wtorek, 25 listopada 2014

Krótka historia gwiezdnego tła bloga

POSŁUCHAJCIE I ZOBACZCIE

       Gdzieś tam, daleko, gdzie nikt tego nie zobaczy, błyskawica przeszyła niebo. Odepchnęła go, daleko, w głąb kosmosu. Napiera, wciąż przesuwa się na przód. A on jest tam zawieszony w kosmosie, pośród gwiazd. Pogrążony jest w głębokim, mocnym śnie.
       Kiedyś jednak się obudzi. Otworzy oczy, zobaczy co się dzieje i stawi opór. Zbierze wszystkie siły i gdzieś tam, bardzo daleko, pokaże, że jednak nie wszystko stracone. Odepchnie piłkę z mocą, jakiej do tej pory świat nie widział. I piorun będzie wtedy szybszy, silniejszy i przepełniony blaskiem dotąd niespotkanym.

       Nie, to nie rozdział. Nie wiem kiedy będzie. Chciałam napisać go dzisiaj, ale nie bardzo mam czas. Zaczęty, prawda, ale jakoś mi nie idzie pisanie. Przepraszam. W każdym razie, przedstawiam wam krótkie wyjaśnienie gwiezdnego tła bloga. Gdy usłyszałam tą piosenkę, natychmiast ją pokochałam. Nie wiem co jest w niej takiego świetnego, ale po prostu ją uwielbiam. I cały ten 'teledysk' (o ile tak można go nazwać) też jest piękny. Uwielbiam i słowa i melodię. Po prostu cud, miód.

       Ok. Nie zanudzam was już moimi wypocinami. Chciałabym się tylko na koniec dowiedzieć, którą z piosenek IE lubicie najbardziej. Napiszcie proszę w komentarzach. Jestem tego bardzo ciekawa.

Pozdrawiam i mam nadzieję, do napisania niedługo :)

poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział 4 - Sprawy z przeszłości

Rozdział ze specjalną dedykacją dla... Starunna. Dziękuję, że jesteś, czytasz i że komentujesz moje marne wypociny :D


Po treningu...


- To był udany dzień! - stwierdził Mark.
- Oj tak - odpowiedział z uśmiechem Jude, a Axel skinął na potwierdzenie głową.
       Wszyscy trzej właśnie się przebierali. Reszta towarzystwa już wyszła. Mieli się spotkać na treningu jutro po południu.
- Hej, Mark? - zapytał Axel.
- Tak?
- Co sądzisz o tych nowych?
- Co o nich sądzę? Hm... - zamyślony podrapał się po głowie. - Tak szczerze, to nie wiem za bardzo. Wydają się być w porządku.
- To nie kosmici? - zapytał Jude z lekkim uśmiechem.
- Znowu? - speszył się Mark, jednak na jego twarzy pojawił się uśmiech.
       Axel i Jude patrząc na przyjaciela również się uśmiechnęli. Cieszyli się, że znów będą mogli grać z nim w piłkę.
       W końcu, kiedy już wszyscy troje się przebrali, wyszli z szatni i razem ruszyli ku wyjściu. Tam się rozstali, gdyż było już późni i każdy szedł w inną stronę do domu. Mark skręcił w lewą stronę i szedł tak chwilę zamyślony. Nowa drużyna wydawała się być dobra. Może również i w tym roku uda im się wygrać Strefę Footballu. Ale chłopak nadal nie widział popisowych strzałów zawodników.
- Trzeba by jutro potrenować raczej pod tym kontem. - stwierdził.
       Nagle tuż przed sobą zobaczył chłopaka o ciemnej karnacji i sięgających ramion czarnych włosów.
- Dakota! - krzyknął za nim.
       Nastolatek odwrócił się zdumiony, a widząc machającego w jego stronę kapitana, zatrzymał się. Mark podbiegł do niego i wyszczerzył zęby w uśmiechu, na co w odpowiedzi Dakota lekko się uśmiechnął.
- Jak tam po pierwszym treningu?
- Nie jest źle - odpowiedział.
- Jak oceniasz pozostałych zawodników?
- Mnie o to pytasz? - zapytał bardzo zdziwiony.
- A kogo innego? W końcu należysz do drużyny. Grałeś z innymi. No i wydajesz się być naprawdę genialnym graczem.
- Na pewno walczyłeś z wieloma lepszymi ode mnie.
- Każdy jest dobry na swój sposób. To zależy od siły, techniki i charakteru osoby. Jeśli chodzi o ciebie, to masz bardzo silną osobowość. Czułem to w twoich strzałach. A poza tym, jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim stylem gry. Chciałbym zobaczyć twój firmowy strzał - odpowiedział z rozmarzoną miną. - No i oczywiście go zatrzymać - dodał na koniec z uśmiechem.
- Jutro ci go zademonstruje - odpowiedział chłopak, a na jego ustach pojawił się niepewny uśmiech.
- Po co czekać do jutra? Pokaż mi go teraz. Za chwilę, będziemy przechodzić obok boiska. Możemy tam sobie trochę postrzelać.
- Jeśli chcesz - stwierdził obojętnie.
       W głębi duszy był jednak zadowolony z propozycji bramkarza. Mark sprawiał wrażenie postaci zawsze optymistycznej i wesołej. Widać było, że jest otwartą osobą, a swoim zachowaniem wzbudzał dość duże zaufanie. Mimo, że Dakota nie był osobą otwartą, czy ufną wobec ludzi, to jednak Evans, był postacią tak prostolinijną, że z miejsca polubił tego zawsze radosnego chłopaka. Choć musiał mu przyznać, że gdy była tak potrzeba, potrafił się ostro zachować. Spojrzał na Marka biegnącego przed nim w kierunku boiska. Uśmiechnął się i podążył za nim...

***

 

W tym czasie w środku miasta...


       W centrum miasta, ulicami przechadzał się pewien chłopak. Szedł przed siebie, do domu, nie patrząc na nic. Wpatrywał się w kafelki chodnika rozmyślając o wszystkich wydarzeniach tego dnia. Nagle uderzył w coś, a może raczej kogoś. Obie postaci się przewróciły.
- Oj, przepraszam - powiedział nasz zamyślony bohater pomagając wstać drugiej osobie. - Zicco!
- Nathan!
- Co ty tu robisz?
- Wracam do domu. A ty.
- Też.
- Gdzie mieszkasz?
- Trzy przecznice stąd.
- Och, to mam akurat po drodze. Może pójdziemy razem? - zaproponował.
- Czemu nie - stwierdził Nathan.
       Szli przez chwilę w ciszy, którą jako pierwszy przerwał Zicco.
- Opowiedz mi o Marku.
- O Marku? - spytał Nathan ze zdziwieniem, patrząc na swojego towarzysza.
- Acha. On jest taki... Taki...
- Zakochany w piłce nożnej - dokończył ze śmiechem niebieskowłosy.
- Dokładnie - odparł Zicco z uśmiechem. - Jeszcze nigdy nie widziałem takiego człowieka. Kiedy tylko go zobaczyłem, od razu chciałem powierzyć mu wszystkie swoje tajemnice. A gdy tylko usłyszałem jego pierwsze słowa, które do mnie powiedział, natychmiast chciałem z nim zagrać.
- To cały Mark - odpowiedział Nathan przenosząc wzrok na niebo, a niebieskooki spojrzał na niego pytająco. - Nie ważne czy to noc czy dzień, słońce czy deszcz on zawsze gra w piłkę. I w dodatku zawsze ma uśmiech na twarzy. Jak już dzisiaj zapewne zauważyłeś, potrafi się jednak nieźle wydrzeć, ale to wszystko robi dla piłki nożnej. Widać po nim, że to kocha.
       Na twarzy Zicco pojawił się uśmiech i po chwili chłopak przeniósł wzrok na niebo, jednak niemal natychmiast spuścił wzrok.
- Co jest? - zapytała zaniepokojony Nathan.
- Co? Nie nic - odparł chłopak ze sztucznym uśmiechem.
- No dobra, ja już jestem na swojej ulicy. Do zobaczenia jutro - powiedział niebieskowłosy machnąwszy koledze na pożegnanie.
- Tak. Do zobaczenia - odpowiedział Zicco i ruszył dalej, w kierunku własnego domu.
       Idąc tak w ciszy spojrzał w górę, na czyste, błękitne niebo, jednak już po chwili spuścił głowę z westchnieniem.
- Czemu to wszystko musi być takie skomlikowane? Dlaczego nie mogę tak po prostu zostawić przeszłości za sobą? - zastanawiał się.
       Nagle kątem oka, po prawej stronie ulicy, dostrzegł cień. Natychmiast odwrócił głowę w tamtą stronę. Nic jednak nie  zauważył.
- Jestem coraz bardziej przewrażliwiony - stwierdził, po czym odszedł w kierunku domu.
       Nie wiedział jednak, że wcale nie miał przewidzeń. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że tam, w cieniu stał mężczyzna w szarej kurtce, który go obserwował i podążał za nim jak cień, przez cały czas...

***

 

Na boisku nad rzeką...


       Mark stanął w bramce. Był w stroju sportowym. Klasnął w ręce, na których miał już rękawice. Naprzeciw niego stał Dakota. On również się przebrał.
- Gotowy?
- Jasne! - krzyknął podniecony Evans.
       Dakota ruszył przed siebie z piłką. Biegł prosto w kierunku bramki, coraz bardziej się rozpędzając. Kilkanaście metrów przed swoim celem, wybił się do góry i wrobił salto do tyłu, wyrzucając przy tym piłkę nad siebie. Wylądował na ziemi i ponownie skoczył. Wykonał dwa salta do tyłu, po czym będąc głową w dół, kopnął mocno w kierunku bramki.
- Lawina! - krzyknął
       Piłkę zaczęły otaczać skały, biorące się jakby znikąd. Evans przyglądał się temu zafascynowany. Strzał był naprawdę niesamowity, a nazwa, idealnie dobrana. Mark jednak, za żadne skarby nie mial zamiaru przepuścić tego strzału.
- Pięść Sprawiedliwości!
       Przez chwilę walczył z siłą ataku, jednak strzał był dużo silniejszy, niż początkowo przypuszczał. Po chwili 'Lawina' przebiła 'Pięść Sprawiedliwości' Marka i piłka wpadła do siatki. Bramkarz i napastnik wpatrywali się w piłkę. Evans po chwili ją podniósł i popatrzył na nią.
- Co za niesamowita siła. Dawno nie spotkałem zawodnika, który miałby aż tak duże pokłady energii - pomyślał.
- Niesamowite. - pomyślał w tej samej chwili Dakota. - Jego 'Pięść Sprawiedliwości' była wystarczająco silna, by stawiać zaciekły opór 'Lawinie'. Było blisko, żeby zatrzymał ten strzał.
       Spojrzeli na siebie nawzajem. Po chwili Mark z szerokim uśmiechem podbiegł do Dakoty.
- To było niesamowite - stwierdził z podekscytowaniem, a w jego oczach płonęły radosne iskierki.
- Dzięki. Ale tobie też poszło świetnie. - stwierdził napastnik, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
       Chłopak coraz bardziej lubił Marka.
- Powtórzmy to! - poprosił bramkarz, aż kipiąc energią. - Tym razem to zatrzymam.
       Dakota skinął głową, a Evans wrócił na swoją pozycję. Indianin popatrzył na niego i westchnął. Żałował, że nie spotkał tego gościa wcześniej. Był inny, niż go sobie wyobrażał. Ale jego wyobrażenia, nawet w połowie nie oddawały nawet połowy prawdziwego Marka.
- Gotowy Mark?
- No jasne! - odkrzyknął chłopak ze swojej pozycji.
- Więc nadchodzę.
       Dakota ponownie pobiegł w kierunku bramki. Wyrzucił piłkę w górę, odbił się od ziemii, zrobił dwa salta i już miał oddać kolejny strzał, gdy nagle niewiadomo skąd pojawił się chłopak, mniej więcej w ich wieku i odebrał piłkę napastnikowi, po czym zgrabnie wylądował kilka metrów dalej. Indianin również opadł na ziemię i się obejrzał, by zobaczyć, kto przejął jego piłkę. Gdy zobaczył twarz przybysza, cały zesztywniał. Twarz mu stężała, usta zacisnął w wąską linię. Cały aż drżał z napięcia i zdenerwowania, które go ogarnęło. Nie spodziewał się go tutaj. Miał nadzieję, że już nigdy go nie spotka. Jak widać, pomylił się. Nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. W końcu powiedział:
- Ty...

***

Na obrzeżach miasta...


       Chłopak o filetowych włosach, podążał przed siebie ulicą. Nie rozglądał się. Nie podnosił wzroku. Ręce trzymał w kieszeniach marynarki szkolnej. Włosy opadały mu na twarz. Gdyby podniósł wzrok, zobaczyłby trzech nastolatków, przyglądających mu się z wąskiej uliczki. Ale on nie musiał podnosić wzroku. Wiedział, że tam są. Na jego obliczu, pojawił się wredny uśmiech. Wciąż jednak udawał, że niczego nie widzi. Szedł obojętnie dalej, poruszając się niedbałym krokiem.
       Minął zaułek i ruszył dalej. Czyżby nie zamierzali iść za nim? Nagle zrozumiał. To był podstęp. Przed sobą miał dwóch nastolatków, którzy zagrodzili mu drogę.
- A ty dokąd się wybierasz?
- Do domu - odparł beznamiętnie.
- Patrz na mnie jak do ciebie mówię!
- Bo co? - zapytał chłopak nie podnosząc głowy.
- Bo ci nieźle dołożymy mięczaku.
- Wiesz co? Wal się - odpowiedział fioletowowłosy podnosząc głowę, po czym splunął, zagradzającemu mu drogę nastolatkowi, prosto w twarz.
- Uważaj Vector - syknął tamten, ścierając sobie ślinę z oczu. - Jesteśmy niebezpieczni. Zawsze możemy dać ci nauczkę.
- Wy? Mnie? Jeszcze czego.
- Nie ignoruj nas. Powinieneś się nas raczej bać.
- Raczej wy mnie - odpowiedział Vector, po czym wybił się w kierunku bloku, odbił się od ściany i wylądował lekko, za zaskoczonymi nastolatkami.
- Nie mogę wam zrobić krzywdy, bo wylecę z drużyny. Was tyczy się to samo. Ale to nie znaczy, że przestałem być niebezpieczny - odparł odwracając głowę i po raz pierwszy patrząc na przybyszy.
       Ci cofnęli się o krok widząc złowieszczą iskrę w oczach fioletowowłosego.
- To, że odszedłem nic nie zmienia. Nadal znam parę sztuczek. Więcej niż wy. I to ja, jestem tutaj największym zagrożeniem.
       Po tych słowach ponownie spuścił głowę i odwróciwszy się, udał w kierunku domu...

 

***

I znów wracamy do wydarzeń nad rzeką...


- Nie cieszysz się na mój widok? - zapytał chłopak, z cwanym uśmieszkiem na ustach.
       Pierwszy szok minął, a zastąpiła go złość.
- Co ty tu robisz? Wynoś się stąd.
- Kto to jest? - zapytał Mark podchodząc.
- Nieważne - odpowiedział Dakota, wciąż wściekły.
- Nawet mnie nie przedstawisz? - zapytał przybysz.
- Wynoś się, albo ci w tym pomogę! - wrzasnął i napiął się, by rzucić się na nowego.
       Nagle poczuł na ramieniu mocny uchwyt. Odwrócił głowę i zobaczył Marka. Był zaniepokojony. Jego mina wyrażała niepewność, ale równocześnie był opanowany. Kiedy Evans poczuł na sobie wzrok Indianina lekko się do niego uśmiechnął i skiną do niego głową. To uspokoiło Dakotę. Odetchnął głęboko, po czym już nieco spokojniejszym głosem, choć wciąż ostrym zwrócił się do przybysza:
- Wynoś się stąd. Nie chcę cię już więcej widzieć.
- Raczej nie będziesz miał takiego przywileju - stwierdził tamten.
       Krew zagotowała się w żyłach ciemnoskórego, jednak nie dał tego po sobie znać.
- Odejdź - ponownie nakazał.
- Nie ma sprawy - odpowiedział tamten, kopiąc piłkę w kierunku dwóch piłkarzy i odwrócił się.
       Odchodził już i Dakota nieco się uspokoił, gdy tamten nagle, odwrócił się po raz ostatni i powiedział:
- Nie licz jednak na to, że zapomnimy. Wiemy już gdzie jesteś. Jeszcze za wszystko odpowiesz.
       Po tych słowach przybysz zniknął niemal tak nagle jak się pojawił. Dakota poczuł, jak jego mięśnie się rozluźniają. Mięśnie zaczęły mu drżeć pod skórą. Nogi miał jak z waty. Odnaleźli go. Nie był już bezpieczny.
- Co ci jest? - zapytał Mark.
       Dopiero teraz Dakota zorientował się, że chłopak wciąż tam był. Miał wyjątkowo poważną minę. To było, aż dziwne.
- Nic - odparł z wymuszonym uśmiechem.
- To przez niego, prawda? - zapytał bramkarz.
       Napastnik spojrzał na niego ze zdziwieniem. Nie wiedział, że chłopak potrafi być... Hmmm... Taki. Wydawało się, że widzi wszystko. Nawet to, co nie zostało wypowiedziane na głos.
- To... Nic wielkiego... - spróbował wybrnąć z sytuacji.
       Mark nie dał się jednak zwieść. Patrzył przenikliwie na Dakotę, który patrzył na niego przez chwilę, jednak po chwili, spuścił wzrok. Nie był w stanie wytrzymać tego spojrzenia.
- Wiesz... Ja już chyba pójdę do domu. To, ten... Pogramy jutro, co nie? Tak, więc... Na razie...
       Po tych słowach odwrócił się i najzwyczajniej w świecie, po prostu uciekł...

***

 

W domu Dakoty...


       Chłopak siedział na łóżku i wpatrywał się w krajobraz za oknem. Myślami wrócił do wydarzeń na boisku nad rzeką. Jak to możliwe, że znaleźli go tak szybko? Przecież nikt nie wiedział o jego zamiarach. Teraz będą robić wszystko, żeby wrócił. Był tego pewien. Najgorsze było to, że miał o co się martwić. Jego brat wciąż tam był. Mogą go wykorzystać. Przez małego, zmuszą go do tego, żeby im się podporządkował. Ale on nie chciał. Jedynym, czego pragnął, była możliwość grania w piłkę, tak jak zawsze tego chciał. Granie w piłkę, w którą grał Mark.
       Dakota podniósł piłkę i położył ją przed sobą na łóżku. Nogi podciągnął pod brodę i oparł podbródek na kolanach. Bał się. I to śmiertelnie. Nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Wiedział tylko jedno. Nie podda się. Będzie grał. Tak jak chce i z kim chce. Dla rodziców. Dla babci. Dla brata. Dla drużyny. I przede wszystkim, dla Marka Evansa...

W następnym odcinku...

Dakota coś przede mną ukrywa. Nie wiem jeszcze co, ale się dowiem. Jak nie teraz, to wkrótce. Ale nie on jeden. Mam wrażenie, że z Vectorem również dzieje się coś dziwnego, tylko co? Zicco również dziwnie się zachowuje. Co tutaj się dzieje. Może jak zagramy razem w piłkę, to kilka spraw się wyjaśni. Ale zaraz. Ktoś mi powie co to za dziewczyna?

------------------------------------------------------------------------

Rozdział wreszcie jest. Przepraszam, że tak późno. Ale dobrze, że wogóle jest.
   Przepraszam, że zapowiedzi nie będą się dokładnie pokrywały z następnymi odcinkami. Wymyślam wszystko na bierząco. Parę spraw, tych głównych, mam już obmyślonych, ale reszta wychodzi w praniu dlatego nie zawsze wszystko będzie się ze sobą zgadzać. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
   Kolejna sprawa. Żeby było jasne. Określenie ciemnoskóry, nie ma ani trochę negatywnego wydźwięku. Dakota jest po prostu Indianinem, więc ma inny odcień skóry.
   No i ostatnie. Bardzo jestem ciekawa waszych domysłów dotyczących Dakoty, Zicco i Vectora. Każdy z nich ma inną historię. Macie jakieś pomysły, co im się mogło przydarzyć w przeszłości?
Pozdrawiam, życzę miłego czytania, dziękuję za wszelkie komentarze i proszę o więcej :D

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 3 - Pierwszy trening

Na boisku...


       Tego dnia była piękna pogoda. Słońce świeciło, jakby odzwierciadlając nastrój chłopców z Liceum Raimona. Jedenastu zawodników stało na boisku i przypatrywało się sobie wzajemnie. Przy bramce stał Mark i obserwował dwóch uczniów. Jeden z nich był blondynem o ciemnych oczach. Biła od niego wyjątkowa siła. Obok niego stał inny zawodnik. Chłopak miał dredy związane z tyłu, a na oczach niebieskie google. Obaj uważnie patrzyli na swojego przyjaciela.
       Bramkarz wyszczerzył się do nich, ukazując przy okazji lśniące zęby. Na twarzach chłopców pojawiły się uśmiechy. Evans nie przypuszczał, że ich tu spotka, ale jego radość była ogromna, gdy tak się stało...

***

Blisko 10 minut wcześniej...


- Axel! Jude! - krzyknął Mark podbiegając w końcu do kolegów, kiedy miną u niego szok.
       Kiedy podszedł, przybił piątkę, najpierw z jednym, a potem drugim.
- Co wy tu robicie chłopaki?
- Pytanie brzmi raczej, co TY tu robisz? - odpowiedział pytaniem Jude. - Przecież miałeś zostać w Afryce i trenować z dziadkiem i Rokoko.
- No tak, ale... Sam wiesz... To nie było to samo co tutaj. Po prostu musiałem wrócić.
       Na twarzy Sharpa pojawił się lekki uśmiech.
- Więc co teraz robimy? - zapytał Axel.
- To chyba oczywiste - odparł Evans. - Zagramy w piłkę nożną...

***


Przenosimy się ponownie do wydarzeń na boisku...


       Mark popatrzył jeszcze przez chwilę po wszystkich zawodnikach, po czym krzyknął:
- Zacznijmy trening!
- TAK! - rozległ się krzyk z dziesięciu gardeł.
       Wszyscy byli już ustawieni. Podzielili się na pół. Mark pilnował bramki. Przed nim stało czterech obrońców - Jack, Nathan, Sharus, Vector. Przeciwko nim byli pozostali zawodnicy. Dwóch napastników - Axel i Dakota - oraz czterech pomocników - Kevin, Jude, Mikael i Zicco.
       Evans długo zastanawiał się nad wstępnym ustawieniem. Po kilku minutach, w końcu zdecydował o pozycji każdego z zawodników i ku jego uldze, żaden nie wydawał się być zawiedziony pozycją, na jakiej się znajdował.
       Teraz chłopak spoglądał po wszystkich obserwując twarze piłkarzy, po czym krzyknął:
- Wszyscy! Dajcie z siebie co najlepsze!
- Tak!
       I w tej chwili, rozpoczął się pierwszy trening piłki nożnej w Liceum Raimona.
       Grę rozpoczynał Axel. Gdy Silvia zagwizdała, podał piłkę Dakocie, który oddał ją do tyłu Judowi. Cała szóstka pobiegła w kierunku bramki. Sharp biegł przez chwilę, po czym podał piłkę, na drugą stronę boiska, Mikaelowi. Chłopak biegł w kierunku Marka, gdy na drodze stanął mu Vector. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym czerwonowłosy spróbował wyminąć kolegę. Obrońca jednak jednym sprawnym ruchem odebrał mu piłkę i pobiegł w przeciwnym kierunku. Tam jednak czekał już na niego Zicco, który szybkim wślizgiem odebrał mu zdobycz i pobiegł na bramkę.
       W jego kierunku biegł już Nathan, jednak nie miał on szans z przeciwnikiem. Pomocnik z łatwością go wyminą. Nie przewidział jednak, że za niebieskowłosym będzie się czaił Sharus, który zabrał mu wprawnie piłkę i popędził jak najdalej od własnej brami, odciągając w ten sposób skutecznie Napastników i Pomocników.
       Piłka wędrowała po boisku w tę i z powrotem, ani razu nie zbliżając się do bramki bardziej niż na kilka metrów. Nikomu nie udało się oddać ani jednego strzału. Mark przyglądał się grze z wielką uwagą. Zwracał szczególną uwagę na nowych zawodników, jednak niemal równie często, spoglądał na swoich kolegów ze starej drużyny.
       Kiedy po raz kolejny Obrońcy odebrali piłkę jednemu z Napastników, Evans zmarszczył czoło. Widział, że gra zawodników jest nieskładna, a oni sami grają w sposób daleki od zadowalającego.
- Co jest grane? Czego tutaj brakuje?
       Przez kolejne pół godziny przyglądał się swojej drużynie. Coś ewidentnie było tutaj nie tak. Tylko co?
       W końcu po dłuższym czasie, zauważył co się dzieje i czego brakuje.
- Jestem głupi. Jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć? Jestem przecież kapitanem!
       Znów przeniósł wzrok na drużynę. Na twarzach wszystkich zawodników malowała się determinacja. Jednak, żaden nie wykorzystywał maksimum swoich umiejętności. Spojrzenie Marka skupiło się na Judzie. Nawet on nie zauważył, co się dzieje. Evans westchnął, po czym krzyknął:
- Chłopaki! Dość!
       Wszyscy zamarli na swoich miejscach i spojrzeli na kapitana.
- Co to ma być?! Przecież to co robicie, to nie jest piłka nożna!
       Cała drużyna spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Co masz na myśli Mark? - zapytał Axel.
- Piłka, to gra zespołowa. Jesteście drużyną, musicie ze sobą współpracować. Ale wy gracie samodzielnie. W pojedynkę nic tutaj nie zdziałacie, więc jeżeli zamierzacie nadal tak grać, to od razu możecie iść do domu.
       Siła i brutalność słów Evansa bardzo wszystkich zdziwiły. On nigdy tak się nie zachowywał. Nigdy nie mówił w ten sposób. Patrzyli na niego z szokowani, a on dokończył:
- Piłka łączy serca i dusze ludzi, którzy kochają ten sport. Nie mogę grać tak jak wy to właśnie robicie. Nie mogę na to nawet patrzeć. Niszczycie ten piękny sport. Proszę was. Nie niszczcie piłki nożnej. Nie zniszczcie tego, co tak kochacie. Weźcie się w garść i zacznijcie wreszcie trenować jak należy.
       Wszyscy spojrzeli po sobie, a na ich twarzach pojawiły się uśmiechy. Mark miał rację. Wszyscy obecni na tym boisku, chcieli pokazać się z jak najlepszej strony, jednak zapomnieli przy tym, na czym tak naprawdę polega piłka nożna. To była gra zespołowa. Kapitan miał rację. Powinni wziąć się w garść i zagrać tak, jak chcieli. Według głosu serca. Wspólnymi siłami, bo osobno nic nie osiągną.
       Wznowili trening. Przy piłce był Axel, gdy nagle tuż przed nim pojawił się Sharus.
- Nie pozwolę ci przejść.
       Blondyn słysząc słowa chłopaka, tylko się uśmiechnął, po czym podał piłkę Mikaelowi, który właśnie nadbiegał z lewej strony. Zanim Obrońca zdążył się zorientować w wydarzeniach, Axel przebiegł za jego plecy i odebrał podanie od czerwonowłosego. Gra wreszcie zaczęła nabierać tempa.
       Mark zadowolony patrzył na drużynę. Tym razem częściej już musiał bronić bramki i był z tego powodu bardzo zadowolony. Trening trwał już od dłuższego czasu, gdy nagle Silvia krzyknęła:
- Chłopaki! Może już dość na dzisiaj? Trenujecie tu już od pięciu godzin bez przerwy. Jak tak dalej pójdzie, to nie będziecie się w stanie jutro ruszać.
- Bez przesady Silvio! Nie będzie tak źle. Chłopaki, trenujmy dalej!
- No jasne! - odkrzyknęli wszyscy i grali dalej, dopóki słońce nie zaszło...

***

W tym samym czasie, niedaleko boiska...


       Mężczyzna w szarej kurtce stał w cieniu budynku Liceum i spoglądał na boisko, gdzie trenowała grupka chłopców. Włosy targał mu wiatr i poruszał połami okrycia. Facet stał bez ruchu, zupełnie jak posąg. Jedynie jego oczy wciąż śledziły jednego z zawodników na boisku.
       Nagle poczuł wibracje w kieszeni. Wyjął telefon z kieszeni, otworzył klapkę, po czym odezwał się do słuchawki:
- Tak? Ooo... To Pan.
       Przez chwilę słuchał, po czym odpowiedział:
- Tak, jest tutaj.
       Chwila ciszy, a potem odpowiedź:
- Oczywiście. Będę go obserwować. Nie pozwolę mu zniknąć.
       Rozmówca odpowiedział, po czym rozłączył się. Facet ponownie schował telefon do kieszeni i znów spojrzał na boisko. Wciąż przyglądał się jednemu zawodnikowi. Brązowe włosy, mleczna skóra i przeszywające niebieskie oczy. Tym razem mu się nie wymknie. O nie... Jeszcze wszystkiego pożałuje... Pożałuje, że ich opuścił.
- Zicco Meadeling. Zapłacisz mi jeszcze za wszystko co zrobiłeś...

W następnym rozdziale...

Dzisiejszy trening był wyjątkowo udany. Udało nam się zgrać. Och! W drodze do domu towarzyszy mi Dakota. Jest całkiem miły, ale chyba coś przede mną ukrywa. Ale co to może być? Ej, ej, ej! Zaraz, a to kto? I dlaczego Dakota wygląda tak, jakby był gotowy go zabić? Co tutaj się dzieje?!

-----------------------------------------------------------------------

Wiem. Rozdział miał być wczoraj. Przepraszam, ale po prostu miałam wczoraj bardzo aktywny dzień, no i brak weny :( Następny rozdział powinien pojawić się w weekend, ale nic nie obiecuję.
Jeśli mam być szczera, to rozdział średnio mi się podoba, choć mogło być gorzej. Jakoś ten opis treningu mi nie wyszedł, ale nie martwcie się. Popracuję jeszcze nad tym i następnym razem będzie lepiej.
Zapraszam do czytania :)
Za komentarze również się nie obrażę. Wręcz przeciwnie. Jestem wam za nie dozgonnie wdzięczna. Dziękuję i proszę o nie z całego serca :D

piątek, 7 listopada 2014

Rozdział 2 - Reaktywacja

Dwie godziny wcześniej, u Marka...


       Dziewczyna stała przez chwilę bez ruchu, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w swojego przyjaciela. Piłkarza. Bramkarza. Mistrza świata. Po chwili pokonała dzielącą ich odległość i rzuciła mu się na szyję, a w jej oczach zalśniły łzy szczęścia.
       Chłopak nie bardzo wiedział, co powinien zrobić i na jego policzkach pojawiły się niewielkie rumieńce. Dziewczyna też poczuła zażenowanie i szybko się od niego odsunęła. Spojrzała na niego. Nic się nie zmienił. Takie same brązowe włosy. Te same duże ciemne oczy. Ta sama pomarańczowa opaska na głowie. I jak zawsze, ten sam szczery, olbrzymi uśmiech na ustach. Jednak Silvia nie mogła nie zauważyć kilku szczegółów, które uległy zmianie. Po dwóch miesiącach spędzonych w Afryce, skórę miał ciemniejszą. Widać też było niewielką zmianę fizyczną. Chłopak odrobinę urósł, a jego rysy były dojrzalsze. Ponadto, wyczuwała płynącą od niego niezwykłą aurę. Nie była jednak w stanie nazwać energii, która go otaczała.
       Z zamyślenia wyrwał ją Mark, machając jej przed twarzą ręką:
- Hej, Silvia. Wszystko w porządku?
- Tak... Ale... Ale co ty tu robisz?
- No wiesz - odparł z uśmiechem drapiąc się przy okazji po głowie. Tak dobrze pamiętała ten gest. - Od jutra będę się tu uczył.
- Ale co robisz TUTAJ, w Japonii? Przecież miałeś zostać w Afryce i być ze swoim dziadkiem.
- Faktycznie - odpowiedział zamyślony drapiąc się palcem po czole. - Ale zmieniłem zdanie.
- Dlaczego?
- Wiesz, Afryka jest naprawdę niesamowita. Codziennie trenowałem z dziadkiem, a później również z Rokoko. Ale... Sam nie wiem... Brakowało mi tam czegoś. Wróciłem, żeby to znaleźć.
       Silvia skinęła głową. Zrozumiała, o co mu chodziło. Spojrzała na jego szczęśliwą minę i również się rozpromieniła. Przy Marku, nigdy nie można się było smucić.
- No dobra, ale teraz najważniejsze - znów przerwał jej rozmyślania Mark. - Gdzie i kiedy odbywają się nabory do drużyny?
       Dziewczyna odrobinę się zmieszała, jednak zdołała z siebie wykrztusić słowa:
- Bo widzisz Mark, jest taki jeden mały problem...
       Spojrzał na nią zdziwiony.
       Po chwili w szkole dało się słyszeć głośny krzyk:
- COOOOO...?
       Silvia spojrzała na niego ze zbolałą miną.
- Jak to możliwe? Nie ma tutaj drużyny piłki nożnej? Ale przecież, przecież... Dopiero co wygraliśmy mistrzostwa. Japonia żyje piłką nożną.
- Masz rację. Ale nie zapominaj, że to liceum dopiero co powstało. Nie zdążyli tutaj jeszcze założyć klubu piłkarskiego.
- Nie! Tak nie może być - stwierdził Mark po czym pobiegł korytarzem.
- Hej. Dokąd biegniesz!?
- A jak ci się wydaje? Do dyrektora. Chcę założyć klub piłkarski.
- Ale Mark, to nie w tę stronę.
       Chłopak się zatrzymał i wrócił do Silvii, z zawstydzonym uśmiechem, drapiąc się po głowie.
- Masz rację. Przepraszam. Pokażesz mi gabinet?
       Silvia westchnęła.
- I znów się zaczyna - pomyślała załamując się.
       Na jej twarzy pojawił się jednak lekki uśmiech. Tak bardzo za nim tęskniła...

***

       Po kilku minutach stali oboje w gabinecie. Nikogo w środku nie było poza ich dwójką. Ale według zapewnień Silvii, dyrektor miał się niedługo pojawić. Czekali więc cierpliwie, choć w żołądku Marka wciąż coś się przewracało.
- Jak to możliwe, że nie mają tutaj drużyny? Jak ja się pytam.
       Czekali wystarczająco długo, żeby chłopak zaczął się niecierpliwić. Zaczął chodzić po pokoju. Nie potrafił usiedzieć w miejscu nawet minuty. W pewnym momencie podszedł do okna i zamarł. Podszedł bliżej i przykleił nos do szyby. Wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu.
       Okna gabinetu, wychodziły prosto na boisko. Wspaniałe boisko, przy którym stał średnich rozmiarów domek. Siedziba klubu piłkarskiego, jak sobie po chwili uświadomił.
- Nie wmówią mi teraz, że nie ma tu klubu piłkarskiego. W takim razie po co to boisko i ten domek?
       Evans odkleił się od szyby i chciał już popędzić na dół, żeby z bliska zobaczyć teren przeznaczony do gry w piłkę nożną. W tej samej chwili jednak, drzwi się otworzyły i do pokoju weszły dwie osoby. Mężczyzna i dziewczyna w wieku dwójki przebywających już w pomieszczeniu nastolatków. Na widok dzieciaków oboje bardzo się zdziwili, jednak już po chwili na ich ustach pojawiły się uśmiechy.
- Miło cię widzieć Mark.
- Dzień dobry Panie Raimon.
- Cześć Mark.
- Hej Nelly. Ty też tutaj?
       W odpowiedzi dziewczyna tylko prychnęła, jakby Evans właśnie ją obraził i odrzuciła swoje kasztanowe włosy na plecy. Silvia widząc to, zakryła dłonią usta i zachichotała.
       Dyrektor nie zwrócił uwagi, na zachowanie dziewcząt. Cała jego uwaga skupiona była na piłkarzu.
- Co cię tutaj sprowadza Mark?
- Panie Raimon. Dowiedziałem się, że nie ma tutaj drużyny piłkarskiej.
- Ach, tak. Mogłem się domyślić, że to właśnie z tą sprawą przychodzisz.
- Ale, to przecież nie ma sensu. To boisko... I ten domek klubowy...
       Na twarzy dyrektora pojawił się lekki uśmiech, a po chwili odpowiedział Markowi.
- No cóż. Nie mylisz się. A przynajmniej nie całkowicie. Wiedzieliśmy, że wrócisz, po tym jak przysłałeś nam zgłoszenie o przyjęcie do liceum. Więc... No cóż... Czekaliśmy na twój powrót. Chcieliśmy przekazać ci pod opiekę nowy klub.
       Markowi, który słuchał uważnie słów ojca Nelly, opadła szczęka. W tym czasie Pan Raimon kontynuował:
- Byłeś kapitanem drużyny, która zagrała w mistrzostwach świata, więc razem z Nelly doszliśmy do wniosku, że skoro wracasz, to mógłbyś zostać kapitanem pierwszej drużyny Liceum Raimona. Co ty na to?
       Chłopak przez chwilę nie reagował, ale po sekundzie czy dwóch, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co ja na to? No jasne, że w to wchodzę!
       Dyrektor uśmiechnął się widząc szczęśliwą minę chłopaka, który po chwili zapytał:
- Kto będzie naszym trenerem?
- No cóż... Długo nie wiedziałem, kto byłby odpowiednią osobą na tym stanowisku, ale w końcu zadecydowałem. Waszym nowym trenerem będzie Seymour Hillman.
- Naprawdę? - zapytał zachwycony Mark, a oczy błyszczały mu z podniecenia. - Trener Hillman?
       Pan Raimon skinął głową rozbawiony reakcją Marka. Chłopak nie próbował już nawet ukryć ekscytacji. Aż w nim wrzało z podniecenia. Energicznie przeszedł przez pokój mówiąc przy okazji jakby do siebie:
- Trzeba by dzisiaj zorganizować nabór do drużyny. No i oczywiście pierwszy trening, żeby zobaczyć, jak dobrzy są zawodnicy...
- Mark - odezwał się Pan Raimon, przerywając przemyślenia chłopaka. - Myślę, że razem z Silvią, waszą menadżerką, o ile zechce przyjąć to stanowisko, powinniście się teraz wszystkim zająć, puki mamy jeszcze trochę czasu.
- Tak, to świetny pomysł! Chodź Silvia! - krzyknął Evans wybiegając z pokoju.
- Mark! - krzyknęła biegnąc za nim. - Zaczekaj na mnie.
       Nelly i jej ojciec spojrzeli po sobie, a na ich twarzach pojawiły się uśmiechy...

***

Kiedy już wszyscy uczniowie przyszli do szkoły...


       Korytarzem szedł chłopak o niebieskich włosach. Miał na sobie nowy mundurek. Był w liceum. Ale ta myśl nie dawała mu satysfakcji. Nie mógł przekonać się do tego miejsca. Ciągle, coś go tutaj denerwowało, coś mu nie odpowiadało. Wolał swoją starą szkołę. Była o niebo lepsza.
       Nie była to jednak jedyna niezadowolona osoba w szkole. Kawałek dalej, w przeciwnym kierunku szedł inny nastolatek. Miał krótkie różowe włosy, a na sobie nowy strój. Nie leżał on na nim jednak dobrze. Stary mundurek, choć znoszony, był o wiele lepszy od tego nowego, sztywnego i jakże niewygodnego. Nie lubił tego stroju. Nie mógł się już doczekać, kiedy będzie mógł go zdjąć.
       Jak się okazało, nie on jeden miał problem z nowym uniformem. W łazience, której drzwi wychodziły na korytarz w miejscu, gdzie miały się przeciąć drogi naszych wcześniej wymienionych bohaterów, siedział chłopak o dużym ciele, starając się jak najbardziej wciągną brzuch i dopiąć kamizelkę. Ubranie było za małe, nie to co stary struj. W końcu jednak się poddał i chciał wyjść z łazienki. Jednak w tej samej chwili tak się zestresował, że musiał pójść się załatwić.
       Jednak problemy, żadnego z chłopców tak naprawdę nie dotyczyły ani strojów, ani szkoły. Prawda była taka, że żadna z tych rzeczy, nie różniła się bardzo od wcześniejszych ubrań i budynku. Wszystko było po prostu nowe. Ale nie to im przeszkadzało. Wciąż im czegoś, w nowym miejscu brakowało. Ale nie był to żaden przedmiot. To była osoba, którą chcieli mieć w tamtej chwili przy sobie. Tak naprawdę brakowało im kilku osób, ale w szczególności właśnie tej jednej.
       Mimo, że się nie widzieli westchnęli jak jeden mąż. Chłopcy idący korytarzem spuścili głowy, a nastolatek z łazienki postanowił wreszcie wyjść na korytarz. Otworzył i przeszedł przez drzwi.
       Właśnie w tej chwili, wszyscy trzej zderzyli się ze sobą i przewrócili na podłogę.
- Au... - jęknął krótko ostrzyżony chłopak. - Uważaj jak łazisz!
       Niebieskowłosy natychmiast podniósł wzrok, ku osobom z którymi się zderzył. Na jego twarzy pojawił się lekko zszokowany uśmiech, po czym powiedział:
- Kevin... Jack...
       Obaj chłopcy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, jednak już po chwili na ich twarzach pojawiły się uśmiechy.
- Nathan... Co ty tu robisz? - zapytał Dragonfly wstając z ziemi i podając rękę Swiftowi, żeby mu pomóc.
- Uczę się. A przynajmniej będę to robił jutro.
       Kevin uśmiechnął się do kolegi.
- Hej. Może ktoś by mi pomógł, co?
- Och, no jasne. Sorki Jack.
       Kiedy Jack już stał, zamknął obu chłopaków w olbrzymim uścisku.
- Hej. Puść nas już, bo jeszcze się tu udusimy - warknął Kevin.
- Przepraszam - odpowiedział puszczając ich.
       Dalej szli już razem. Chodzili korytarzami rozmawiając wesoło. Ich humory uległy radykalnej zmianie. Wszyscy trzej cieszyli się, że mają towarzystwo. W pewnym momencie zobaczyli tablicę ogłoszeń i wiedzeni ciekawością, podeszli by sprawdzić, czy jest tam coś ciekawego.
       Ich miny były trudne do określenia. Najpierw wyrażały radość, potem niepewność, ekscytację, a w końcu smutek. Na tablicy było zawieszone ogłoszenie o naborach do drużyny piłkarskiej. Wszyscy bardzo się z tego powodu cieszyli, chcieli grać w drużynie. Jednak przypomnieli sobie wtedy również, że to już nie jest gimnazjum i to nie będą ci sami zawodnicy.
       We trójkę, bezwiednie ruszyli ku wyjściu ze szkoły przy okazji rozmawiając.
- Powinniśmy chyba iść na kwalifikacje prawda? - zapytał odrobinę niepewnie Nathan.
- No jasne. Chcę ponownie wygrać Strefę Footballu - stwierdził z przekonaniem Kevin.
- Ale to już nie będzie to samo bez Kapitana - stwierdził zasępiony Jack.
       Te słowa nieco ostudziły Kevina, któremu mina odrobinę zrzedła. Po chwili jednak stwierdził:
- To prawda, że będzie inaczej. Ale kochamy piłkę nożną i... ten, no... Ech, wygłaszanie zagrzewających słów to działka Marka, nie moja.
- Już więcej, nie usłyszymy jego zagrzewania do walki - Jack coraz bardziej markotniał.
       Nathan widząc to stwierdził:
- Chłopaki, nie możemy się załamywać. Mark nauczył nas, że należy robić to co kochamy. Pokazał nam jak walczyć do samego końca. Dostańmy się do drużyny i wygrajmy kolejne Mistrzostwa. Zróbmy to czego oczekiwałby od nas Evans. To, że jego tutaj już nie ma, nic nie zmienia. Dalej róbmy to, co kochamy. Grajmy w piłkę nożną.
- TAK! - krzyknęli obaj.
       W ten właśnie sposób już po chwili kierowali się w kierunku boiska i domku piłkarskiego, aby dostać się do drużyny. Wszyscy trzej myśleli w tej chwili o Marku, mając nadzieję, że niedługo wspólnie zagrają. Jeszcze nie wiedzieli, że nastąpi to szybciej, niż którykolwiek z nich mógłby przypuszczać...


***

W tym czasie przed szkołą...


- Mikael! Przyleź tu wreszcie!
       Chłopak o białych włosach zakończonych niebieskimi pasemkami, darł się tak, że słychać go było na całym dziedzińcu. Ludzie patrzyli na niego dziwnie, ale on się tym nie przejmował. Przywykł już do tego.
       W końcu chłopak, którego uwagę tak usilnie chciał zwrócić, odwrócił się ku niemu i ruszył w jego kierunku. Uczniowie rzucali mu krótkie, badawcze spojrzenia, po czym szybko odwracali wzrok. To była norma. Ludzie zawsze mu się przypatrywali. Miał charakterystyczną czerwonobrązową czuprynę i oczy w dwóch różnych kolorach. Jedno było czerwone, a drugie czarne. Jednak każdy najpierw zauważał czewonoczarny tatuaż feniksa, zaczynający się z prawej strony szyi i kończący się na policzku, po tej samej stronie.
- Nie musisz się tak na mnie drzeć. Nie jestem głuchy.
- Polemizowałbym - stwierdził białowłosy.
- Och... Przymknij się Sharus.
- Bo co?
- Bo w następnym meczu nie wystąpisz.
- Na pewno, jeśli się spóźnimy. Ty wtedy też nie zagrasz - odpowiedział, a mina Mikaela natychmiast zbladła. - Chodź. Musimy się pospieszyć, jeżeli chcemy być w drużynie - powiedział, po czym złapał kolegę za nadgarstek i pociągnął za sobą w kierunku domku klubowego.
       Kiedy byli już na miejscu, w pomieszczeniu spotkali tylko jedną dziewczynę. Miała zielone włosy i była bardzo ładna. Weszli niepewnie do pomieszczenia, jednak dziewczyna ich nie usłyszała. Sharus cicho odkaszlnął, żeby uprzedzić dziewczynę, że nie jest już sama.
       Natychmiast się odwróciła, a na ich widok lekko się uśmiechnęła. Ku zdziwieniu obu, nie zwróciła w ogóle uwagi na tatuaż Mikaela i tylko zapytała:
- W czym mogę pomóc?
- Ech, no... - zestresowany Sharus nie był w stanie nic powiedzieć.
       Mikael tylko przewrócił oczami i z uśmiechem powiedział:
- Przyszliśmy na nabór do drużyny.
- Ach tak... - twarz dziewczyny rozpomienił uśmiech. - To macie jeszcze jakieś dwadzieścia minut. A tak w ogóle to jestem Silvia i jestem menadżerką klubu piłkarskiego.
- Wiadomo, kto będzie kapitanem?
- Owszem. To chłopak, który założył tutaj ten klub. Powinien za chwileczkę przyjść. Pójdę go poszukać, bo jak znam życie, to sam tu nie trafi - odpowiedziała ze śmiechem, po czym wyszła na dwór.
       Chłopcy spojrzeli po sobie zdziwieni, a potem zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu, w którym się właśnie znajdowali. Okazało się, że domek, był przestronny i w pełni wyposarzony we wszystkie potrzebne do treningu sprzęty. Ściany miały spokojna niebieską barwę, a podłoga była z dębowego drewna.
       Po chwili usłyszeli na dworze głosy i odwrócili się, akurat w porę, by zobaczyć wchodzącego do pomieszczenia nastolatka. Na jego widok szczęki opadły im obu. Chłopak spojrzał na nich ze zdziwieniem, po czym z szerokim uśmiechem na ustach odezwał się:
- Silvia mówiła, że chcecie dołączyć do drużyny.
       Siknęli głowami wciąż zszokowani. Przybysz popatrzył na nich ze zdziwieniem i zapytał:
- Wszystko ok?
- Ty jesteś Mark Evans, prawda? - zapytał Sharus.
- Mhm...
- Mikael! Widzisz to co ja?!
- Widzę, ale wciąż nie wierzę - odpowiedział czerwonowłosy z uśmiechem.
- Ale o co wam chodzi chłopaki? - zapytał zdezorientowany Evans.
- O co nam, chodzi?! O CO?!
- Jesteś przecież Markiem Evansem, najlepszym bramkarzem na świecie. Byłeś kapitanem Inazumy National, która zdobyła mistrzostwo w czasie FFI. I ty jeszcze się pytasz o co nam chodzi?
- Ale chłopaki, przecież to nic takiego - odparł zawstydzony Mark.
- Nic takiego?! - krzyknął Mikael. - NIC TAKIEGO?! Chłopaku, każdy napastnik w tym kraju i na świecie, ze mną na czele, chce się z tobą zmierzyć, aby sprawdzić swoje siły!
- Jesteś napastnikiem? - zapytał Mark z podnieceniem.
- Gram raczej jako pomocnik, ale i tak nie mogę się doczekać zmierzenia z tobą. Chcę się dowiedzieć jak silny jestem w porównaniu z tobą.
- Więc na co jeszcze czekamy? Dawaj! Bierz piłkę i idziemy walczyć!
- Pewnie!
       Sharus patrzył na obydwu chłopaków, przerzucając spojrzenie z jednego na drugiego. No i proszę. Trafił swój na swego. Chłopak był pewny, że ci dwaj szybko się dogadają, a patrząc na to jak zażartą dyskusję prowadzili, był pewien, że już się zakumplowali. Wiedział jednak, że nie może im pozwolić w tej chwili się ze sobą zmierzyć. Najpierw powinni zaczekać na pozostałe osoby, które chciałyby dołączyć do zespołu.
- Hej, chłopaki!
       Spojrzeli na niego dziwnie, jakby zupełnie zapomnieli, że on też tam był.
- A nie mówiłem. Idealnie się dobrali. Siebie warci - westchnął.
       Na głos jednak powiedział:
- Myślę, że zmierzyć się możecie później, jak Mark skompletuje już drużynę.
       Zapały obu zostały nieco zgaszone, Sharus wiedział jednak, że musi zgasić ten tlący się wciąż ogień.
- Kiedy już wybierzesz zawodników, będzie mnóstwo czasu na rywalizację. W tej jednak chwili powinniśmy poczekać na innych. Nie wiadomo, kto jeszcze się zjawi.
- Masz racje - przyznał Mark, a białowłosy odetchnął z ulgą.
       Osoby o takich temperamentach powinny być trzymane co najmniej kilometr od siebie, a gdyby mieli stać blisko, to powinien ich dzielić szklany mur. A ci tutaj stali niecały metr od siebie i zachowywali się jak dwie, wciąż tykające bomby. To będzie cud, jeśli niczego nie wysadzą w powietrze.
       Na razie kryzys był jednak zarzegnany, z czego nastolatek bardzo się cieszył. Po chwili Mark spojrzał na niego z uśmiechem i zapytał:
- Jak się nazywacie?
- Mikael Shourutako - powiedział czerwonowłosy ściskając rękę Evansowi.
- Sharus Walterell - odpowiedział chłopak idąc w ślady przyjaciela.
- Na jakiej pozycji grasz?
- Obrońca.
- Och... Wiesz, że...
       Rozmowę bohaterów przerwały glosy dobiegające z zewnątrz i po chwili do domku klubowego weszło trzech nastolatków. Na ich widok, Mark uśmiechnął się najszerzej jak tylko mógł i krzyknął:
- Nathan! Kevin! Jack!
       Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a ich oczy poszerzyły się do rozmiarów spodków. Wpatrywali się tak w szoku w twarz przyjaciela. Jako pierwszy opanował się Nathan.
- Mark...
- Hejka chłopaki.
- Mark! - krzyknęli równocześnie Wallside i Dragonfly podbiegając do starego przyjaciela.
- Co ty tu robisz? - zapytał Nathan z uśmiechem na ustach.
       Wszyscy trzej, gdy zobaczyli Evansa, myśleli przez chwilę, że śnią. To jednak nie był sen. Ich dawny kapitan stał przed nimi, uśmiechając się do nich w ten swój charakterystyczny sposób i rozsiewając wokół przyjacielską aurę. Do tej pory nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wielką pustkę pozostawiła po sobie jego nieobecność. Teraz jednak cieszyli się mając go przy sobie. Brakowało im go.
       Mark popatrzył na przyjaciół. Och, tak bardzo za nimi tęsknił. Właśnie dlatego wrócił. Dla nich. Tak jak oni byli tu dla niego. W końcu, po chwili zastanowienia, z uśmiechem odpowiedział na postawione chwilę temu pytanie:
- Myślę, że to jest już dłuższa historia...


***

I wracamy do bohaterów z rozdziału pierwszego...


       Dwóch chłopaków szło korytarzem. Ramię w ramię. Nic nie mówili. Cisza mogłaby się wydawać przytłaczająca. Jednak tak nie była. Za dobrze się znali, by tak było. Spędzili ze sobą wystarczająco dużo czasu, by móc się porozumiewać bez słów. W tej chwili oboje rozmyślali o tej jednej osobie. I mimo, że nic nie mówili, wiedzieli, że ten drugi myśli o tym samym.
       Cisza między nimi, była dziwnie nie na miejscu, w szkole przepełnionej krzykami i śmiechami. Ich zamyślenie i powaga, były tak zupełnie różne od błahych rozmów innych uczniów. Opuszczone głowy, były przeciwieństwem dzieciaków zadzierających nosa i chcących juz pierwszego dnia, zdobyć przyjaciół. Wyróżniali się z tłumu, ze swoim spokojem, opanowaniem i melancholijnym nastrojem.
       Szli tak, wciąż przed siebie długim korytarzem. Skręcili raz, drugi, trzeci. Weszli na piętro, a potem zeszli ponownie na parter. Przeszli całą szkołę, jednak tak naprawdę nic nie zobaczyli. Pogrążeni wciąż w myślach, minęli tablicę ogłoszeń i szli dalej. Nagle jednak, jeden z nastolatków się zatrzymał. W jego oku pojawił się błysk niedowierzania. Złapał kolegę za nadgarstek i pociągnął w kierunku tablicy. Przyjrzał się dokładnie jednemu ze skrawków papieru i na jego twarzy pojawił się mimowolny uśmiech.
- O co chodzi? - zapytał go towarzysz.
- Spójrz na to - powiedział wskazując jedno z ogłoszeń. - Możesz to odczytać?
- Nie.
- Ja też nie - odpowiedział z radością.
       Chłopak spojrzał dziwnie na swojego przyjaciela.
- Po prostu przyjrzyj się pismu - wytłumaczył mu tamten.
       Zrobił jak mu polecono. Na jego twarzy, również powoli pojawiał się uśmiech, a w oku zapłonęła iskra podniecenia.
- Ale, ale... Jak to możliwe?
- Nie wiem. Ale możemy się dowiedzieć.
       Chłopak spojrzał na niego pytająco.
- To znaczy?
       Przyjaciel pokazał mu kartkę tuż obok tej pierwszej. Była to informacja o zapisach do drużyny piłkarskiej.
- Jeżeli ma gdzieś być, to właśnie tam - powiedział.
- Tak... Musimy go znaleźć. I to jak najszybciej...

***

Ponownie z Markiem i resztą...


       Mark przechadzał się przed domkiem klubowym i przyglądał przybyłym. Byli wśród nich, jego starzy przyjaciele z gimnazjum. Obok nich stało dwóch chłopaków, których poznał na samym początku. Kawałek dalej stał nastolatek o czarnofioletowych włosach i dużych ciemnych oczach, a miał przy tym jasną cerę. Przedstawił się jako Vector Karringuter. Sprawiał wrażenie człowieka twardo stąpającego po ziemi, a przy tym odrobinę oschłego. Ale Mar nauczył się już, że ludzi nie należy osądzać od razu, tylko trzeba ich bliżej poznać.
       Jego spojrzenie po chwili przeniosło się na samotną postać po lewej. Był to Dakota Indiery. Nie wyglądał na osobę otwartą. Był raczej na uboczu i trzymał ludzi na dystans. Miał specyficzne rysy twarzy, ciemną karnację, brązowe oczy i czarne włosy sięgające ramion. Nadawało mu to rodzaju egzotyczny wygląd i Mark sądził, iż chłopak mówił być potomkiem amerykańskich indian, którzy nosili się w podobny sposób.
       Na końcu, uwaga bramkarza skupiła się na Zicco Meadelingu. Był przeciętnym, niczym niewyróżniającym się nastolatkiem, a przynajmniej tak sądził Evans. Chłopak miał brązowe włosy i niebieskie oczy i odnosił się do ludzi w sposób bardzo przyjazny, Jedynym, co niszczyło tę harmonię, była długa blizna biegnąca przez cały lewy policzek, od oka, do wargi.
       Do kapitana podeszła Silvia i zapytała:
- I co o nich myślisz?
- Wszyscy wydają się być dobrymi ludźmi, jednak wolałbym lepiej ich poznać. Chcę grać z nimi w piłkę nożną - stwierdził zdecydowanie a w jego oczach pojawił się błysk podniecenia.
- Tylko widzisz Mark - powiedziała Silvia. - Aby był pełny skład brakuje nam dwóch zawodników.
- COOOOOO...? Nie, to nie możliwe. Znowu?
       Wszyscy podeszli do Evansa i przysłuchiwali się jego rozmowie z menadżerką. Każdy zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli nie będą mieć jeszcze tych kilku brakujących graczy, drużyna nie będzie kompletna.
       Nagle, za plecami, Mark usłyszał znajomy głos:
- Może więc się na coś przydamy.
       Odwrócił się i zobaczył dwie osoby. Zaśmiał się radośnie. Nie przypuszczał, że ich tu spotka.
- Powiedz Mark, nie spóźniliśmy się zbytnio?
       Evans spojrzał na postać, która wypowiedziała te słowa i odpowiedział:
- Jesteś zawsze spóźniony.


W następnym rozdziale...

Nie wierzę. To naprawdę oni. Znów będę mógł z nimi grać. Ale najpierw chcę się zapoznać z poziomem nowych zawodników. Mam nadzieję, że będą dobrzy. Przecież znów chcemy wygrać Strefę Footballu, czyż nie? Już nie mogę się doczekać tego, jak pokażą mi swoje umiejętności. To będzie coś!

-----------------------------------------------------------

Możecie być ze mnie dumni. Napisałam wreszcie ten rozdział, choć zajęło mi to chyba dwa czy trzy dni. Mam nadzieję że wam się spodoba.
A tak swoją drogą to mam do was pytanie. Domyślacie się, kim są owi dwaj zawodnicy o których była mowa już w pierwszym rozdziale? Domyśliliście się, kim byli już na początku, czy dopiero teraz? A może jeszcze nie wiecie? Dla osób które nie wiedzą, nie martwcie się, wyjaśnię w następnym rozdziale.
Co do końcowej sceny, to po prostu nie mogłam się powstrzymać. Miałam wyjaśnić już kto jest kim, ale skończylo mi się tak pięknymi słowami ( one akurat są z serialu ), że po prostu musiałam tu skończyć pisać. Kocham ten ich prywatny żarcik.
No dobra. Rozpisałam się niepotrzebnie. Nie wiem kiedy następny rozdział, ale liczę, że niedługo. Zapraszam do czytania i komentowania, to dla mnie bardzo ważne. Dzięki wielkie za wszystkie komentarze, to sprawia, że nie przestaję pisać.
Dziękuję, do napisania i życzę miłego czytania.

wtorek, 4 listopada 2014

Rozdział 1 - Znów w domu

       Chłopak stanął w miejscu. Powoli nabrał powietrza w płuca i odetchnął głęboko. Nareszcie. Rozejrzał się wokół. Wszędzie zieleń i drzewa kwitnącej wiśni. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Tak bardzo brakowało mu tego miejsca.
       Złapał walizkę i zszedł ze wzgórza na parking koło lotniska. Po dwóch miesiącach nieobecności w domu, już niemal zapomniał jak piękną barwę miało tu niebo. Zapomniał już niemal o całym pięknie Japonii. Jednak nie był w stanie zapomnieć o wszystkim. I właśnie dlatego, mimo wszelkich wcześniejszych planów, nie mógł tam zostać. Rodzina - matka, ojciec i dziadek, zostali tam. Nie wiedział czy wrócą. On jednak nie mógł tam przebywać aż tak długo. Nie dałby rady bez nich. Bez drużyny. Musiał ich znów spotkać.
       Podszedł do jednej z pierwszych taksówek i włożył do bagażnika walizkę, po czym usiadł z tyłu na miejscu pasażera.
- Dokąd jedziemy? - zapytał kierowca.
- Do domu - pomyślał chłopak, jednak zamiast tego podał taksówkarzowi swój adres zamieszkania.
       Droga zajęła im piętnaście minut. W tym czasie nastolatek patrzył wielkimi oczami za okno. Widział już niejedno, ale i tak Japonia była dla niego najpiękniejsza. Kiedy podjechali pod dom, chłopak był tak szczęśliwy, że wybiegł z taksówki jeszcze zanim ta zdążyła się zatrzymać, zapominając przy tym zupełnie o bagażu jak i o zapłacie. Po chwili jednak zawrócił i z zawstydzoną miną wręczył przewoźnikowi odpowiednią sumę i zabrał walizkę. Już po chwili stał na ganku i otwierał drzwi.
       Powoli wszedł do domu. Było tu pusto i cicho. Widać było, że miejsce jest niezamieszkane. Wtaszczył kufer po schodach na piętro i postawił go w swoim pokoju. Nic się tu nie zmieniło od czasu jego wyjazdu. Jednak w ostatnim czasie, jeszcze przed wakacjami, pokój uległ gwałtownym przemianom. Niegdyś był szary i ponury. Teraz jednak ściany obklejone były masą zdjęć i plakatów. Na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech, kiedy patrzył na roześmiane twarze ludzi na fotografiach.
       W końcu jednak odwrócił od nich wzrok i spojrzał na zegarek na ręce. Nie lubił go nosić, jednak był mu potrzebny, bo nigdy nie wiedział która jest aktualnie godzina. 7:45.
- O nie! Mam 15 minut!
       Chłopak szybko zdjął zegarek i rzucił go w pośpiechu na łóżko. Nawet nie zauważył, że nie trafił i spadł on pod łóżko. Nie przejmował się tym. I tak miał zamiar się go pozbyć po powrocie do domu.
       Szybko przebrał się w bardziej odpowiednie ciuchy, po czym biegiem wybiegł z domu zamykając za sobą drzwi. Miał mało czasu.
- No nie! Nie zdążę. Ale, gdyby tak...
       Nagle skręcił w ciasną uliczkę zakończoną ślepym zaułkiem. Jednak nie dla niego. Szybko znalazł dziurę w ogrodzeniu i uważając na strój, prędko się przez nią przecisną. To przejście było tu odkąd był mały, więc liczył, że skoro przez około 12 lat nic z nią nie zrobili, to teraz może nadal tam być. I jak widać nie mylił się.
       Dzięki temu droga, którą musiał pokonać zmniejszyła się o połowę. Ale nadal miał mało czasu, więc przyspieszył jeszcze bardziej. Nie było to trudne. W trakcie wakacji przywykł do długich i szybkich biegów. Jak widać treningi dały rezultaty.
       Już po chwili w zasięgu wzroku znajdowała się szkoła. Spojrzał na nią z radością i tylko podwoił wysiłki. Biegł co sił, tak prędko, że nie zdążył wyhamować i przebiegł koło wejścia. Szybko jednak zrobił w tył zwrot i tym razem już spokojnie, wbiegł na dziedziniec.
       Bardzo go zdziwiło, że nikogo nie miał w zasięgu wzroku.
- Co jest grane? Przecież nie spóźniłem się aż tak bardzo.
       Niepewnie wszedł do szkoły i rozejrzał się po korytarzu. Tu też nikogo nie było. Zdezorientowany rozglądał się na boki, jednak wciąż nie widział nawet żywej duszy. Obejrzał się do tyłu i spojrzał w górę, na szkolny zegar, by sprawdzić która godzina.
       Nagle w całej szkole dało się słyszeć przeraźliwy krzyk:
- COOOOOOOOOO...?
       Chłopak wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w zegar. Była za pięć szósta. Chłopak walnął się załamany otwarta dłonią w czoło. Zapomniał zupełnie o zmianie czasu.
- Głupek - wypomniał sobie.
       Nagle otworzyły się drzwi do jednej z klas i chłopak usłyszał, tak dobrze mu znany dziewczęcy głos:
- Co tutaj się dzieje? Kto tak potwornie krzy...
       Uczennica zamarła w pół słowa i wpatrywała się w przybysza, który odwrócił się do niej tak, że stali teraz twarzą w twarz. Nabrała głęboko powietrza, zupełnie jak ryba wyciągnięta z wody. Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie słowa. W końcu przez jej gardło przeszedł szept:
- Mark...
- Hej Silvia - odpowiedział Evans, uśmiechając się do przyjaciółki.

***

Dwie godziny później...


       Chłopak stał przed liceum i przenikliwie wpatrywał się w tłum uczniów, wchodzących do budynku. Szukał wśród nich postaci z charakterystyczną pomarańczową opaską. W końcu zrezygnowany spuścił wzrok. Nie miał po co dalej się oszukiwać. Nie było go tutaj. Wiedział o tym od samego początku. Wciąż jednak, żywił nadzieję, że go spotka.
       Podniósł wzrok i spojrzał na lewo. Na wysokim wzgórzu stała olbrzymia Stalowa Wieża Plaży. Uśmiechnął się na ten widok. Tak bardzo chciał, by był on z nim tutaj. Właśnie w tej chwili.
- Widzę, że za nim tęsknisz.
       Chłopak ze zdziwieniem spojrzał za siebie. Stał tam drugi nastolatek, jego przyjaciel z drużyny. Widząc go bardzo się zdziwił, ale na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Odwrócił twarz ponownie ku wzgórzu i skinął głową.
- Rozumiem - odpowiedział przybysz podchodząc bliżej i stając obok kolegi. - Mnie też go brakuje.
       Przez chwilę stali w ciszy wpatrując się wciąż w to samo miejsce. W końcu pierwszy z nastolatków zapytał, nie odwracając wzroku:
- Co ty tu robisz? Myślałem, że wybierasz się do Avalon.
- Taki był plan, ale... Postanowiłem zostać.
- Dlaczego? - zapytał przenosząc wzrok na kolegę.
- Z tego samego powodu co ty - odpowiedział, również odwracając wzrok od wzgórza. - Przez niego.
       Przez chwilę patrzyli na siebie, po czym ten pierwszy wyznał:
- Żałuję, że nie ma go z nami.
- Tak. Ja też. Ale na pewno o nas nie zapomniał.
- Napewno nie - potwierdził z uśmiechem.
- Pamiętasz jak kiedyś przyrzekliśmy sobie, że będziemy numerem jeden na świecie?
       Nastolatek znów spojrzał przed siebie, jednak na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. Po chwili skinął głową, a jego przyjaciel dokończył:
- Miałem wtedy wrażenie, że to jest nie tylko obietnica, tego że wygramy. Mieliśmy to zrobić razem. Jestem pewien, że on to odebrał w podobny sposób. Przecież go znasz. Napewno myślał właśnie o tym. Jestem pewien, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
       Pierwszy z chłopców spojrzał na swojego rozmówcę i z lekkim uśmiechem dokończył:
- Kiedyś jeszcze razem zagramy i będę czekać na tę chwilę z niecierpliwością.
       Przybysz skinął głową z uśmiechem. Po chwili obaj odwrócili się w kierunku szkoły i weszli na dziedziniec. Na ich twarzach malowały się delikatne uśmiechy. Właśnie zawarli nierozerwalną umowę. Kiedyś jeszcze razem zagrają. Byli tego pewni. Ale wtedy będzie im towarzyszył również on. Chłopak, z powodu którego byli właśnie tutaj, a nie gdzie indziej. Przyjaciel, za którym tak tęsknili. Osoba, dla której będą walczyć o zwycięstwo do samego końca i nigdy się nie poddadzą.
Mark...
Mark Evans...


W następnym rozdziale...

Wreszcie wróciłem do domu i dostałem się do Liceum Raimona. Ale zaraz... Co? Nie mają tutaj drużyny piłkarskiej? Ok, jak widać znów będę musiał poszukać członków do zespołu... Och nie, jest nas za mało! Brakuje dwóch osób. Ale chwila... Kto idzie w naszym kierunku? Czy to możliwe, żeby to byli...
Zapraszam na następny rozdział!
Tego się nie spodziewacie!
 
----------------------------------------------------------
 
Jest! Rozdział napisany. Dzisiejszą datę uważam za dzień założenia tego bloga. Mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba. Nie wiem kiedy następny, bo to nie jest jedyne opowiadanie które pisze, ale postaram się je pisać na przemian. Mam nadzieję, że będę posty dodawać co najmniej raz na tydzień.
Zapraszam do czytania i komentowania. Liczę, że pierwszy rozdział się spodoba.