.
- No nie... Znowu? - zapytał speszony Evans, na co wszyscy się roześmiali.
- Niedługo obiad - oznajmiła Silvia. - Możemy teraz pójść do ośrodka. Wy się przebierzecie, a potem, jeszcze przed posiłkiem, możemy zagrać w karty.
- To jest całkiem niezły pomysł - poparł dziewczynę Zicco, a pozostali skinęli głowami, na znak, że im również podoba się taka perspektywa.
- Więc postanowione - stwierdził Evans. - Chodźmy do ośrodka!
       Po tych słowach wszyscy ruszyli ku szkole. Mikael, Sharus i Kevin na samym przodzie, a za nimi reszta drużyny. Mark, Axel i Jude szli prawie na samym końcu, dyskutując o czymś zawzięcie. Jedynymi osobami, które podążały za nimi, były trzy menadżerki, które patrzyły z uśmiechami na drużynę. Wspaniale było mieć przyjaciół...


W następnym rozdziale... 

Jesteśmy już gotowi na kolejny trening. Tym razem przetestowani zostaną nasi obrońcy i pomocnicy. Trener chce zapewne poznać nasze wszystkie mocne i słabe strony, by móc nam później dawać odpowiednie rady w nadchodzących meczach. Ale zaraz... Przed nami specjalny trening! Już nie mogę się go doczekać. Zastanawiam się tylko, czego będzie dotyczył.

----------------------------------------------------------------------------------------------

Gomen, gomen, gomen i jeszcze raz gomen! Wiem, że dawno nie pisałam. Przepraszam. Powiem szczerze, że nie chodzi o to, że nie miałam czasu, bo jakiś bym tam znalazła, ale po prostu nie miałam weny na ten rozdział. Ale... No cóż. Miałam wyrzuty sumienia, że ostatnio nic tutaj nie dodawałam, więc napisałam ten oto rozdział. Wiem, że nie powala i w ogóle, ale myślę, że ujdzie. Nie jest zły jak na to, że nie miałam na niego pomysłu, więc... No cóż. Życzę miłego czytania i proszę o komentarze. Chcę poznać wasze zdanie na temat moich wypocin. O ile oczywiście, ktoś jeszcze tu jest.
Pozdrawiam :)

wtorek, 13 stycznia 2015

Rozdział 9 - Nowe techniki hissatsu

Na boisku...


       Wiatr delikatnie przedzierał się przez gęstwinę lasu i powiewał w koronach drzew. Cichy szum rozlegał się w całej okolicy. Ciszy nie zakłócał żaden dźwięk. Kilka metrów dalej, gdzie poszycie leśne miało swój koniec, znajdowało się boisko. Stało na nim pięciu zawodników, a wokół pola około 20 innych osób. Wszyscy w milczeniu wpatrywali się w wyżej wspomnianych chłopców. Jeden z nich stanął na bramce, klasnął w ręce i ugiął lekko nogi.
- Gotowy? - zapytał szarooki.
- Dawaj! - krzyknął brązowowłosy.
       Chłopcy stojący naprzeciw bramkarza popatrzyli po sobie i skinęli głowami.
- Zróbmy to - powiedział jeden z nich. Miał brązowe dredy związane w kucyka, a na oczach jaśniały mu google. Jude.
       Pozostali trzej spojrzeli na niego. Axel. Nathan. Fubuki. Uśmiechnęli się do siebie.
- Przebijemy się przez jego obronę - zapewnił Nathan.
- Więc chodźmy - dodał Fubuki.
       Ustawili się więc na swoich miejscach i wpatrzyli w bramkarza. Mark. Chcieli mu strzelić bramkę i wiedzieli, że dadzą radę.
       W tym samym czasie, pozostali zawodnicy Liceum Raimona, przyglądali się zaistniałej sytuacji w napięciu. Panowała cisza, której nie mącił nawet śpiew ptaków. Wszyscy tam obecni zastanawiali się, co się za chwilę wydarzy. Mark był najlepszym bramkarzem na świecie, jednak poczwórna siła Axela, Nathana, Fubukiego i Jude'a mogła się przebić przez jego obronę. Wszyscy wyczekiwali z napięciem, aż pojedynek się zacznie.
       W końcu wszystko już było gotowe i chłopcy się ustawili. Z tyłu stał Jude z piłką, kilka metrów przed nim stał Nathan, a z jego prawej i lewej strony, znajdowali się odpowiednio, Axel i Fubuki. Jude zamachnął się nogą i kopnął piłkę, z wielką siłą, w kierunku Nathana. Niebieskowłosy również uderzył, przekierowywując w ten sposób piłkę tak, by pognała wysoko w powietrze. Wtedy Axel i Fubuki zaczęli biec w kierunku Swifta. Wybili się w powietrze, metr od niego i zamieniając się pozycjami wspólnie kopnęli.
       W ciągu całej tej akcji z piłką działy się niewiarygodne rzeczy. Po pierwszym uderzeniu, mknęło z nią pasmo ciemności, do którego po przekierowaniu dołączyło niemalże przejrzyste pasmo. Kiedy piłka została ostatecznie wykopana w kierunku bramki, otoczyły ją dodatkowo białe i czerwone promienie.
       Z ust czterech chłopaków wydobył się zgodny krzyk:
- Cztery Żywioły!
       Mark wpatrywał się w strzał z niedowierzaniem, a jego oczy miały teraz rozmiary spodków. Jeszcze nigdy nie widział takiej mocy. Ale i tak miał zamiar to zatrzymać. Po boisku przeszedł kolejny krzyk, zakłócając panującą wokół ciszę.
- Boski Chwyt!
       I złapał. A przynajmniej myślał, że złapał, puki nie poczuł nagłego, niespodziewanego, mocnego nacisku na ręce. Ugiął mocniej kolana i napiął mięśnie rąk. Nic to jednak nie dało. Po chwili bramkarz wpadł razem z piłką do bramki.
       Ponownie nastała cisza. Nie trwała ona jednak długo. Po chwili, wszyscy zawodnicy pobiegli na boisko do czterech zawodników, by pogratulować im wspaniałego strzału.
- To było niesamowite! - krzyknął Mikael.
- Wspaniałe! - potwierdził Sharus, z równie wielkim entuzjazmem
- Całkiem nieźle chłopaki - pochwalił Kevin, klepiąc wszystkich czterech po ramionach.
       Nasi napastnicy patrzyli w tym czasie po sobie z uśmiechami. Udało im się. Technika Cztery Żywioły przełamała obronę Boskiego Chwytu. Patrzyli po sobie z dumą. Długie i wyczerpujące treningi najwidoczniej się opłaciły.
       W tej samej chwili trzy menadżerki siedziały na ławce i w osłupieniu wpatrywały się w chłopców, którzy strzelili Markowi bramkę.
- To... To... - jąkała się Silvia.
- To było boskie! - krzyknęła podekscytowana Yuri, wstając z ławki. - Jeszcze nigdy nie widziałam tak potężnej techniki!
- Ani ja - potwierdziła Nelly.
       Nagle z ich plecami rozległ się znajomy głos:
- Długo trenowali, zanim udało im się wykonać ten strzał.
       Obejrzały się zdziwione.
- To pan o tym wiedział, trenerze Hibiki? - zapytała zdziwiona Silvia.
- Oczywiście, że wiedziałem. Ćwiczyli w naszym mieście, na boisku nad rzeką, nieraz do późnej nocy. Ale treningi zawsze się opłacają. Jak widać udało im się to ukończyć.
       Nelly obejrzała się z powrotem na boisko i spojrzała na Marka. Siedział na ziemi i wpatrywał się w swoje ręce. Zagryzła wargę. Udało im się zdobyć bramkę. Ale ona wierzyła w Evansa. Wiedziała, że następnym razem, zatrzyma ten strzał.
       Kapitan Raimona przeniósł wzrok na piłkę i podniósł ją z ziemi. Jego ciało wciąż drżało, od siły uderzenie. Wstał i skierował się w kierunku gromady piłkarzy. Przecisnął się przez nich i po chwili stał oko w oko ze swoimi przeciwnikami. Uśmiechnął się do nich pogodnie, a w oczach migotały mu iskierki podniecenia.
- To było niesamowite. Jeszcze nigdy nie miałem doczynienia z taką siłą strzału.
       Chłopcy spojrzeli po sobie z uśmiechami, po czym Nathan powiedział:
- Chcieliśmy, żebyś jako pierwszy spróbował zatrzymać ten strzał.
       Bramkarz popatrzył na nich z niedowierzaniem i radością w oczach.
- Chłopaki... Dziękuję!
       Wszyscy wyszczerzyli się do niego w uśmiechu.
- Ale kiedy wy się tego nauczyliście? Nie pamiętam, żebym widział, jak to trenowaliśmy.
- Nie mogłeś o tym wiedzieć, bo wyjechałeś - odpowiedział mu Jude. - Niedługo po twoim odlocie, do miasta Inazumy przyjechał Fubuki. Spotkaliśmy się przypadkowo wszyscy czterej na Stalowej Wieży Plaży. Długo o tobie rozmawialiśmy i w końcu postanowiliśmy, że stworzymy technikę, którą ci pokarzemy, jak tylko wszyscy się spotkamy. Miałeś być pierwszym, który poczuje moc tego strzału.
       Evans słysząc wypowiedź kolego, ogromnie się wzruszył.
- Chłopaki... - powiedział.
       Szybko jednak na jego twarzy pojawił się uśmiech i z ekscytacją powiedział:
- Strzelcie jeszcze raz. Tym razem to zatrzymam.
- Mark... - odezwał się Dakota. - Nie chcę cię obrazić, ale myślę, że to jest strzał nie do obrony - powiedział smętnie.
- Właśnie dlatego muszę go zatrzymać - odpowiedział Evans, zginając rękę w łokciu i zaciskając dłoń w pięść, w geście walki.
- Kapitanie... - powiedział niepewnie Indianin i spojrzał ze zdumieniem na bramkarza. W jego oczach widać było podniecenie i wytrwałość.
       Zdumienie zniknęło z twarzy Dakoty, a zamiast tego, pojawił się na niej uśmiech.
- Będę ci kibicować - obiecał.
       Mark w odpowiedzi posłał mu swój szeroki uśmiech.
- Ok. W takim razie na pozycje - krzyknął i pobiegł ku bramce.
       Wszyscy zeszli z boiska. Zostali na nim jedynie wykonawcy techniki i Mark. Wszyscy wpatrywali się w niego uważnie, ciekawi, co takiego ten chłopak planuje. Wiatr zawiał lekko, a z nieba spadły płatki śniegu. Dopiero zaczynało padać, ale już i tak było ich wiele.
       Chłopcy wykonali technikę Cztery Żywioły. Piłka pomknęła prędko ku bramce. I właśnie wtedy Mark zrobił coś, czego nikt się nie spodziewał. Stal jak słup soli, bez ruchu.
- Kapitanie! Zatrzymaj to! - wrzeszczeli z ławki Kevin, Mikael i Sharus.
- Mark... - szepnął Dakota.
       Wtedy stało się coś niesamowitego. Evans zacisnął dłoń w pięść i zrobił zamach od tyłu. Kevin wstrzymał oddech.
- Czy... Czy to jest...
- Ognista pięść? - zapytał ze zdumieniem Nathan, patrząc na ruchy przyjaciela.
       W tym momencie bramkarz otworzył rękę i jego ruch uległ przeobrażeniu.
- Nie - odpowiedzial Axel. - To jest zupełnie różne.
       W powietrzu pojawiła się olbrzymia, płonąca ogniem rozwarta ręka.
- Ognista Ręka! - krzyknął Mark.
       Piłka mknęła w kierunku bramki z niesamowitą prędkością. Na jej drodze, pojawiła się jednak technika obronna Marka. I strzał został zatrzymany.
       Wszyscy patrzyli na to z niedowierzaniem. Ich oczy się rozszerzyły ze zdumienia, usta zostały szeroko otworzone i nic do nich nie docierało. Nic z wyjątkiem faktu, iż nowa technika bramkarska Evansa, zatrzymała poczwórny atak najlepszych zawodników na świecie. Po chwili wszyscy pobiegli w kierunku brązowowłosego. Jako pierwszy stanęli przy nim oczywiście nasi atakujący, czyli Axel, Jude, Fubuki i Nathan.
- To było niesamowite - stwierdził z podziwem Axel. - Kiedy ty się tego nauczyłeś?
- W wakacje z dziadkiem. Nie tylko wy trenowaliście - odpowiedział z uśmiechem.
- Miałeś w zanadrzu taką niesamowitą technikę i nic nie powiedziałeś?! Mark! O takich rzeczach się mówi! - prawił mu kazania zdziwiony Kevin.
- Tak, tak, wiem. Przepraszam - odpowiedział bramkarz z zakłopotaniem i podrapał się po głowie.
       Nagle usłyszeli damski głos, gdzieś niedaleko. Wszyscy odwrócili się w kierunku Silvii, która stała na skraju boiska i wskazywała coś w oddali.
- Co to jest? - zapytał zdziwiony mark wpatrując się w ciemne niebo. Nie słyszał słów przyjacółki.
- To burza śnieżna - odpowiedział zaniepokojony Fubuki. - Chodźcie. Musimy się szybko ukryć w szkole. Tam będziemy bezpieczni.
       Zerwali się do nagłego biegu. Mieli dobre tępo. najgorzej było na schodach, które były śliskie i łatwo było się potknąć. Właśnie to przydażyło się Nelly Raimon. Zachwiała się i niemalże upadła do tyłu. W ostatniej chwili złapały ją czyjeś ręce.
- Och, dziękuję - powiedziała odwracając się i zamarła.
       Osobą, która ją złapała był Mark. Patrzył na nią zaniepokojony.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Tak, wszystko ok - odpowiedziała, po czym przy pomocy bramkarza, stanęła penie na nogach.
- Pośpieszmy się. Nie chcemy przecież przebywać na dworze, gdy rozpęta się burza śnieżna.
- Masz racje. Chodź.
       Pobiegli więc ramię w ramię, ku drzwiom ośrodka...

***


W  Hokkaido...


       Śnieg coraz gęściej pokrywał ziemię. Niewielu ludzi wychodziło w tej chwili na ulicę. Woleli siedzieć w domach, przed ciepłymi kominkami. Na ulicy błąkała się tylko jedna, samotna postać. Wysoki mężczyzna w szarej kurtce. Przedzierał się przez śnieg, osłaniając twarz płaszczem. Nagle poczuł wibracje telefonu. Wyjął go z kieszeni i odebrał.
- Witam... Tak. Oczywiście... Jest w Hokkaido.
- Gdzie?! - dało się słyszeć głośny krzyk dobiegający z głośnika.
- W Hokkaido - odpowiedział spokojnie mężczyzna. - Ale niech pan się nie martwi. Ja też tu jestem.
       Przez chwilę panowała cisza.
- Tak, oczywiście. Nie spuszczę go z oka - obiecał człowiek w szarej kurtce, po czym zamknął klapkę telefonu i ruszył przed siebie. Nie mógł teraz zaprzestać pościgu. Było mu zimno, ale nie mógł przerwać zadania. Gdyby to zrobił, spotkałoby go coś dużo gorszego, od zmrożonych stóp.


***


W szkole...


       Dakota siedział właśnie w swoim pokoju. Wpatrywał się w okno wciąż trzymając w ręce komórkę. Chwilę temu dzwonili jego rodzice. Podobno robi się coraz gorzej. Załamany schował twarz w dłoniach. Wiedział, że musi coś zrobić. Ale nie ma zamiaru szkodzić swoim przyjaciołom. Niech nawet o tym nie marzą. Wiedział jednak, że nie ma tak łatwo. Znaleźli go. I wiedzieli jak go skłonić do zmiany stanowiska. Bał się. Bał się jak nigdy dotąd.
       Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem. Dakota odwrócił się i zobaczył Zicco.
- Hej - powiedział smętnie.
- Siema - odpowiedział mu przybysz tym samym tonem.
       Indianin zmarszczył brwi ze zdziwienia i spojrzał na kolegę, który powalił się na łóżko.
- Coś się stało? - zapytał.
       Chłopak z blizną przez chwilę nic nie mówił i Dakota pomyślał, że niczego mu nie powie, gdy nagle, ten odpowiedział:
- Wiesz jak to jest, kiedy inni zmuszają cię, byś robił coś czego nie chcesz?
       Indianin westchnął, po czym również opadł na łóżko odkładając przy okazji telefon na stolik nocny.
- Wiesz jak to jest, być wciąż obserwowanym? Jak to jest się bać, wiedząc, że znajdą sposób, żeby cię znaleźć, bez względu na to jak usilnie będziesz próbował się ukryć? I wiesz, że zrobią wszystko, by cię upokorzyć, zniszczyć, wdeptać w ziemię. Ukarać. Za to co im zrobiłeś.
- Wiem o czym mówisz - odpowiedział z bólem ciemnoskóry.
       Obaj wpatrywali się przez chwilę w sufit rozmyślając o wszystkim co im się przydarzyło oraz o tym, co mogło spotkać tego drugiego, że był w stanie zrozumieć swojego współlokatora. Panowała bloga cisza. Za oknem wiatr kierował śnieg, we wszystkich kierunkach, zasypując przy tym wszystko, co napotkał.
       Nagle drzwi pokoju otworzyły się. Chłopcy podnieśli się do pozycji siedzących i spojrzeli na stojącego w drzwiach Nathana. Popatrzył na nich ze zdziwieniem i właśnie chciał ich o coś zapytać, gdy nagle zza jego pleców wypadł uśmiechnięty Mark.
- Hej, chłopaki. Chodźcie! Napijemy się na dole gorącej czekolady, co wy na to?
       Zicco i Dakota popatrzyli po sobie, po czym ten pierwszy powiedział:
- Nie obraź się, ale jakoś nie mam nastroju.
       Evans chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo na chwilę spoważniał i popatrzył przenikliwie na obydwu piłkarzy. Dakota miał przez chwilę wrażenie, jakby bramkarz patrząc na niego, mógł dowiedzieć się o nim wszystkiego. To wrażenie szybko jednak minęło, gdy twarz brązowowłosego rozpogodził uśmiech.
- Chłopaki... Wiem, że nie zawsze wszystko jest łatwe... - zaczął, a Zicco i Dakota równocześnie podnieśli na niego oczy i uważnie wsłuchali się w jego słowa. - Niektóre decyzje zmieniają całe nasze życie. Ale... Nie możemy zmienić przeszłości - powiedział bramkarz zdecydowanym głosem patrząc to na jednego, to na drugiego. - Rozpamiętywanie naszych dawnych czynów, nie zmieni tego, co się wydarzyło. Nie można wciąż o tym myśleć. Należy iść dalej i zrobić wszystko, by naprawić to, co zepsuliśmy.
       Dakota i Zicco wpatrywali się w swojego kapitana w milczeniu. Rozważali jego słowa.
- Tak. Ma rację. Nie zmienimy przeszłości - myśleli. - Ale mamy wpływ na naszą przyszłość i powinniśmy zrobić wszystko, by była lepsza.
       Dwaj piłkarze popatrzyli po sobie, po czym Zicco zwrócił w stronę Marka, rozpromienioną uśmiechem twarz.
- Może jednak wybiorę się na ta czekoladę - powiedział.
- Tak. Je też nie mam nic przeciwko - odpowiedział Dakota.
       Po tych słowach wszyscy czterej chłopcy, szybko zbiegli na dół do jadalni, gdzie czekała na nich cała reszta drużyny. Dwaj współlokatorzy popatrzyli na śmiejących się przyjaciół, a potem na siebie. W ich sercach pojawiła się radość. Obóz właśnie się rozpoczynał...

W następnym rozdziale...

 
Obóz jest naprawdę rewelacyjny. Starzy przyjaciele, treningi i poznawanie nowych przyjaciół. Trener postanowił sprawdzić dokładnie nasze umiejętności, by mieć w przyszłości świadomość jak ma wyglądać nasze ustawienie. Zapowiada się niezła zabawa, szczególnie, że mam bronić strzały naszych zawodników. Jestem ciekaw, jakie talenty odkryjemy.

-----------------------------------------------------------------------------

Tak, wiem. Rozdział był niedawno i powinnam pisać rozdział na drugim blogu, ale miałam akurat natchnienie na tą historię, więc proszę bardzo. Macie przed sobą nowy rozdział. Liczę, że się wam spodoba :)
Wiem, że zapowiedź następnego rozdziału o niczym tak naprawdę nie informuje, ale nie wiem jeszcze o czym to dokładnie będzie, więc nie będę rzucać słów na wiatr i napiszę coś trochę bardziej ogólnikowego.
Pozdrawiam i życzę miłego czytania :D
No i oczywiście nie obrażę się za komentarze ;)

środa, 7 stycznia 2015

Rozdział 8 - Pierwszy dzień na wyjeździe

W szkole...


       Axel obudził się wczesnym rankiem. Popatrzył chwilę w sufit, po czym spojrzał na zegarek. 6:15. Śniadanie miało być o 9:00. Trener stwierdził, że po wczorajszej podróży, trochę dłuższy wypoczynek dobrze im zrobi. Ponownie przeniósł wzrok na sufit, gdy nagle sobie o czymś przypomniał. Obrócił głowę w bok i spojrzał na jedno z pozostałych dwóch łóżek w pokoju mając nadzieję, że dostrzeże pod kołdrą znajomą sylwetkę. Posłanie było jednak nienaruszone. Chłopak zastanowił się nad zaistniałą sytuacją.
- Co się dzieje? Przecież już dawno powinien tu być!
       Poruszył się niespokojnie na łóżku, gdy nagle usłyszał niedaleko siebie głos:
- Wiedzę, że ty też już się obudziłeś.
       Blaze usiadł i spojrzał na Juda, który również już nie spał. W odpowiedzi na jego pytanie skinął głową i powiedział:
- Martwię się o niego. Powinien był już tutaj dotrzeć.
- Tak, też nad tym myślałem. Zastanawiałem się nawet czy po niego nie iść, ale to mija się z celem. Nie wiemy nawet, gdzie on jest.
       Axel w odpowiedzi pokiwał głową. Musiał przyznać, że słowa przyjaciela brzmiały przekonująco.
- To co robimy?
- Nie wiem - przyznał Jude. - Ale skoro i tak nie możemy spać, to moglibyśmy pójść na boisko trochę potrenować.
- To całkiem niezły pomysł - przyznał Axel.
- W porządku. W takim razie idę się umyć, ok?
- Jasne, nie ma sprawy. Ja pójdę po tobie.
       Sharp skinął głową, po czym udał się do łazienki. Blaze w tym czasie wstał i rozpakował walizkę, przy okazji wyjmując czyste ubrania. Wczoraj nie zdąrzył się rozpakować, więc postanowił to zrobić w tej chwili. Kiedy już wszystko przygotował, usiadł na łóżku i wpatrywał się w ścianę naprzeciwko. Nagle usłyszał dobiegający z dworu znajomy krzyk. Zamarł na chwilę, po czym wstał i podszedł do okna. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. W tej samej chwili Jude wyszedł z łazienki, a widząc ze przyjaciel stoi wpatrzony w krajobraz za oknem zapytał:
- Co jest?
- Musimy się pospieszyć - odpowiedział blondyn, odwracając się do przyjaciela z uśmiechem.
- Dlaczego? - zapytał nic nie rozumiejąc drugi chłopak.
- Są na boisku - odpowiedział Axel, po czym zgarnął ciuchy i wszedł do łazienki.
       Nie zauważył uśmiechu, który pojawił się na twarzy Sharpa...

***

Kilka metrów i minut wcześniej...


- Mark! Jesteśmy już prawie na miejscu - powiedział Fubuki.
- Nareszcie! - krzyknął rozradowany chłopak.
       Droga do szkoły trochę im się wydłużyła, gdy Mark spadł z deski i sturlał się po dalszym zboczu góry. Starali się dotrzeć na miejsce jak najszybciej, jednak niektóre drogi były tak zasypane śniegiem, że nie dało się nimi przejść i musieli robić olbrzymie koła. Kiedy zapadł zmrok nie przebyli jeszcze nawet połowy drogi. Ale nie zamierzali się poddać. Szli więc przez całą noc, aż w  końcu nad samym ranem byli już blisko celu. Mimo, że los jakoś się do nich w tej misji nie uśmiechał, na ich twarzach widać było radość. Trudno się temu dziwić. Spotkali się po długim czasie i mogli spędzić ze sobą ponownie czas. Parę przeciwności, nie zniszczy ich wyśmienitych nastrojów.
       Po kilku kolejnych minutach marszu, drzewa się przerzedziły i chłopcy wyszli na wolną przestrzeń. Byli na miejscu.
- Nareszcie! - krzyknął Mark i opadł zmęczony na ziemię. - Trochę czasu nam to zajęło, prawda?
- Yhy... - odpowiedział Fubuki uśmiechając się do przyjaciela i mrużąc oczy.
- Aaaa...! Ale jestem padnięty! - krzyknął bramkarz wyciągając ręce do góry, po czym położył się na ziemi.
       Wpatrywał się chwilę w górę, a chwilę później powiedział poważnym tonem:
- Niebo jest tutaj takie czyste i jasne. Nic go nie przesłania.
- Mhm... - potwierdził Fubuki rozciągając się na ziemi obok przyjaciela. On również spoważniał.
- Kiedyś zawsze gdy patrzyłem w niebo, myślałem o moim dziadku. Teraz, mimo iż wiem, że żyje, wciąż o nim myślę.
- Rozumiem - powiedział szarooki. - Gdy patrzę w niebo, zawsze myślę o rodzicach i bracie. Myślę, że dopingują mnie gdzieś tam z góry.
       Mark skinął głową ze zrozumieniem. Leżeli tak przez chwilę w ciszy, każdy z nich pogrążony we własnych myślach. Nagle Mark zerwał się z ziemi jak oparzony. Fubuki spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- W porządku! - krzyknął Evans. - Chodźmy trenować!
       Szarooki wpatrywał się przez chwilę w przyjaciela, a potem na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Tak. Chodźmy - powiedział mrużąc oczy.
       Pobiegli więc razem i gdy byli już na boisku, zaczęli trenować...

***

W tym czasie, w jednym z pokoi...

       Silvia obudziła się wczesnym rankiem. Przetarła oczy i spojrzała na zegarek. Godzina 6:00. Zastanawiała się, czy Mark już wrócił. Dręczyła ją też myśl o tym, gdzie może przebywać Fubuki. Nie było go wczoraj na kolacji. Miała dziwne przeczucie, że to on mógł być tą osobą, z którą udał się Mark. No bo w przypadku kogo innego, kapitan zdecydowałby się na tak długą podróż?
       Dziewczyna wstała z łóżka i poszła do łazienki się umyć. Kiedy wyszła, rozejrzała się po pokoju. Yuri i Nelly spały spokojnie. Silvia zastanawiała się przez chwilę, czy ich nie obudzić, ale zrezygnowała z tego pomysłu.
- Niech śpią. Przed nami długi dzień. - pomyślała.
       Wyjęła z szafy ciepłą kurtkę, po czym założyła ją na siebie i wyszła na korytarz. Udała się schodami w dół, w kierunku wyjścia. Chciała się przejść. W momencie, gdy przekroczyła próg szkoły, zimne powietrze zapiekło jej policzki. Opatuliła się mocniej kurtką i ruszyła wolnym krokiem w kierunku boiska. Gdy była już niedaleko, usłyszała znajomy krzyk. Ze zdziwienia przystanęła na chwilę, jednak już po sekundzie pobiegła najszybciej jak umiała w kierunku, z którego dochodził dźwięk.
       Kiedy była już na miejscu zatrzymała się nagle, po czym na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Mark! - krzyknęła.
       Dwóch chłopców, którzy właśnie trenowali, odwróciło się w jej stronę.
- Silvia! - krzyknął bramkarz.
       Dziewczyna szybko zeszła po schodach i stanęła przy bramce. Z jej twarzy nie schodził uśmiech.
- Mark. Fubuki. Gdzie wczoraj byliście? Martwiliśmy się o was.
- Wiem, przepraszam - odpowiedział Evans z zakłopotanym uśmiechem, drapiąc się po głowie. - Mieliśmy mały problem z dotarciem na miejsce.
- Tak właśnie myśleliśmy - usłyszeli kolejny głos.
       Wszyscy troje spojrzeli w górę, ku budynkowi szkoły.
- Axel! Jude! - krzyknął podniecony Mark. - Wy też już wstaliście?
- Nie mogliśmy spać, wiedząc, że cię nie ma. A ty jak widzę już trenujesz - powiedział Axel, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Tak. Chcę być coraz lepszy - odpowiedział radośnie bramkarz.
- Możemy się przyłączyć? - zapytał Jude. - My też mamy bzika na punkcie piłki nożnej.
- Pewnie! - krzyknął podekscytowany bramkarz.
       Sharp i Blaze dołączyli więc do treningu. Silvia usiadła w tym czasie na ławce i obserwowała ich. Patrzyła na ich roześmiane twarze i pomyślała, że piłka nożna, to naprawdę wspaniała rzecz...

***

Dwie godziny później...

       Nathan obudził się i przetarł oczy. Przeciągnął się, westchnął i w końcu zdecydował się wstać z łóżka. Spojrzał na zegarek. Była już 8:00. Szybko się umył i ubrał, po czym obudził swoich wspólokatorów, Zicco oraz Dakotę. Chłopcy szybko się ubrali i rozmawiając zeszli na śniadanie. Bardzo się zdziwili, gdy na dole zastali jedzących już Marka, Axela, Jude'a, Fubukiego i towarzyszącą piłkarzom Silvię.
- Fubuki! - krzyknął rozradowany niebieskowłosy.
- Miło znów cię widzieć Nathan - odpowiedział zawodnik z uśmiechem.
- Co to za krzyki? - dobiegł ich ze schodów ostry i niezadowolony głos.
- Fajnie znów cię spotkać Kevin - powiedział Fubuki z uśmiechem na ustach.
       Różowowłosy, gdy tylko zszedł do jadalni zatrzymał się raptownie, a potem z radością powiedział:
- Fubuki...
       Po tych słowach podszedł do przyjaciela i przybił z nim piątkę.
- Dawno się nie widzieliśmy - powiedział z uśmiechem.
- Mhm... - potwierdził chłopak kiwając głową.
       W tym samym czasie dwóch innych zawodników Liceum Raimona stało przy schodach i wpatrywało się z otwartymi ustami w szarookiego piłkarza.
- N-nie wierzę... - wyszeptał Sharus.
- Czy to jest Fubuki Shirou? - zapytał niedowierzając Mikael.
       Mark, zauważył chłopców i spojrzał na nich ze zdziwieniem.
- Czemu tam stoicie? - zapytał ze zdziwieniem. - Chodźcie do nas.
       Więc podeszli. Choć lepszym określeniem byłoby tutaj słowo, wbiegli, wlecieli czy wpadli. Byli tak szybcy, że nikt nawet nie zdąrzył zauważyć, kiedy znaleźli się przy kapitanie drużyny Hokkaido.
- Ty... Ty jesteś Fubuki Shirou prawda? - zapytał podescytowany Sharus.
- Eee... Tak, to ja - odparł chłopak.
- Pokażesz mi twoje techniki obronne? - poprosił żałośnie białowłosy.
- A mnie swoje ataki? - do próśb dołączył się Mikael.
- Jasne. Nie ma problemu - odpowiedział Fubuki z uśmiechem.
- Super! - krzyknęli jednocześnie.
- Ja będę pierwszy! - stwierdził Mikael.
- Nieprawda, ja! - zaczął się z nim wykłócać Sharus.
- Ja!
- Nie! Ja!
       Fubuki widząc przekomażanki chłopców zaśmiał się i powiedział:
- Ej, chłopaki, nie denerwujcie się. Jak zagramy mecz, to będziecie mogli je poobserwować.
- OK! - odkrzyknęli zgodnie.
       Usiedli przy stole i pogrążyli się w rozmowie. Dołączyli do nich pozostali, którzy do tej pory, tylko się temu ze śmiechem przyglądali. Niedługo potem, do całej ekipy dołączyli Jack, Vector oraz wszyscy członkowie zespołu piłkarskiego Hokkaido. Kiedy już wszyscy zjedli i się napili, Mark gwałtownie wstał z miejsca i krzyknął tak głośno, że musiała go słyszeć cała szkoła:
- Ok! Zagrajmy w piłkę...

***

Niedługo potem na boisku...


- Wszyscy! Wygrajmy ten mecz! - krzyknął Mark z pozycji na bramce.
- TAK! - odpowiedziło mu dziesięć zgodnych głosów.
       Wszyscy zajęli już swoje pozycje. Napastnikami byli Axel z numerem 10 i Dakota z numerem 11. Pomocnikami byli Jude z numerem 9, Kevin z numerem 8, Mikael z numerem 7 oraz Zicco z numerem 6. Obrońcami byli Vector z numerem 5, Nathan z numerem 4, Jack z numerem 3 i Sharus z numerem 2. Bramkarzem był Mark.
       W przeciwnej drużynie Fubuki był napastnikiem. Rozbrzmiał gwizdek i gra się rozpoczęła. Jako pierwsze, piłkę miało Liceum Raimona.
       Rozpoczynał Axel. Podał piłkę Dakocie i napastnicy oraz pomocnicy ruszyli na bramkę przeciwnika. Przed Indianinem pojawił się zawodnik z numerem 6. Spróbował zabrać chłopakowi piłkę, jednak ten, w porę zdążył podać do Kevina. Różowowłosy szybko biegł na bramkę, gdy nagle tuż przed nim pojawił się jeden z obrońców i odebrał mu piłkę wślizgiem, po czym podał ją do zawodnika z numerem 9. Chłopak szybko przeszedł na drugą stronę boiska i ominął obrońców. Gdy na drodze stanął mu Nathan, podał piłkę Fubukiemu, który wyminął obrońców i oddał strzał na bramkę.
- Wilcza legenda!
       Mark patrzył na strzał z podziwem. Był silniejszy niż ostatnim razem. Ale musiał to zatrzymać.
- Pięść Sprawiedliwości!
       Piłka przez chwile mocno napierała na rękę bramkarza. Evans spiął wszystkie mięśnie.
- Nie strzelisz mi. Nie tym razem.
       Po chwili ku jego radości, piłka poszybowała na drugą stronę boiska trafiając do Zicco. Chłopak w całkiem szybkim tempie napierał naprzód. Nagle tuż przed nim, pojawił zawodnik przeciwnej drużyny. Podał piłkę biegnącemu obok Mikaelowi, a gdy wyminął przeciwnika otrzymał ją z powrotem.
- Axel! - krzyknął. - Strzelaj!
       Po tych słowach kopnął piłkę wysoko w górę. Jeden z zawodników wyskoczył by ją przechwycić w powietrzu, jednak w tym samym momencie piłka zmieniła swoją trajektorię i spadła w dół, prosto ku płomiennemu napastnikowi. Chłopak szybko wyskoczył w górę i wykonał strzał.
- Prawdziwe Ogniste Tornado!
       Bramkarz wykorzystał swoją technikę: "Lodowe uderzenie", ale ta technika nie była wstanie zatrzymać potężnego strzału ace napastnika Raimona. Axel wylądował na ziemi i spojrzał do tyłu. Patrzył na niego Fubuki. Płomienny chłopak skinął lekko głową, na co napastnik przeciwnej drużyny, zareagował podobnie. Zmierzyli się uważnymi spojrzeniami i uśmiechnęli się do siebie. Miło było znów razem grać.
- Chłopaki! - krzyknął Mark. - Dalej! Bawmy się grając!
       Wszyscy popatrzyli na niego z uśmiechami. Postanowili dać z siebie wszystko, by móc potem wspominać ten mecz...

***

Około godzinę później...


       Właśnie rozbrzmiał gwizdek kończący mecz. Wynik końcowy to 4:1 z przewagą Raimona. Zmęczeni chłopcy zeszli właśnie z boiska.
- To był dobry mecz - stwierdził Jude.
- Tak! Dawno nie bawiłem się tak dobrze - odpowiedział Mark.
       Gdy te słowa dotarły do uszu Fubukiego, chłopak zamarł i nagle jego oczy zaświeciły radośnie.
- Ej, Mark... - zagadnął.
- Tak?
- Masz ochotę zatrzymać mój nowy strzał?
- No jasne! - krzyknął podekscytowany bramkarz, a oczy mu zalśniły z podniecenia.
       Gdy napastnik to zobaczył, uśmiechnął się radośnie do przyjaciela, po czym zwrócił się do trzech członków drużyny Raimona.
- Axel, Jude, Nathan. Zróbmy to.
       Mark spojrzał zaskoczony na przyjaciół. Nie rozumiał, co tutaj się działo.
       W tym samym czasie trzej wymienieni wyżej zawodnicy patrzyli na Fubukiego ze zdumieniem.
- Jesteś pewien? - zapytał Nathan.
- Oczywiście. Mark tutaj jest, a obiecaliśmy sobie przecież, że będzie pierwszym.
       Trzej chłopcy spojrzeli po sobie niepewnie. W końcu jednak na ich twarzach pojawiły się uśmiechy i skinęli sobie nawzajem głowami. Odwrócili się w kierunku Fubukiego, po czym Jude powiedział:
- W porządku. Zróbmy to...

W następnym rozdziale...

Nie jestem pewien, co tu się dzieje. Fubuki chce mi pokazać swoją nową technikę. Ale wygląda na to, że nie wykonuje jej sam. Hmmm... To może być mocne. Ale niech sobie nie myślą. Zatrzymam wszystko, co dla mnie przygotowali.


-----------------------------------------------

Gomen, gomen, gomen!
Wiem, rozdziału dawno nie było. Błagam was o wybaczenie. Niedawno się za niego zabrałam i pisałam go powoli, ale wydaje mi się, że nie jest chaotyczny i jest napisany z sensem. Ponadto cieszę się, bo wydaje mi się, że w miarę wczułam się w bohaterów i te dialogi są takie... hmmm... ichnie.
Pisałam to na spokojnie i bez stresu i mam nadzieję, że są tego wyniki.
Wiem, że mecz nie jest opisany dokładnie i może trochę powiewa nudą, ale dopiero zaczynam. Nie chciałam opisywać całego, bo to by was tylko znudziło, a nie wnosi to nic ważnego do fabuły. Po prostu taki trening dla mnie w opisywaniu meczy. Ważniejsze spotkania, będę opisywać dokładniej, a przynajmniej się postaram.
Ok. Narazie tyle. Do napisania, mam nadzieję naprawdę niedługo.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 7 - W drodze

Na środku drogi...


       Dwaj chłopcy wpatrywali się w tył odjeżdżającego autokaru. Przez chwilę jeszcze się w niego wpatrywali, jednak już po chwili zniknął za zakrętem, a zaraz za nim ciemny ślad spalin. Zrobiło się cicho i pusto. Śnieg leżał odgarnięty z drogi. A on wciąż wpatrywali się w drogę w miejscu, gdzie zniknął im z oczu pojazd.
       W końcu Mark się otrząsnął i spojrzał na przyjaciela z uśmiechem.
- To, co. Idziemy?
- Jasne - odparł tamten i uśmiechnął się.

***

 

Coś około dziesięć minut wcześniej...


- Fubuki!
       Mark patrzył na chłopaka roziskrzonymi oczami. Z jego twarzy nie znikał uśmiech.
- Trenerze, czy nasz obóz będzie w szkole Fubukiego? - zapytał bramkarz, odwracając się do mężczyzny.
- Nie mylisz się Mark. Kiedy szukałem miejsca, akurat dzwonił do mnie dyrektor, z pytaniem, czy nie zachcielibyśmy przyjechać i rozegrać przyjaznego meczu. Zapytałem go więc, a on uznał, że to świetny pomysł, żebyśmy przyjechali tutaj na trochę.
- Ale ekstra!
       Z twarzy piłkarza, wciąż nie znikało podniecenie. Po chwili ruszył ku drzwiom busa, krzycząc po drodze:
- Na co więc jeszcze czekamy? Pospieszmy się! Chcę rozegrać ten mecz.
- Zwolnij Mark - upomniał trener.
       Chłopak zatrzymał się z poślizgiem i spojrzał pytająco na trenera.
- Mecz gramy jutro.
- Co? - zapytał go Evans, a na jego twarzy pojawił się wyraz zawodu. - To nie jest fajne.
       Fubuki tylko zmrużył oczy w uśmiechu.
       Mark jednak szybko się otrząsną i jego twarz ponownie rozpogodził uśmiech.
- Ale i tak powinniśmy już jechać. Im szybciej będziemy na miejscu, tym dłużej będziemy mogli potrenować. Fubuki, jedziesz z nami?
- Dzięki Mark, ale nie skorzystam.
- Jak to? - spytał zdziwiony bramkarz.
- Przyszedłem tutaj na piechotę, więc tak też wrócę.
- CO!? - wykrzyknął zdziwiony Evans otwierając szeroko buzię. - Na piechotę? Taki kawał?
- Trochę przy okazji trenuję - odparł z uśmiechem białowłosy.
       Markowi zaświeciły się oczy. Podbiegł do kolegi i zapytał:
- Mogę iść z tobą?
       Fubuki spojrzał na niego zdziwiony, jednak widząc radość na jego twarzy sam poweselał. Nie mógł mu odmówić.
- Nie ma problemu.
- Trenerze, mogę?
       Mężczyzna spojrzał na zawodnika i zamyślił się na chwilę. Po kilku sekundach odpowiedział:
- Nie widzę żadnych przeciwwskazań.
- Super!

***

 

Wracamy do teraźniejszości...


       Chłopcy przedzierali się przez śnieg sięgający im kostek. W pewnym momencie, Evansowi wpadła do buta odrobina białego puchu.
- Łeee... Dlaczego to musi byś takie mokre i zimne? - zapytał krzywiąc się przy tym i marszcząc zabawnie nos.
- Wiesz, może to dlatego, że to jest śnieg - odparł rozbawiony Fubuki.
       Mark w odpowiedzi tylko machnął ręką, a Fubuki się zaśmiał. Po chwili przybrał jednak poważny wyraz twarzy i zadał pytanie, które dręczyło go odkąd tylko zobaczył twarz przyjaciela.
- Mark, dlaczego tu jesteś?
- To znaczy? - zapytał bramkarz, a jego twarz przybrała poważny wyraz.
- Chodzi mi o to, że... Wróciłeś. Miałeś zostać w Afryce i uczyć się od dziadka. A jednak, jesteś tutaj. Dlaczego?
       Teraz już nie szli przed siebie. Stali w miejscu, pod rozłożystą sosną. Wiatr lekko owiewał ich twarze i podrywał z ziemi pojedyncze płatki śniegu. Mark spojrzał na Fubukiego. Przez chwilę milczał, w końcu jednak powiedział:
- Gdy grałem w Afryce, miałem wrażenie, jakby nie była to prawdziwa gra. Nie moje gra. To była piłka mojego dziadka. Tak długo się nią wzorowałem. Tak długo szedłem jego śladami. Tam jednak, czegoś mi brakowało. To była inna gra - powiedział patrząc na piłkę w ręce przyjaciela. - Gdy tam grałem, zdałem sobie sprawę, jak bardzo moja piłka różni się od tej, mojego dziadka. Dostosowałem jego piłkę do siebie. Stworzyłem z niej, coś zupełnie innego. Dziadek wiele mnie nauczył w ciągu mojego wyjazdu. Jego treningi mnie rozwinęły i to bardziej, niż myślałem, że jestem w stanie się rozwinąć. Ale jednak... Coś cały czas było nie tak. Zdałem sobie sprawę z tego, że chcę wrócić do własnej gry. Do własnego stylu. A moja piłka została tutaj.
       Przez chwilę panowała cisza. Nawet wiatr zamilkł, jakby chcąc zachować te słowa, by później móc roznieść je dalej. Ciszę jako pierwszy przerwał białowłosy.
- Cieszę się, że wróciłeś Mark. Chciałem znów zagrać z tobą w piłkę.
- Ja z tobą również - odpowiedział z uśmiechem bramkarz.
       Fubuki odpowiedział mu tym samym. Ruszyli w dalszą drogę w ciszy, którą ponownie przerwał napastnik.
- Pomyśl w jakim wszyscy będą szoku, kiedy zobaczą cię w Turnieju Strefy Footballu. Wszyscy są przekonani, że wyjechałeś i już nie wrócisz.
- W takim razie czeka ich spora niespodzianka. Ja tutaj jestem. I zamierzam wygrać razem z moją drużyną.
- Nie ma tak dobrze. My też startujemy w tym roku w eliminacjach. Zrobimy wszystko, żeby dostać się do finałów. A tam mamy zamiar was pokonać.
- Chyba w snaaaaaaaaaa... - Evans nie dokończył, gdyż właśnie, źle postawił stopę, a ta ześlizgnęła się ze śliskiej powierzchni i bramkarz zjechał na tyłku z górki, wpadając na dole w zaspę.
- Mark! - krzyknął Fubuki i zbiegł do przyjaciela. Evans leżał na ziemi z głową w śniegu. - Nic ci nie jest? - zapytał pomagając mu wstać.
- Tak wszystko ok - odpowiedział uśmiechając się. - Pospieszmy się. Chcemy tam w końcu dojść przed zmrokiem, a ja nie zamierzam ominąć szansy zmierzenia się z tobą. Nie strzelisz mi.
- Jeśli wciąż się rozwijasz tak, jak ostatnim razem, to możesz mieć rację - odparł białowłosy z uśmiechem.
       Tak więc ruszyli we dwóch przed siebie. Wprost do szkoły, gdzie miał się odbyć obóz piłkarski...

***

 

Tymczasem w autokarze...


       Jak na szkolny bus z drużyną piłkarską, było tutaj wyjątkowo cicho. Wszyscy jeszcze spali. Jedynie kierowca wciąż był przytomny. Nawet trenera zmorzył sen i teraz siedział na przednim siedzeniu cicho pochrapując.
       W tej właśnie ciszy obudziła się Silvia. Powoli otworzyła zaspane oczy i rozejrzała się. Było jej ciepło i wygodnie, choć na pewno spałoby się jej lepiej we własnym łóżku. Chciała wstać i przejść się po autokarze, by rozprostować nogi i sprawdzić, czy jest jedyną, która nie śpi. Nie siedziała jednak przy wyjściu, a przy oknie. Miejsce obok zajmowała Nelly, która chwilowo smacznie drzemała. Silvia nie chciała jej budzić, więc tylko westchnęła i spojrzała w okno. Ze zdziwieniem wpatrywała się w śnieg za oknem.
- Śnieg? O tej porze roku? Przecież to jest możliwe tylko...
- Nie wierzę! - krzyknęła na głos.
       Dziewczyna szybko wstała z siedzenia i przeszła obok Nelly i stanęła w przejściu. Przeszła kawałek i stanęła koło mężczyzny.
- Trenerze...
- Tak Silvio? - zapytał budząc się i przecierając oczy.
- Czy nasz obóz odbędzie się w szkole Fubukiego?
- U Fubukiego? - zapytał Kevin z końca autobusu.
       Dziewczyna ze zdumieniem odwróciła się w kierunku drużyny. Nikt już nie spał. Jej nagły krzyk zbudził wszystkich. Menadżerka poczuła jak na jej policzkach pojawiają się rumieńce. Zawstydziła się tego, że zareagowała tak gwałtownie. W tej chwili jednak nikt się tym nie przejmował. Wszyscy wpatrywali się w skupieniu w trenera. Mężczyzna powiódł po nich wzrokiem, po czym odpowiedział:
- Panna Woods się nie myli. Odwiedzimy drużynę Fubukiego i spędzimy w ich szkole cały tydzień.
       Wszyscy patrzyli na trenera z niedowierzaniem, ale po chwili na ich twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Popatrzyli po sobie z radością. W całym autokarze natychmiast rozgorzały rozmowy.
       Jude spojrzał na Axela z uśmiechem. Blaze odpowiedział mu tym samym. Nagle Sharp zorientował się, że pośród tych wszystkich głosów, nie słyszy tylko jednego. Odwrócił się w stronę przejścia mając zamiar obudzić Marka, gdy nagle zamarł. Na jego twarzy pojawiło się najpierw zdziwienie, a potem niepokój. Wstał nagle z miejsca i podbiegł do trenera.
- Proszę pana. Mark zniknął.
       Zapadła nagła cisza. Nikt nie powiedział ani słowa, przez kilka kolejnych sekund. Wszyscy wpatrywali się tylko w mężczyznę. Pierwszym, który przerwał to milczenie był Nathan.
- Ale przecież on nie mógł tak po prostu zniknąć. Na pewno gdzieś tutaj jest, tylko zasnął i teraz nas nie słyszy.
- Nie Nathan. Marka rzeczywiście tu nie ma.
- Jak to? - zapytali wszyscy ze zdziwieniem.
- W czasie gdy spaliście, mieliśmy krótki postój. Spotkaliśmy pewnego ucznia i Marka bardzo chciał z nim iść, więc mu na to pozwoliłem. Nie martwcie się o niego. Przybędzie na miejsce niedługo po nas.
       Po tych słowach mężczyzna zamilkł i usiadł na swoim miejscu. Jego wypowiedź sprawiła, że wszyscy się uspokoili. Ale i tak dziwili się temu, co się wydarzyło.
       Jude usiadł, po czym odwrócił się i spojrzał porozumiewawczo na Axela. Chłopak tylko skinął mu głową, po czym wpatrzył się w krajobraz za oknem. Sharp zrozumiał. Miał się nie martwić. Mark na pewno będzie cały. On również po chwili spojrzał w bok podziwiając zaśnieżone lasy. Był ciekaw, co też Evans robił w tej chwili...

***

W tym czasie głęboko w środku lasu...


- Jesteś pewien, że dobrze idziemy? - zapytał brązowowłosy chłopak idąc za przyjacielem i rozglądając się na boki.
- No jasne. Chodziłem już tędy setki razy.
- Skoro tak twier... - przerwał w pół słowa, gdy poleciał głową w śnieg. - Auć!
- Mark! - krzyknął białowłosy podbiegając do bramkarza. - Jesteś cały?
- Tak myślę.
- Co się stało?
- Potknąłem się chyba o jakiś wystający korzeń - jęknął chłopak.
       Fubuki spojrzał na niego z politowaniem.
- Oj Mark, Mark. Masz dzisiaj jakiś specyficzny dzień robienia sobie krzywdy. Najpierw ześlizgnąłeś się z górki, potem wpadłeś w krzaki, następnie wpadłeś na drzewo i cały się pokaleczyłeś igłami, a teraz to.
- Zamiast mi to wypominać mógłbyś pomóc, wiesz? - powiedział Mark, rzucając koledze żartobliwy uśmiech.
- Ok. No to wstawaj - powiedział Shirou podając rękę Evansowi, który uchwycił ją pewnie i stanął w pionie.
       Nie trwało to jednak długo. Już po kilku następnych krokach znów leżał na ziemi.
- Mark!
- To nie moja wina!
       Białowłosy tylko się uśmiechnął. Po chwili przybrał poważny wyraz twarzy i zaczął się nas czymś dogłębnie zastanawiać.
- O co chodzi? - zapytał Mark.
- Myślę jak cię przetransportować do szkoły, byś nie wyrządził sobie większej krzywdy.
- Oj tam, bez przesady. Nie jest jeszcze tak źle.
- Jeszcze - odparł z uśmiechem Fubuki. - Chodź. Mam pomysł.
       Po tych słowach poprowadził Evans w zupełnie innym kierunku niż wcześniej.
- Gdzie idziemy? - zapytał zaciekawiony bramkarz.
- Zaraz zobaczysz.
       Szli tak przez dobre kilkanaście minut. W końcu stanęli na wysokim wzgórzu, z którego rozciągał się widok na najbliższą okolicę.
- O jacie! Ale tu pięknie!
- Mhm...
- Co teraz? - zapytał zaciekawiony Mark.
- Teraz? Zjedziemy do szkoły.
       Mówiąc to, chłopka podszedł do wysokiego drzewa i wyciągnął zza niego dwie deski snowboardowe.
- WOW!
- Trzymaj - powiedział Fubuki dając jedną z desek Markowi. - Na wszelki wypadek zawsze trzymam tu dwie.
       Białowłosy szybko się oporządził ze sprzętem. Markowi nie poszło to tak sprawnie, ale i tak uwinął się w miarę szybko. Stanęli na zboczu. Wiatr dął im w plecy. Słońce powoli znikało za horyzontem.
- Gotowy? - zapytał Fubuki.
- Ale ty pamiętasz, że ja za dobrze nie umiem jeździć i mogę się po drodze wywalić?
- Wtedy się sturlasz. I tak będziemy szybciej niż na piechotę.
- W takim razie jestem gotowy - odpowiedział Mark z szerokim uśmiechem na ustach. - Jedziemy...

***

W szkole w Hokkaido...


       Drużyna piłkarska właśnie dojeżdżała na miejsce. Wrzawa się podniosła. Wszyscy prowadzili jeszcze bardziej zażarte dyskusje niż wcześniej. Wielu zawodników wyglądało przez okna. Jednym z nich był Kevin. Z niecierpliwością wypatrywał chwili, gdy znów spotka się z Fubukim. Nie tylko on był tym faktem podekscytowany. Nathan również pragnął ponownie spotkać się z przyjacielem. Szczególnie, że teraz, gdy Mark wrócił, mogli mu pokazać to, nad czym tak długo pracowali.
       Kolejnymi, wyjątkowo rozradowanymi osobami, byli Mikael o Sharus. Obaj nie mogli się doczekać chwili, gdy poznają wielkiego Fubuki Shirou, napastnika i obrońcę Inazumy Japan. Był świetnym zawodnikiem i obaj podziwiali jego umiejętności.
       W końcu dotarli na miejsce. Gdy tylko autokar się zatrzymał wszyscy czterej wymienieni powyżej chłopcy wypadli na zewnątrz, przepychając się wzajemnie. Zakończyło się to tym, że wszyscy wylądowali na śniegu jeden na drugim.
- Ej! Złaź ze mnie! - wrzeszczał Kevin.
- Ale to ty leżysz na mnie - odpowiedział mu Nathan.
- Ale na mnie też ktoś leży! - dalej wrzeszczał różowowłosy.
- Och, sorki - powiedział Sharus. - Już wstaję.
- No ja myślę. Nie zamierzam tu leżeć przez cały dzień - odpowiedział Dragonfly.
- Kevin! Gnieciesz mi żebra - wrzasnął Mikael.
- To nie moje wina! Jak twój koleżka ze mnie wstanie, to ja przestanę cię przygniatać.
- Sharus! Pospiesz się! - krzyknął z pod nich wszystkich Nathan.
       Po kilku minutach przekrzykiwania się i wyplątywania, wszyscy wreszcie stali na śniegu. Pozostała część drużyny zdążyła już wyjść z busa i przez cały ten czas, przyglądała im się z rozbawieniem.
       Niedługo później pojawili się członkowie zespołu szkoły Hokkaido. Nasi wcześniej wymienieni krzykacze, patrzyli uważnie na członków zespołów, szukając tej jednej, charakterstycznej twarzy i szarej czupryny.
- Gdzie jest Fubuki? - zapytał Nathan.
- Ach, poszedł gdzieś z samego rana. Powinien wrócić przed wieczorem.
       Chłopcy spojrzeli po sobie z markotnymi minami. Żałowali, że go tu nie ma. Liczyli na to, że będzie na nich czekał.
- Chodźcie - odezwał się jeden z zawodników. - Zaczyna się robić chłodno, a nie powinniście się rozchorować. Zaczekamy na niego w środku.
       Wszyscy więc podążyli w kierunku szkoły. Zostały im przydzielone trzyosobowe pokoje, w których mogli się rozlokować. Kevin poszedł razem z Mikaelem i Sharusem, Nathan z Zicco i Dakotą. Jack dzielił pokój z Vectorem, natomiast Jude i Axel zajęli ostatnie z wolnych pomieszczeń. Jedno łóżko pozostawało wolne. Obydwaj spojrzeli na nie z niepokojem. Zabrali rzeczy Evansa z autokaru i położyli przy jego posłaniu. Ale Marka nie było. Popatrzyli niespokojne w okno, mając nadzieję, że zobaczą go jak wyłania się ze śmiechem z lasu. Ale nic takiego nie nastąpiło. Czekali więc, rozmawiając, na powrót przyjaciela. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że zobaczą go dopiero następnego ranka...

W następnym rozdziale...

Nareszcie! Jesteśmy na obozie. Wczoraj z Fubukim mieliśmy mały problem z dotarciem na miejsce, ale to nic. Kto by się tym przejmował w obliczu dzisiejszego dnia? Gramy mecz z Fubukim. Już od dawna na to czekałem!

-------------------------------------------------------------------------------

Ok. Wiem, rozdział nie zachwyca. Chyba muszę przysiąść i znów zacząć oglądać Inazumę, bo jakoś nie mogę się wczuć w charaktery postaci. No, ale cóż. Mogło być gorzej. Zawsze mogłam zrobić z Fubukiego, seryjnego mordercę, który zabił Marka :P Hehe...
UWAGA! WAŻNE!
Mam problem z dodaniem zakładek, dlatego potrzebuję pomocy. "Zatrudniłabym" jedną osobę jednorazowo, by mi to dodała. To dla mnie bardzo ważne. Jeśli ktoś byłby skłonny mi pomóc niech napisze w komentarzu i wtedy się dogadamy.
DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ!
Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Czekam na wasze opinie.
Pozdrawiam :D

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 6 - Śpioch

Z dedykacją dla wspaniałej czytelniczki... Kemari 629. Dziękuję, że jesteś :)

 

W mieście Inazumy...


       Świat spowijała ciemność. Słońce nie przegoniło jeszcze mroku nocy. I nie prędko miało się to wydarzyć. Wiatr szalał po opustoszałych ulicach, raz na jakiś czas wpadając w jedno z uchylonych okien i otwierając je na całą szerokość. Dostał się do jednego z jednorodzinnych domów i poniósł chłód w kierunku łóżka, w którym spał pewien chłopiec. Czując zimny dreszcz nakrył się mocniej kołdrą, po czym ponownie zasną. Nie trwało to jednak długo. Już po kilku minutach w całym domu dało się słyszeć przeraźliwy dźwięk.
       Piiiiiip... Piiiiiip... Piiiiiip...
       Chłopak wyciągnął zaspany rękę z pod kołdry i wyłączył budzik. Przeciągnął się powoli, po czym wstał z łóżka i powlókł się do łazienki, gdzie na wpół śpiąc się umył. Potem wrócił do pokoju i przebrał się w nowe ubrania. Ziewnął przeciągle. Tak bardzo chciało mu się spać.
       Przeciągnął się, wziął torbę i zszedł na dół. Nie spodziewał się tam zastać nikogo. Mama zapewne jeszcze spała, a ojciec był w pracy. Kiedy jednak wszedł do kuchni zobaczył tam ciepły bekon z jajkami, a do tego kubek parującej herbaty. Uniósł głowę z zamiarem podziękowania matce i zamarł zdziwiony. To nie była jego rodzicielka.
- Yuri? Co ty tu robisz? - zapytał zdumiony.
- Nie widzisz? Robię ci śniadanie - odparła jak zwykle żywiołowa i pełna energii, krzątając się po kuchni.
- O tak wczesnej porze? Powinnaś jeszcze spać.
- Nieprawda.
       Chłopak spojrzał na nią zdziwiony.
- Jadę z wami - odpowiedziała tylko nakładając mu na talerz kolejną porcję bekonu i pokazując ręką, by usiadł i zaczął jeść. Zrobił to co zasugerowała.
- Ale przecież... Na obóz jadą tylko członkowie drużyny, trener i...
- ...I menadżerki - dokończyła za niego.
- Chcesz mi powiedzieć... Jesteś menadżerką naszego klubu piłkarskiego?
- Mhm... - potwierdziła skinieniem głowy robiąc sobie śniadanie.
- Od kiedy?
- No to chyba logiczne, że od wczoraj - odpowiedziała przewracając oczami.
- Kiedy to się stało?
- Wczoraj po waszym popołudniowym treningu poszłam do Nelly i poprosiłam ją, by mnie zapisała.
       Piłkarz patrzył na nią ze zdziwieniem.
- Oj no Nathan, nie bądź już taki zdziwiony. Wiesz przecież, że odkąd zacząłeś grać, zainteresowałam się piłką.
       Chłopak skinął głową. Miała rację.
- Ile mamy czasu?
- Pół godziny do 5, czyli do zbiórki.
- Spakowałaś się?
- Tak blacisku - odparła udawanym dziecięcym głosem, na co chłopak cicho się zaśmiał.
- Skoro tak, to chodźmy. Nie możemy się spóźnić.
       Yuri skinęła głową, po czym odstawiła brudne talerze po śniadaniu do zmywarki. Stanęli w przedpokoju i się ubrali. Gdy oboje byli już gotowi chłopak założył plecak kuzynki na plecy i stęknął:
- Co ty tam wpakowałaś?
- Wszystko co niezbędne - odpowiedziała z uśmiechem. - No już, ruszaj się, jeśli mamy zdążyć.
       Nathan skinął głową. Przerzucił torbę przez ramię i wyszedł z domu, a za nim podążyła fioletowowłosa. Kiedy stanęli na dworze, zimny wiatr owiał im twarze. Niebieskowłosy natychmiast się obudził. Noc była wyjątkowo zimna. Opatulił się mocniej kurtką. Yuri zrobiła to samo.
- Chodźmy szybko, bo jeszcze tu zamarzniemy - poradził, na co dziewczyna skinęła głową.
       Ruszyli przed siebie ciemną ulicą oświetlaną jedynie blaskiem ulicznych lamp i światłem gwiazd. Szli szybko przed siebie w kierunku gimnazjum. Nie chcieli się spóźnić. Nie wiedzieli tylko, że przez jedną osobę i tak będą musieli czekać jeszcze przez dłuższy czas...

***

Kilka minut później przed szkołą...

 

       Jude właśnie dochodził do gmachu liceum. Ziewnął szeroko, zasłaniając usta dłonią. Był bardzo śpiący. Najchętniej od razu by zasnął. Miał nadzieję, że choć raz, Mark nie będzie tak żywiołowy jak zawsze i pozwoli mu pospać w busie.
       Kiedy dotarł na miejsce, byli już tam niemal wszyscy. Podszedł do Axela i stanął obok niego. Skinął mu głową na przywitanie, na co chłopak odpowiedział tym samym.
- Są już wszyscy? - zapytał strateg.
- Nie. Brakuje jeszcze Nathana, Sharusa, Mikaela i Marka.
- Ech... Jak zwykle. Jestem przekonany, że się spóźni.
- Mhm... - potwierdził napastnik skinięciem głowy.
       Po paru chwilach na miejscu pojawił się Nathan. Nie był jednak sam. Tuż obok niego szła Yuri.
- Cześć Yuri - zagadną Jude. - Co ty tu robisz? - zapytał ze zdziwieniem.
- Jadę z wami na obóz - odpowiedziała spokojnie.
       Chłopcy spojrzeli na nią zdziwieni. Widząc to Nathan powiedział:
- Wczoraj zarejestrowała się u Nelly, jako nowa menadżerka klubu piłkarskiego.
       Wszyscy spojrzeli na dziewczynę zdumieni, a ta spłonęła lekkim rumieńcem czując na sobie te wszystkie spojrzenia. W końcu jednak zebrała się w sobie i podniosła głowę. Napotkała twarze rozpromienione uśmiechami.
- Witamy na pokładzie - powiedział Jude wyciągając ku niej rękę.
       Ścisnęła jego dłoń i skinęła głową, mówiąc:
- Dzięki.
       W tej samej chwili do grupki młodzieży dobiegły dwie osoby. Jeden z nich, ten o białych włosach wykrzyknął:
- Pierwszy!
- Następnym razem cię prześcignę - stwierdził czerwonowłosy dysząc ciężko.
- Ha, chyba w snach.
- Tam też - odpowiedział z uśmiechem.
       Chłopcy spojrzeli na uczniów stojących przed szkołą.
- Już wszyscy są? - zapytał Sharus.
- Nie. Brakuje jeszcze Marka - odpowiedział Jude.
- A gdzie nasz bus? - zainteresował się Mikael.
       W chwili gdy o to zapytał, zza zakrętu wyjechał duży pojazd. Gdy podjechał pod krawężnik, część drużyny patrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Czy to... Czy to jest... - próbował wydusić z siebie Jack.
- ... Inazuma Caravan? - dokończył równie zszokowany Kevin.
- Ale jak... - zaczął Nathan, ale urwał w pół słowa.
       Drzwi się otworzyły i staną w nich trener.
- Domyślam się chłopcy, że jesteście zdziwieni.
       Oni tylko skinęli głową na potwierdzenie.
- Tak. To jest Inazuma Caravan. Niegdyś bus należał do gimnazjum Raimona, ale dyrektor postanowił kupić tam nowy samochód, a my, mamy nasz stary autobus.
       Zdziwienie na twarzy chłopców szybko zostało zastąpione przez coś zupełnie innego. Na ich twarzach pojawiły się uśmiechy. Jude i Axel wymienili spojrzenia uśmiechając się przy tym.
- Już wszyscy są? - zapytał trener.
- Brakuje już tylko Marka - odpowiedział Kevin.
- Hmm...
       Trener podrapał się ręką po brodzie intensywnie się nad czymś zastanawiając. W końcu spojrzał na piłkarzy i ich menadżerki i powiedział:
- Weźcie rzeczy i wsiadajcie do busa. Na pewno będzie wam tam cieplej niż tutaj.
       Wszyscy postąpili zgodnie z poleceniem trenera. Większość osób zaczynała już ziewać, a gdy weszli do autobusu, gdzie było przyjemnie ciepło, oczy zaczęły im się powoli zamykać. Tylko dwaj uczniowie zatrzymali się jeszcze, zanim weszli do środka. Byli to oczywiście Blaze i Sharp. Stojąc przy drzwiach rozglądali się na boki. Wypatrywali oczywiście nie kogo innego, jak Marka Evansa.
- Gdzie on może być? - zamyślił się Jude.
- Chłopcy - powiedział trener. Spojrzeli na niego pytająco. - Powinniście wejść do środka.
       Skinęli głowami i ostatni raz rozglądając się na boki w poszukiwaniu przyjaciela, weszli do busa...

***

       Minęło dziesięć, piętnaście i w końcu dwadzieścia minut. Już dawno było po 5. Ale po Marku wciąż nie było nawet śladu. Wszyscy czekali. Chcieli już jechać. Co parę minut, któremuś z zawodników opadała głowa i dał się wtedy słychać ciche chrapanie. Delikwent jednak, zawsze budził się już po chwili.
- No i gdzie on jest!? - zdenerwowała się Nelly, wstając ze swojego miejsca i podchodząc do drzwi samochodu. - Trenerze! Nie widzi go Pan? Już dawno powinien tu być.
- Wybacz Nelly - opowiedział mężczyzna wchodząc do autobusu. - Nigdzie go nie ma.
       Dziewczyna zagryzła wargę.
- Gdzie on może się podziewać!? Przecież już od dawna powinien tu być. Już od niemal pół godziny powinniśmy być w drodze! - myślała.
- Co teraz robimy trenerze? - zapytał Jude.
- Pojedziemy do niego. Może jeszcze tam jest. A jeśli wyszedł, to mam tylko nadzieje, że nic mu się nie stało po drodze.
       Ostatnie słowa trenera zawisły ciężko w powietrzu. Wszystkich przeszył dreszcz. Zaczęli podejrzewać, że coś mogło się stać ich kapitanowi.
- Jedziemy! - krzyknęła Silvia lekko drżącym głosem do kierowcy.
       Samochód wystrzelił jak rakieta. Wszyscy z niepokojem patrzyli za okna. Mieli nadzieję, że nic się nie stało. Liczyli, że może nie jest jeszcze za późno...

***


Kilkanaście minut później, przed domem Marka...


       Cała drużyna wyskoczyła z autokaru i podbiegła, przepychając się wzajemnie, w kierunku drzwi. Na samym przodzie stał Jude, a tuż bok niego Axel. Spojrzeli na siebie zaniepokojeni, po czym strateg nacisnął dzwonek. Dało się słyszeć cichy dźwięk dobiegający ze środka. Wszyscy czekali w napięciu na jakąkolwiek reakcję. Nie doczekali się jej jednak. Sharp ponownie zadzwonił do drzwi. Potem jeszcze raz. I jeszcze jeden. Wciąż jednak bez rezultatów.
- Co się dzieje? Ktoś przecież powinien być w domu. - pomyślał z rosnącym niepokojem.
- Axel. Podasz mi klucz?
       Napastnik sięgnął pod wycieraczkę i wyciągnął z pod niej zapasowy klucz. Podał go Judowi. Chłopak wziął go w rękę i włożył w dziurkę. Zamek odblokował się z cichym szczęknięciem. Strateg pchnął lekko wrota, które uchyliły się z cichym skrzypieniem. Wszedł do budynku i zapalił światło.
       Przez chwilę stali oślepieni. W końcu jednak ich oczy przyzwyczaiły się do jasności.
- Co teraz? - zapytał Zicco.
- Chodźmy do pokoju Marka - powiedział Jude.
       To było pierwsze miejsce, o którym pomyślał. Wszyscy członkowie drużyny weszli na piętro. Starali się robić jak najmniej hałasu, jednak schody skrzypiały pod każdym ich krokiem. W końcu dotarli na piętro. Teraz już wszyscy byli zdenerwowani. Czy Mark tam będzie? A jeśli tak, to co z nim? Ktoś go otruł? A może coś gorszego?
       Wstrzymując oddechy podeszli do drzwi. Jude wahał się przez chwilę. W końcu jednak nacisnął klamkę i otworzył drzwi.
       Zawodnicy przez chwilę patrzyli do wnętrza z niepokojem, gdy nagle większość zwaliła się na podłogę z głośnym uderzeniem, co spowodowane był szokiem, którego doznali. Wszyscy mieli teraz głupie miny i patrzyli do pokoju ze zdumieniem. Jude wypuścił powietrze z płuc ze świstem i uśmiechnął się. Nie on jeden. Twarz Axela również się rozpogodziła.
       Nathan wstał z podłogi i patrząc z niedowierzaniem zapytał:
- Serio? My tu się martwimy, że coś się stało, a on po prostu śpi?
       Tak właśnie było. Mark, nic nie robił sobie z przeraźliwych dźwięków i w najlepsze, po prostu spał.
- Mark... - powiedział Axel uśmiechając się przy tym. - Czemu mnie to nie dziwi?
- Masz rację, to takie w jego stylu, prawda? - odezwał się Jude. On też coraz szerzej się uśmiechał.
- No dobra. Znaleźliśmy Marka. Ale dopiero teraz mamy przed sobą wyzwanie.
- Czemu? - zapytał Dakota.
- Musimy go obudzić - odpowiedział Jude. - A w jego przypadku, może nam to zająć z pół godziny.

***

 

Piętnaście minut później...


- Co się tam dzieje? - zastanawiała się Nelly niespokojnie przechadzając się po kuchni.
       Wszyscy weszli do środka, by nie marznąć na dworze. Dochodziła już szósta. Menadżerki i trener zostali na parterze, a drużyna weszła na górę i obmyślała różne sposoby obudzenia bramkarze. Próbowali już chyba wszystkiego. Nic to nie dało. Mark wciąż spał jak zabity.
       W pewnym momencie dało się słyszeć wściekły głos Kevina:
- Ej! Przestań mnie dziugać w nos! Nie jestem budzikiem, który można wyłączyć! EJ! Auuu...!
       Silvia słysząc to nie była w stanie powstrzymać chichotu. Nawet nie chciała wiedzieć, co oni tam wyprawiają.
       Do pomieszczenia weszli wszyscy zawodnicy. Wszyscy, poza Axelem i Judem, którzy nadal próbowali obudzić Marka.
- I jak? - zapytała Yuri
- Żadnej reakcji - odpowiedział Nathan ze zdumioną miną na twarzy. - Nie sądziłem nawet, że można tak mocno spać.
- Oj chłopcy - powiedziała Silvia uśmiechając się do nich. - Po prostu źle do tego podchodzicie. Tutaj potrzeba nieco innego sposobu.
- Jakiego? - spytał zdziwiony Zicco.
- MARK! - wrzasnęła tak głośno, że było ją chyba słychać na całej ulicy. - ŚNIADANIE!
       Już po chwili przy stole siedział nie kto inny, jak nasz śpioch we własnej osobie. Popatrzył po całym pomieszczeniu i zapytał ze zdumieniem:
- Hej! Co wy tu robicie?
       Wszyscy się załamali. Na serio?
- Mark. Zbiórka była godzinę temu - powiedział Nathan. - Myśleliśmy, że coś ci się stało, a ty po prostu spałeś. Nie mogliśmy cię obudzić.
- Człowieku, ty śpisz jak kamień - stwierdził Kevin.
- Czekaliście tu na mnie przez cały ten czas? - zapytał, a potem zakłopotany podrapał się po głowie. - Przepraszam. Ale się chociaż obudziliście.
       Drużyna spojrzała na niego wilkiem, ale widząc szeroki uśmiech na jego twarzy, natychmiast się rozpogodzili.
- Smacznego! - powiedziała Silvia stawiając przed bramkarzem talerz ze śniadaniem, które uprzednio przygotowała. Chłopak natychmiast zajął się pałaszowaniem posiłku. - A wy chłopaki, do autokaru. Zaraz do was dołączymy.
       W czasie, gdy tamci wychodzili, na parter zeszli Axel i Jude.
- Ten to czasem potrafi mieć tępo - stwierdził Jude, na co Axel się uśmiechnął i lekko skinął głową.
       Evans szybko zjadł śniadanie.
- Pospiesz się - rzucił do niego Jude. - Bierzemy twoją torbę i czekamy w busie. Umyj się i dołącz do nas.
- Jasne - odpowiedział.
       Piłkarz szybko się umył i przebrał, po czym wybiegł z domu. Na wycieraczce stanął jak wryty.
- Czy to... Czy to jest...
- Inazuma Caravan? - dokończyła za niego zniecierpliwiona Nelly. - Tak, a teraz się pospiesz. Już i tak jesteśmy spóźnieni.
- Och... Jasne - odpowiedział biegnąc w jej kierunku.
- Mark... Drzwi - zwróciła mu uwagę dziewczyna.
- A, no racja. Zapomniałem.
       Panna Raymon się załamała. Na prawdę? Zapomniał zamknąć drzwi?
       Już po chwili piłkarz dołączył do dziewczyny i uśmiechnął się.
- To co? Jedziemy?
- Wreszcie - stwierdziła przewracając oczami, po czym wsiadła do autobusu, a Mark podążył tuż za nią...

***

W Inazumie Caravan...


       Drużyna była w podróży już od niemal trzech godzin. Dochodziła dziewiąta. Już na początku podróży większość uczniów zasnęła. Po zaledwie kilku godzinach snu, wszyscy byli zmęczeni i marzyli o drzemce. Mark był jedyną postacią, która nie była śpiąca. Po tym jak go obudzili, senność mu przeszła. Nie miał jednak co ze sobą zrobić, gdyż wszyscy w autokarze już chrapali. W końcu więc i jego zmorzył sen.
       W tej chwili, tylko trzy osoby nie spały. Kierowca, trener i Nelly. Dziewczyna nie mogła zasnąć. Nie wiedziała dlaczego. Była zmęczona i oczy jej się kleiły. Nudziła się i nie miała co ze sobą zrobić. Wciąż jednak była przytomna. Z czasem, w autokarze zrobiło się zimno. Panna Raymon przykryła się kocem i od razu poczuła, że jest jej cieplej.
       W pewnej chwili spojrzała w bok, na siedzącą obok Silvię. Dziewczyna drzemała smacznie, jednak na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka. Nelly przykryła ją kocem. Potem obejrzała się na siedzenie z tyłu. Yuri również zaczynała marznąć. I nią się zajęła.
       Dziewczyna wstała z miejsca i przeszła się po autokarze, by zobaczyć, czy zawodnicy również odczuwają zimno. Tak, oni również drżeli. Nelly zajęła się wszystkimi i każdego okryła kocem. Sama była tym bardzo zdziwiona. Jakiś czas temu obudziłaby Silvie i powiedziała jej o zaistniałym problemie, a ta by się nim zajęła. Teraz jednak wiele spraw się zmieniło.
       Ostatnią osobą, do której podeszła dziewczyna, był Mark. Siedział spokojnie z zamkniętymi oczami i cicho chrapał. Raymon się uśmiechnęła. Gdy na niego patrzyła od razu robiło jej się cieplej na sercu. Uspokajała się i odprężała. Chłopak od dłuższego czasu miał na nią pozytywny wpływ, choć na początku ich znajomości traktowała go raczej chłodno i z dystansem. Z czasem przekonała się jednak jak wspaniałą był osobą.
       Zaczerwieniła się lekko zdając sobie sprawę ze swoich myśli. Szybko więc okryła go kocem i wróciła na swoje miejsce, gdzie się przykryła i w końcu zapadła w sen. Nie wiedziała, że przez cały czas obserwował ją trener. Kiedy dziewczyna zaczerwieniła się okrywając Marka, mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Szkoda tylko, że ten chłopak nie jest niczego świadomy - pomyślał, po czym ponownie spojrzał na drogę przed sobą...

***

       Mark miał bardzo twardy sen, To śpioch jakich mało. Mógłby spać dzień i noc. Nie łatwo było go obudzić. Było to zadanie wręcz niewykonalne. Tym bardziej mało prawdopodobne było, by obudził się sam, bez bodźców zewnętrznych. A jednak, cuda się zdarzają. Bramkarz obudził się nagle. Nie wiedział dlaczego. Podświadomość kazała mu wyjść z krainy snów. I tak też się stało. Otworzył oczy, a pierwszym co zobaczył, był pled, którym był przykryty.
- Dziwne. Nie pamiętam, żebym przykrywał się kocem.
       Chłopak wstał z siedzenia i rozejrzał się po autokarze. Wszyscy smacznie drzemali. Właśnie w tej chwili, bramkarz zdał sobie sprawę z tego, że ich bus stoi, a drzwi są otwarte. Przeszedł więc kilka kroków i wyjrzał na zewnątrz. Ziemia pokryta była śniegiem. W niektórych rejonach Japonii, było to normalne, nawet o tej porze roku. Spojrzenie chłopaka padło na małą ośnieżoną figurkę, stojącą tuż przy drodze. Wydawała mu się jakby dziwnie znajoma.
- Czy to możliwe, żebym już kiedyś tutaj był?
       Nagle, usłyszał przyciszone głosy, dobiegające z przeciwnej strony autokaru. Wyszedł na śnieg i przeszedł przed maską busa. Wyjrzał zza niego i stanął jak wryty ze zdziwienia. Dwie dyskutujące postaci, przerwały dyskusję w pół słowa. Mark otworzył szeroko buzię ze zdziwienia, a jego oczy zrobiły się wielkie jak talerze. Trwało to jednak tylko sekundę. Już po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech a w oczach zapłonęły radosne iskry.
- Nie wierzę!
       Szybko pobiegł w kierunku postaci. Wyminął trenera i stanął przed chłopakiem, mniej więcej w jego wieku. Miał szare włosy i oczy tego samego koloru. Na początku na jego twarzy pojawił się wyraz zdziwienia, jednak już po chwili uśmiechnął się do bramkarza, mrużąc przy tym charakterystycznie oczy.
- Miło cię widzieć Mark.
- Fubuki!

W następnym odcinku...

Znów spotykamy się z Fubukim. O rany! Tak dawno się nie widzieliśmy. To w jego szkole ma się odbyć nasz obóz integracyjny! Czeka nas fajny trening, ale wcześniej, możemy się trochę zabawić. To będzie świetne!

----------------------------------------------------------------------

Rozdział wreszcie napisany. I jak się podoba. Osobiście myślę, że nie jest najgorszy.
Co myślicie o miejscu obozu? Spodziewaliście się, czy może jednak nie? To dobry pomysł, żeby to tam urządzić?
Dziękuję wam za wszystkie odwiedziny i komentarze. To bardzo motywuje.
Czekam na wasze odpowiedzi i opinie o rozdziale XD

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 5 - Pierwszy dzień w szkole

Z dedykacją dla Ass. Mam dla ciebie w tym rozdziale małą niespodziankę :) Jak przeczytasz, to zrozumiesz ;)


W drodze do szkoły...


       Mark biegł w kierunku szkoły. To dopiero pierwszy dzień, a on już spóźni się na pierwszą lekcję. Zaspał. Jak zwykle. Wydłużył krok i odrobinę przyspieszył. Jeśli się postara, to może nie spóźni się, aż tak bardzo.
       Przebiegał właśnie koło boiska nad rzeką. Spojrzał w dół i zamarł w pół kroku. Na jego twarzy pojawił się wyraz zadumy. Przypomniał sobie wczorajsze spotkanie z tym nieznajomym. Evans musiał przyznać, że zrobił on na nim niesamowite wrażenie. Ta perfekcyjna kontrola piłki i wspaniałe przejęcie w powietrzu. To było niesamowite. A jednak, coś było nie tak. Dakota na widok tego faceta bardzo się zestresował. Wyglądał, jakby był gotów rzucić się na niego z pięściami. To zastanowiło Marka. Nie spodziewał się tak ostrej reakcji po tym chłopaku. Nie wiedział, kim był przybysz, ale jego pojawienie się na pewno nie miało dobrego wpływu na indianina.
- Może to ktoś z przeszłości? - zastanawiał się bramkarz.
       Nie zdziwiłoby go to bardzo. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak przeszłość może człowieka prześladować. Przykładem był chociażby David Evans, bądź Axel Blaze. Ten drugi, przez wzgląd na przeszłość, zaprzestał gry w piłkę. To właśnie wtedy Mark spotkał go po raz pierwszy. I było to właśnie na tym boisku, na którym stał w tej chwili.
       Nastolatek przywołał w pamięci tę chwilę i już po chwili na jego twarzy pojawił się, jakże charakterystyczny dla niego uśmiech. Doskonale pamiętał ten dzień. Ich pierwsze spotkanie.
       Nagle przypomniał sobie, że przecież biegł do szkoły.
- Och nie...! Nie zdążę! - krzyknął z paniką w glosie i czym prędzej pobiegł w kierunku szkoły.
       Rozmyślał przy okazji o Dakocie. Chłopak zdecydowanie coś przed nim ukrywał. Mark nie miał zamiaru go o to wypytywać. Był ciekaw, to prawda. Wiedział jednak, że z niektórymi sprawami trzeba sobie poradzić samemu. Nie miał jednak zamiaru opuszczać kolegi. Będzie go uważnie obserwował, a kiedy nadejdzie czas, pomoże mu. Będzie przy nim zawsze w potrzebie, gdy tylko ten będzie tego potrzebował...


***

Tymczasem w szkole...


       Nie było jeszcze 8, ale w szkole panował już tłok. Uczniowie przepychali się i szukali odpowiednich sal. Tylko jedna postać, siedziała już w pomieszczeniu, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Znalezienie odpowiedniej klasy nie zajęło mu zbyt wiele czasu i teraz siedział w ławce przy oknie, czekając na rozpoczęcie zajęć. Nie zwracał uwagi na ludzi, którzy co chwila wchodzili i wychodzili. Patrzył zamyślony na dziedziniec za oknem.
       Kręciło się tam wielu uczniów, biegających w tę i z powrotem, szukając przyjaciół, czy zagadując do nowych uczniów. Chłopak w sali wypatrywał jednej osoby, jednak nigdzie go nie było.
       Z zamyślenia wyrwał go śmiech dochodzący z wejścia do sali. Oderwał wzrok od okna i spojrzał w kierunku drzwi. Do pomieszczenia wchodziło właśnie dwóch roześmianych chłopaków. Sharus i Mikael. Nastolatek przyjrzał im się uważnie. Byli do siebie kompletnie nie podobni, ale już wczoraj zauważył, że doskonale się dogadują. Czerwonowłosy był chłopakiem z ogromnym temperamentem, którego roznosi energia. Jego przyjaciel, był nieco inny. Spokojny i opanowany. Przy tym jednak beztroski i kompletnie nie przejmujący się, co myślą o nim inni. Chłopak obserwując ich, miał wrażenie, że mają na siebie nawzajem dziwny wpływ. Kiedy byli razem, Mikael był jakby trochę spokojniejszy, natomiast Sharus dużo bardziej żywiołowy niż zazwyczaj.
       Piłkarze usiedli na miejscach obok siebie. Jeden przy ścianie, drugi tuż obok i dalej dyskutowali o czymś zawzięcie. Chłopak, który ich obserwował, rozejrzał się dookoła i ze zdziwieniem dostrzegł już wszystkich pozostałych członków drużyny. W kącie sali, przy ścianie siedział samotnie Vector. Kilka miejsc bliżej Kevin, a po jego lewej Jack. Dakotę dostrzegł siedzącego w środkowym rzędzie na przodzie klasy, a kilka miejsc za nim, zobaczył Zicco. W rzędzie obok siedział już Jude.
- Axel... Axel!
- Co...? - spojrzał nieprzytomnie na wprost, skąd dochodziło wołanie.
       Ze zdziwieniem dostrzegł, że tuż przed nim siedzi Nathan.
- Co jest? - zapytał niebieskowłosy.
- Aaaa... Tylko się zamyśliłem.
       Chłopak skinął na to głową, po czym odwrócił się w stronę tablicy. Axel spojrzał na zegar. Za dwie ósma. Ponownie wyjrzał za okno. Na dziedzińcu było już niewiele osób. Jeszcze tylko poszczególne dzieciaki biegły dziedzińcem w kierunku szkoły i jak huragan wbiegały na korytarze przewracając przy tym innych. Blaze wypatrywał ciemnej czupryny z pomarańczową opaską. Nigdzie jednak nie widział Marka.
       Trzy... Dwa... Jeden...
        Drrrrrrrrrrrrrryń...
        Rozległ się dzwonek i ostatni spóźnialscy weszli do klasy. Evans wśród nich nie było. Pojawiła się za to Silvia. Dziewczyna usiadła w środkowym rzędzie jedno siedzenie przed Axelem. Miejsce pomiędzy nią, a oknem, było puste. Po chwili w sali pojawił się nauczyciel. Pierwsza lekcja. Matma.
       Nauczyciel rozpoczął od omówienia zasad BHP. Minęło tak pięć, dziesięć, a w końcu piętnaście minut. Marka wciąż nie było. Axel zaniepokojony spojrzał  przez okno w kierunku gór.
- Co jest grane? - zamyślił się. - Już dawno powinien tu być.
       Właśnie w tej chwili usłyszał głośne kroki i drzwi sali się otworzyły. Stał w nich nie kto inny, jak oczywiście Mark Evans.
- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie.
        Mówił to z charakterystyczną dla siebie beztroską. A jednak, coś było nie tak. Axel uważniej przyjrzał się przyjacielowi. Zmierzwione włosy, szybki oddech, lekko zaróżowione policzki i pot spływający za kołnierz mundurka. Biegł, to było jasne. Ale nie o to chodziło. Twarz chłopaka, zwykle rozpogodzona uśmiechem, była teraz zamyślona. Wzrok utkwiony w jednym miejscu, lekko zmarszczone brwi. No i ta nieobecna mina.
- Coś musiało się stać - stwierdził Axel.
       W tym czasie nauczyciel wskazał Evansowi ostatnią wolną ławkę.
- Usiądź, rozpakuj się i słuchaj - pouczył go, po czym ponownie zaczął mówić.
       Mark usiadł po skosie do Axela, tak, że był nieco przed nim, ale w rzędzie tuż obok. Po jego prawej siedziała Silvia, z lewej strony miał Nathana, a przed sobą Juda. Wszyscy troje przyglądali mu się uważnie, jadnak chłopak tak był tak zajęty swoimi myślami, że nawet tego nie zauważył. Axel również przyglądał się przyjacielowi. Widział, że coś było nie tak.
       Po chwili rozejrzał się po sali i zauważył, że nie tylko oni czterej uważnie przypatrują się Markowi. Inni członkowie drużyny, również przyglądali mu się z niepokojem. Jedynie Dakota nie patrzył na Evansa. Gdy tylko bramkarz wszedł do klasy, chłopak spuścił głowę i aż do tej chwili jej nie podnosił. Poczuł jednak na sobie czyjeś spojrzenie i odważył się unieść wyżej oczy. Spojrzenia jego i Axela się skrzyżowały. Nie trwało to jednak długo, gdyż już po chwili indianin ponownie opuścił głowę i wpatrywał się w ławkę przed sobą.
       Blaze przyglądał mu się jeszcze przez chwilę. W końcu jednak odwrócił głowę i ponownie spojrzał na Marka. Na jego zamyśloną minę i nieobecny wzrok. Wiedział, że coś się stało. Nie wiedział tylko jeszcze co...

***

W tym czasie na korytarzu w szkole...


       Korytarzem liceum szła samotna dziewczyna. Miała sięgające łopatek fioletowe włosy, które w tej chwili związane były w koński ogon. Szare oczy przebiegały pomiędzy salami, szukając tej jednej. Jednak nigdzie nie było pomieszczenia, którego szukała. Dotarła do schodów i spokojnym, wolnym krokiem weszła na piętro. Obcasy jej białych trzewików, stukały o posadzkę, gdy przemierzała szkołę. Marynarka trzymana w rękach, kołysała się na boki w rytm kroków dziewczyny. Biała koszulka zasłaniała ramiona, a spódniczka sięgała kolan, ukazując jej długie nogi. Była wysoka. I to bardzo, jak na dziewczynę. 1,74. Ale nie ma się co dziwić. Jej ojciec, jest koszykarzem, a oni zawsze są wysocy. Cieszyła się, że coś po nim odziedziczyła. Poza tym szczegółem, była zupełnie jak matka. Identyczny kształt twarzy z ostrym podbródkiem, wyraziste kości policzkowe, delikatna złotawa karnacja. No i te niesforne włosy, które nigdy nie chciały leżeć tak, jak je układała.
       W końcu, znalazła się przed drzwiami których szukała. Nabrała głęboko powietrza w płuca i powoli je wypuściła. Zebrała się w sobie i uniosła rękę by zapukać do drzwi. W tej samej chwili te, otworzyły się i stanęła w nich dziewczyna w eleganckim mundurku. Miała duże, ładne oczy i czerwonobrązowe włosy.
- Och...
- Dzieńńń... dobryyy... - powiedziała niepewnie fioletowowłosa. W myślach skarciła się za drżący głos.
- To ty jesteś tą nową, mam rację? - zapytała uczennica natychmiast przechodząc do rzeczy.
       Fioletowowłosa niepewnie skinęła głową na potwierdzenie.
- A więc zapraszam - powiedziała i przepuściła ją.
       Spokojnym krokiem weszła do pokoju. Był duży i przestronny, a przy okazji wygodnie umeblowany. Przy oknie stało biurko za którym stało krzesło. Naprzeciwko, były dwa inne siedzenia. Z prawej strony stały biblioteczki wypchane książkami i teczkami. Z lewej stała sofa i dwa fotele, a pomiędzy nimi stolik do kawy.
       Dziewczyna przeszła przez pokój pewnym krokiem, by już po chwili usiąść za biurkiem.
- Proszę, siadaj - powiedziała wskazując na jeden z foteli naprzeciw niej.
       Przybyła wykonała jej prośbę i spojrzałam na nią, czekając, co ma do powiedzenia.
- Nazywam się Nelly Raimon i jestem córką założyciela szkoły. Mój ojciec w tej chwili, sprawuje pieczęć nad gimnazjum, dlatego ja zajmę się wypełnieniem twoich dokumentów.
       Skinęła głową. To co powiedziała miało sens. Wyjaśniało, czemu nowa ją tutaj zastała.
       W czasie gdy o tym myślała, dziewczyna wyjęła z szafki plik starannie złożonych papierów. Przebiegła je spojrzeniem i wyjęła jedną z kartek.
- A więc po pierwsze... Imię i nazwisko.
- Yuri... Yuri Sasaki...

***

I znów wracamy do naszych piłkarzy...


       Była właśnie przerwa obiadowa. Na stołówce panował zgiełk. Jedynie przy jednym stoliku było cicho. Siedzieli tam oczywiście piłkarze liceum. Nie wszyscy jednak. Sharus i Mikael wyszli na dwór. Dakota, zaraz po dzwonku gdzieś znikną. Podobnie sprawa miała się z Vectorem. W ten oto sposób przy stole siedziało tylko siedmiu, spośród jedenastu zawodników. Nathan rozmawiał właśnie po cichu z Zicco. Axel dyskutował z Judem i Kevinem, co chwilę spoglądając z niepokojem na Marka. Jack nic nie mówił i tylko wpatrywał się smutno w kapitana.
- Czemu kapitan jest taki cichy? Przecież to do niego tak bardzo nie podobne.
       Te myśli sprawiały tylko, że był coraz bardziej przygnębiony.
       Rozmowy były ciche. Brakło śmiechów i przekomarzań. W pewnej chwili Nathan zamilkł i spojrzał z niepokojem na Evansa.
- Mark. Co się stało?
       Gdy tylko te słowa padły z jego ust zapadła cisza. Nikt nie śmiał się odezwać i wszyscy wpatrywali się w chłopaka w napięciu.
- Co? - zapytał wyrwany z zamyślenia. - Nie. To nic takiego - odparł drapiąc się po głowie, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
       Jednak jego przyjaciele z drużyny dobrze wiedzieli, że ten uśmiech nie jest szczery. Wciąż przyglądali się bramkarzowi z niepokojem.
- Na pewno wszystko ok, Mark? - zapytał Axel.
- Luzik. Nie przejmujcie się mną - odparł Evans wciąż z tym samym, udawanym uśmiechem na ustach.
       Przyjaciele przyglądali mu się niepewnie, gdy nagle drzwi stołówki gwałtownie się otworzyły. Do stołówki jak huragan wbiegł czerwonowłosy chłopak. Za nim biegł białowłosy chłopak krzycząc za nim:
- Mikael! Mikael, zaczekaj! To nie jest dobra pora! Poczekaj do końca lekcji!
       Chłopak jednak go nie słuchał. Stał już przy stole drużyny i patrzył z wyczekiwaniem na Marka. Nie doczekawszy się reakcji zapytał:
- Co ty tu robisz, co? Po co marnować czas. Jest taka piękna pogoda, a ty się ukrywasz w stołówce. Rozumiem, że zdajesz sobie sprawę z tego, że nie zatrzymasz moich strzałów, co bardzo mi pochlebia, ale kto wie. Może masz jakieś nikłe szanse.
- Chyba większe niż ty ze mną - odparł podniecony bramkarz.
       Na jego twarzy pojawił się po raz pierwszy tego dnia szczery uśmiech. W oczach zalśniły iskry. Chłopcy jedzący obiad przyglądali się tej nagłej zmianie ze zdziwieniem, ale i ulgą jednocześnie. Wszystko zaczęło wracać do normy. W tym czasie Mikael rozkręcał się już na dobre.
- Skoro tak twierdzisz, to może chodźmy na boisko i przekonajmy się kto ma racje.
- I tak będę lepszy - odparł Mark wstając gwałtownie od stołu i zapominając zupełnie o posiłku oraz wcześniejszych problemach.
- Chciałbyś - odpowiedział czerwonowłosy, po czym obaj chłopcy zerwali się do biegu i już po chwili zniknęli za drzwiami stołówki.
       W tej samej chwili gdy wybiegli, Sharus zatrzymał się przy stoliku i patrzył za nimi.
- Idiota! - prychnął pod nosem, na co członkowie drużyny cicho zachichotali. - Teraz nikt już ich nie zawlecze z powrotem do szkoły - jęknął. - A wy co tu tak siedzicie? Chodźcie, zobaczmy co też mają zamiar zrobić. Może w szóstkę uda nam się ich z powrotem zagonić do szkoły.
       Po tych słowach wybiegł ze stołówki, a reszta pobiegła za nim. Tylko Axel i Jude ruszyli spokojnym krokiem za nimi. Żaden z chłopaków im nie ucieknie. Piłka, również zaczeka...

 

***

Kilka minut później, obok boiska...


       Yuri wyszła właśnie ze szkoły i przechadzała się wokół niej. Dziś już nie zamierzała iść na lekcje. Nie miała zresztą takiego obowiązku, gdyż Nelly była tak miła, że dała jej dzisiaj dzień wolny, pozwalając rozejrzeć się po szkole. Zobaczyła już cały budynek. Przeszła go wzdłuż i w szerz. Teraz chciała obejrzeć teren wokół liceum.
       Stała na dziedzińcu. Wiatr sprawił, że jeden z luźnych kosmyków, które uciekły jej z kucyka, opadł jej na twarz. Odgarnęła go za ucho niedbałym gestem. Kierowana przeczuciem ruszyła w prawo. Po kilku minutach marszu zobaczyła przed sobą olbrzymie boisko do piłki nożnej. Popatrzyła na nie ze zdumieniem, po czym podeszła bliżej. Piłka była ostatnimi czasy tak popularna. A to wszystko dzięki Inazumie Japan. Uśmiechnęła się lekko. Lubiła piłkę nożną. Ta miłość zrodziła się, gdy jeden z jej kuzynów zaczął grać. Początkowo tego nie rozumiała, ale z czasem zdała sobie sprawę z piękna piłki.
       Podeszła bliżej, gdy nagle zobaczyła wyskakującego wysoko chłopca. Kopnął on wysoko piłkę, a potem wykonując najpierw salto, a potem obrót, kopnął piłkę będąc ustawiany w poziomie z lewej strony. Nastolatek wyglądał przez chwilę jak ptak. Ognisty ptak.
- Strzał feniksa! - krzyknął.
       To był wspaniały atak. Piłka kręciła się i leciała z zawrotną prędkością w kierunku bramki. Wyglądała, jakby miała płonące skrzydła. Dziewczyna była przekonana, że ten strzał jest nie do obrony. Pomyliła się jednak. Bramkarz przygotował się, po czym wykazał się piękną obroną.
- Młot Gniewu!
       Piłka zatrzymała się na ziemi. Yuri patrzyła na to zszokowana z otwartymi ustami przyglądając się całemu zdarzeniu. Po chwili otrząsnęła się jednak i podeszła bliżej. I właśnie wtedy dostrzegła stojącego koło ławki niebieskowlosego chłopaka. Zatrzymała się raptownie, jednak już po chwili pobiegła w jego kierunku z radosnym krzykiem:
- Nathan!
       Chłopak odwrócił się i przyjrzał uważnie nadbiegającej nastolatce. Poznał ją niemal natychmiast.
- Yuri! - krzyknął.
       Podbiegła i padła wprost w jego otwarte ramiona. Po chwili odsunęli się od siebie i piłkarz zapytał:
- Co ty tu robisz?
- Od jutra rozpoczynam naukę.
- Czemu mnie nie uprzedziłaś wcześniej?
- Nie miałam pojęcia, że też tu składasz papiery.
- Hej Yuri - powiedział, podchodząc do nich bramkarz.
- Mark!
- Fajnie cię widzieć.
- I ciebie też.
       W tym czasie reszta drużyny przyglądała się tej trójce ze zdziwieniem. W końcu Sharus odkaszlnął, a oni przerwali rozmowę.
- Cześć. Jestem Sharus - powiedział wyciągając ku niej dłoń.
- Yuri.
- I jesteś...?
- Kuzynką Nathana.
      Wszyscy patrzyli na nią ze zdumieniem. Po chwili odezwał się Axel.
- Nie wiedziałem, że masz kuzynkę.
- Och, mam ich wiele. Ale Yuri jest zdecydowanie najfajniejsza - odpowiedział mrugając do niej porozumiewawczo, na co ona zachichotała.
       Wszyscy zaczęli się przedstawiać przybyłej i rozpoczęły się ożywione dyskusje. Nagle, wszyscy usłyszeli za sobą chrząknięcie. Odwrócili się natychmiast.
- Trener Hibiki! - krzyknął podniecony Mark i podbiegł do mężczyzny. - Co Pan tu robi?
- No cóż. Przyszedłem wam ogłosić, że jutro wyjeżdżamy.
- Jak to? - wyrwało się z kilku ust.
- Gdzie jedziemy trenerze? - zapytał Jude.
- Na obóz integracyjny. Cała drużyna...

W następnym rozdziale...

Ale super. Wyjeżdżamy na obóz treningowy. Trener uważa, że powinniśmy się zintegrować. W sumie, to chyba ma rację. Tylko... Gdzie my jedziemy?

----------------------------------------------------------

I jak wam się podoba? Chyba nie jest zły prawda?
Wiem, że dawno nie pisałam, ale mam nadzieję, że rozdział wam to wynagrodzi.
Nie wiem kiedy następny, ale mam nadzieję, że będziecie czekać.