poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział 7 - W drodze

Na środku drogi...


       Dwaj chłopcy wpatrywali się w tył odjeżdżającego autokaru. Przez chwilę jeszcze się w niego wpatrywali, jednak już po chwili zniknął za zakrętem, a zaraz za nim ciemny ślad spalin. Zrobiło się cicho i pusto. Śnieg leżał odgarnięty z drogi. A on wciąż wpatrywali się w drogę w miejscu, gdzie zniknął im z oczu pojazd.
       W końcu Mark się otrząsnął i spojrzał na przyjaciela z uśmiechem.
- To, co. Idziemy?
- Jasne - odparł tamten i uśmiechnął się.

***

 

Coś około dziesięć minut wcześniej...


- Fubuki!
       Mark patrzył na chłopaka roziskrzonymi oczami. Z jego twarzy nie znikał uśmiech.
- Trenerze, czy nasz obóz będzie w szkole Fubukiego? - zapytał bramkarz, odwracając się do mężczyzny.
- Nie mylisz się Mark. Kiedy szukałem miejsca, akurat dzwonił do mnie dyrektor, z pytaniem, czy nie zachcielibyśmy przyjechać i rozegrać przyjaznego meczu. Zapytałem go więc, a on uznał, że to świetny pomysł, żebyśmy przyjechali tutaj na trochę.
- Ale ekstra!
       Z twarzy piłkarza, wciąż nie znikało podniecenie. Po chwili ruszył ku drzwiom busa, krzycząc po drodze:
- Na co więc jeszcze czekamy? Pospieszmy się! Chcę rozegrać ten mecz.
- Zwolnij Mark - upomniał trener.
       Chłopak zatrzymał się z poślizgiem i spojrzał pytająco na trenera.
- Mecz gramy jutro.
- Co? - zapytał go Evans, a na jego twarzy pojawił się wyraz zawodu. - To nie jest fajne.
       Fubuki tylko zmrużył oczy w uśmiechu.
       Mark jednak szybko się otrząsną i jego twarz ponownie rozpogodził uśmiech.
- Ale i tak powinniśmy już jechać. Im szybciej będziemy na miejscu, tym dłużej będziemy mogli potrenować. Fubuki, jedziesz z nami?
- Dzięki Mark, ale nie skorzystam.
- Jak to? - spytał zdziwiony bramkarz.
- Przyszedłem tutaj na piechotę, więc tak też wrócę.
- CO!? - wykrzyknął zdziwiony Evans otwierając szeroko buzię. - Na piechotę? Taki kawał?
- Trochę przy okazji trenuję - odparł z uśmiechem białowłosy.
       Markowi zaświeciły się oczy. Podbiegł do kolegi i zapytał:
- Mogę iść z tobą?
       Fubuki spojrzał na niego zdziwiony, jednak widząc radość na jego twarzy sam poweselał. Nie mógł mu odmówić.
- Nie ma problemu.
- Trenerze, mogę?
       Mężczyzna spojrzał na zawodnika i zamyślił się na chwilę. Po kilku sekundach odpowiedział:
- Nie widzę żadnych przeciwwskazań.
- Super!

***

 

Wracamy do teraźniejszości...


       Chłopcy przedzierali się przez śnieg sięgający im kostek. W pewnym momencie, Evansowi wpadła do buta odrobina białego puchu.
- Łeee... Dlaczego to musi byś takie mokre i zimne? - zapytał krzywiąc się przy tym i marszcząc zabawnie nos.
- Wiesz, może to dlatego, że to jest śnieg - odparł rozbawiony Fubuki.
       Mark w odpowiedzi tylko machnął ręką, a Fubuki się zaśmiał. Po chwili przybrał jednak poważny wyraz twarzy i zadał pytanie, które dręczyło go odkąd tylko zobaczył twarz przyjaciela.
- Mark, dlaczego tu jesteś?
- To znaczy? - zapytał bramkarz, a jego twarz przybrała poważny wyraz.
- Chodzi mi o to, że... Wróciłeś. Miałeś zostać w Afryce i uczyć się od dziadka. A jednak, jesteś tutaj. Dlaczego?
       Teraz już nie szli przed siebie. Stali w miejscu, pod rozłożystą sosną. Wiatr lekko owiewał ich twarze i podrywał z ziemi pojedyncze płatki śniegu. Mark spojrzał na Fubukiego. Przez chwilę milczał, w końcu jednak powiedział:
- Gdy grałem w Afryce, miałem wrażenie, jakby nie była to prawdziwa gra. Nie moje gra. To była piłka mojego dziadka. Tak długo się nią wzorowałem. Tak długo szedłem jego śladami. Tam jednak, czegoś mi brakowało. To była inna gra - powiedział patrząc na piłkę w ręce przyjaciela. - Gdy tam grałem, zdałem sobie sprawę, jak bardzo moja piłka różni się od tej, mojego dziadka. Dostosowałem jego piłkę do siebie. Stworzyłem z niej, coś zupełnie innego. Dziadek wiele mnie nauczył w ciągu mojego wyjazdu. Jego treningi mnie rozwinęły i to bardziej, niż myślałem, że jestem w stanie się rozwinąć. Ale jednak... Coś cały czas było nie tak. Zdałem sobie sprawę z tego, że chcę wrócić do własnej gry. Do własnego stylu. A moja piłka została tutaj.
       Przez chwilę panowała cisza. Nawet wiatr zamilkł, jakby chcąc zachować te słowa, by później móc roznieść je dalej. Ciszę jako pierwszy przerwał białowłosy.
- Cieszę się, że wróciłeś Mark. Chciałem znów zagrać z tobą w piłkę.
- Ja z tobą również - odpowiedział z uśmiechem bramkarz.
       Fubuki odpowiedział mu tym samym. Ruszyli w dalszą drogę w ciszy, którą ponownie przerwał napastnik.
- Pomyśl w jakim wszyscy będą szoku, kiedy zobaczą cię w Turnieju Strefy Footballu. Wszyscy są przekonani, że wyjechałeś i już nie wrócisz.
- W takim razie czeka ich spora niespodzianka. Ja tutaj jestem. I zamierzam wygrać razem z moją drużyną.
- Nie ma tak dobrze. My też startujemy w tym roku w eliminacjach. Zrobimy wszystko, żeby dostać się do finałów. A tam mamy zamiar was pokonać.
- Chyba w snaaaaaaaaaa... - Evans nie dokończył, gdyż właśnie, źle postawił stopę, a ta ześlizgnęła się ze śliskiej powierzchni i bramkarz zjechał na tyłku z górki, wpadając na dole w zaspę.
- Mark! - krzyknął Fubuki i zbiegł do przyjaciela. Evans leżał na ziemi z głową w śniegu. - Nic ci nie jest? - zapytał pomagając mu wstać.
- Tak wszystko ok - odpowiedział uśmiechając się. - Pospieszmy się. Chcemy tam w końcu dojść przed zmrokiem, a ja nie zamierzam ominąć szansy zmierzenia się z tobą. Nie strzelisz mi.
- Jeśli wciąż się rozwijasz tak, jak ostatnim razem, to możesz mieć rację - odparł białowłosy z uśmiechem.
       Tak więc ruszyli we dwóch przed siebie. Wprost do szkoły, gdzie miał się odbyć obóz piłkarski...

***

 

Tymczasem w autokarze...


       Jak na szkolny bus z drużyną piłkarską, było tutaj wyjątkowo cicho. Wszyscy jeszcze spali. Jedynie kierowca wciąż był przytomny. Nawet trenera zmorzył sen i teraz siedział na przednim siedzeniu cicho pochrapując.
       W tej właśnie ciszy obudziła się Silvia. Powoli otworzyła zaspane oczy i rozejrzała się. Było jej ciepło i wygodnie, choć na pewno spałoby się jej lepiej we własnym łóżku. Chciała wstać i przejść się po autokarze, by rozprostować nogi i sprawdzić, czy jest jedyną, która nie śpi. Nie siedziała jednak przy wyjściu, a przy oknie. Miejsce obok zajmowała Nelly, która chwilowo smacznie drzemała. Silvia nie chciała jej budzić, więc tylko westchnęła i spojrzała w okno. Ze zdziwieniem wpatrywała się w śnieg za oknem.
- Śnieg? O tej porze roku? Przecież to jest możliwe tylko...
- Nie wierzę! - krzyknęła na głos.
       Dziewczyna szybko wstała z siedzenia i przeszła obok Nelly i stanęła w przejściu. Przeszła kawałek i stanęła koło mężczyzny.
- Trenerze...
- Tak Silvio? - zapytał budząc się i przecierając oczy.
- Czy nasz obóz odbędzie się w szkole Fubukiego?
- U Fubukiego? - zapytał Kevin z końca autobusu.
       Dziewczyna ze zdumieniem odwróciła się w kierunku drużyny. Nikt już nie spał. Jej nagły krzyk zbudził wszystkich. Menadżerka poczuła jak na jej policzkach pojawiają się rumieńce. Zawstydziła się tego, że zareagowała tak gwałtownie. W tej chwili jednak nikt się tym nie przejmował. Wszyscy wpatrywali się w skupieniu w trenera. Mężczyzna powiódł po nich wzrokiem, po czym odpowiedział:
- Panna Woods się nie myli. Odwiedzimy drużynę Fubukiego i spędzimy w ich szkole cały tydzień.
       Wszyscy patrzyli na trenera z niedowierzaniem, ale po chwili na ich twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Popatrzyli po sobie z radością. W całym autokarze natychmiast rozgorzały rozmowy.
       Jude spojrzał na Axela z uśmiechem. Blaze odpowiedział mu tym samym. Nagle Sharp zorientował się, że pośród tych wszystkich głosów, nie słyszy tylko jednego. Odwrócił się w stronę przejścia mając zamiar obudzić Marka, gdy nagle zamarł. Na jego twarzy pojawiło się najpierw zdziwienie, a potem niepokój. Wstał nagle z miejsca i podbiegł do trenera.
- Proszę pana. Mark zniknął.
       Zapadła nagła cisza. Nikt nie powiedział ani słowa, przez kilka kolejnych sekund. Wszyscy wpatrywali się tylko w mężczyznę. Pierwszym, który przerwał to milczenie był Nathan.
- Ale przecież on nie mógł tak po prostu zniknąć. Na pewno gdzieś tutaj jest, tylko zasnął i teraz nas nie słyszy.
- Nie Nathan. Marka rzeczywiście tu nie ma.
- Jak to? - zapytali wszyscy ze zdziwieniem.
- W czasie gdy spaliście, mieliśmy krótki postój. Spotkaliśmy pewnego ucznia i Marka bardzo chciał z nim iść, więc mu na to pozwoliłem. Nie martwcie się o niego. Przybędzie na miejsce niedługo po nas.
       Po tych słowach mężczyzna zamilkł i usiadł na swoim miejscu. Jego wypowiedź sprawiła, że wszyscy się uspokoili. Ale i tak dziwili się temu, co się wydarzyło.
       Jude usiadł, po czym odwrócił się i spojrzał porozumiewawczo na Axela. Chłopak tylko skinął mu głową, po czym wpatrzył się w krajobraz za oknem. Sharp zrozumiał. Miał się nie martwić. Mark na pewno będzie cały. On również po chwili spojrzał w bok podziwiając zaśnieżone lasy. Był ciekaw, co też Evans robił w tej chwili...

***

W tym czasie głęboko w środku lasu...


- Jesteś pewien, że dobrze idziemy? - zapytał brązowowłosy chłopak idąc za przyjacielem i rozglądając się na boki.
- No jasne. Chodziłem już tędy setki razy.
- Skoro tak twier... - przerwał w pół słowa, gdy poleciał głową w śnieg. - Auć!
- Mark! - krzyknął białowłosy podbiegając do bramkarza. - Jesteś cały?
- Tak myślę.
- Co się stało?
- Potknąłem się chyba o jakiś wystający korzeń - jęknął chłopak.
       Fubuki spojrzał na niego z politowaniem.
- Oj Mark, Mark. Masz dzisiaj jakiś specyficzny dzień robienia sobie krzywdy. Najpierw ześlizgnąłeś się z górki, potem wpadłeś w krzaki, następnie wpadłeś na drzewo i cały się pokaleczyłeś igłami, a teraz to.
- Zamiast mi to wypominać mógłbyś pomóc, wiesz? - powiedział Mark, rzucając koledze żartobliwy uśmiech.
- Ok. No to wstawaj - powiedział Shirou podając rękę Evansowi, który uchwycił ją pewnie i stanął w pionie.
       Nie trwało to jednak długo. Już po kilku następnych krokach znów leżał na ziemi.
- Mark!
- To nie moja wina!
       Białowłosy tylko się uśmiechnął. Po chwili przybrał poważny wyraz twarzy i zaczął się nas czymś dogłębnie zastanawiać.
- O co chodzi? - zapytał Mark.
- Myślę jak cię przetransportować do szkoły, byś nie wyrządził sobie większej krzywdy.
- Oj tam, bez przesady. Nie jest jeszcze tak źle.
- Jeszcze - odparł z uśmiechem Fubuki. - Chodź. Mam pomysł.
       Po tych słowach poprowadził Evans w zupełnie innym kierunku niż wcześniej.
- Gdzie idziemy? - zapytał zaciekawiony bramkarz.
- Zaraz zobaczysz.
       Szli tak przez dobre kilkanaście minut. W końcu stanęli na wysokim wzgórzu, z którego rozciągał się widok na najbliższą okolicę.
- O jacie! Ale tu pięknie!
- Mhm...
- Co teraz? - zapytał zaciekawiony Mark.
- Teraz? Zjedziemy do szkoły.
       Mówiąc to, chłopka podszedł do wysokiego drzewa i wyciągnął zza niego dwie deski snowboardowe.
- WOW!
- Trzymaj - powiedział Fubuki dając jedną z desek Markowi. - Na wszelki wypadek zawsze trzymam tu dwie.
       Białowłosy szybko się oporządził ze sprzętem. Markowi nie poszło to tak sprawnie, ale i tak uwinął się w miarę szybko. Stanęli na zboczu. Wiatr dął im w plecy. Słońce powoli znikało za horyzontem.
- Gotowy? - zapytał Fubuki.
- Ale ty pamiętasz, że ja za dobrze nie umiem jeździć i mogę się po drodze wywalić?
- Wtedy się sturlasz. I tak będziemy szybciej niż na piechotę.
- W takim razie jestem gotowy - odpowiedział Mark z szerokim uśmiechem na ustach. - Jedziemy...

***

W szkole w Hokkaido...


       Drużyna piłkarska właśnie dojeżdżała na miejsce. Wrzawa się podniosła. Wszyscy prowadzili jeszcze bardziej zażarte dyskusje niż wcześniej. Wielu zawodników wyglądało przez okna. Jednym z nich był Kevin. Z niecierpliwością wypatrywał chwili, gdy znów spotka się z Fubukim. Nie tylko on był tym faktem podekscytowany. Nathan również pragnął ponownie spotkać się z przyjacielem. Szczególnie, że teraz, gdy Mark wrócił, mogli mu pokazać to, nad czym tak długo pracowali.
       Kolejnymi, wyjątkowo rozradowanymi osobami, byli Mikael o Sharus. Obaj nie mogli się doczekać chwili, gdy poznają wielkiego Fubuki Shirou, napastnika i obrońcę Inazumy Japan. Był świetnym zawodnikiem i obaj podziwiali jego umiejętności.
       W końcu dotarli na miejsce. Gdy tylko autokar się zatrzymał wszyscy czterej wymienieni powyżej chłopcy wypadli na zewnątrz, przepychając się wzajemnie. Zakończyło się to tym, że wszyscy wylądowali na śniegu jeden na drugim.
- Ej! Złaź ze mnie! - wrzeszczał Kevin.
- Ale to ty leżysz na mnie - odpowiedział mu Nathan.
- Ale na mnie też ktoś leży! - dalej wrzeszczał różowowłosy.
- Och, sorki - powiedział Sharus. - Już wstaję.
- No ja myślę. Nie zamierzam tu leżeć przez cały dzień - odpowiedział Dragonfly.
- Kevin! Gnieciesz mi żebra - wrzasnął Mikael.
- To nie moje wina! Jak twój koleżka ze mnie wstanie, to ja przestanę cię przygniatać.
- Sharus! Pospiesz się! - krzyknął z pod nich wszystkich Nathan.
       Po kilku minutach przekrzykiwania się i wyplątywania, wszyscy wreszcie stali na śniegu. Pozostała część drużyny zdążyła już wyjść z busa i przez cały ten czas, przyglądała im się z rozbawieniem.
       Niedługo później pojawili się członkowie zespołu szkoły Hokkaido. Nasi wcześniej wymienieni krzykacze, patrzyli uważnie na członków zespołów, szukając tej jednej, charakterstycznej twarzy i szarej czupryny.
- Gdzie jest Fubuki? - zapytał Nathan.
- Ach, poszedł gdzieś z samego rana. Powinien wrócić przed wieczorem.
       Chłopcy spojrzeli po sobie z markotnymi minami. Żałowali, że go tu nie ma. Liczyli na to, że będzie na nich czekał.
- Chodźcie - odezwał się jeden z zawodników. - Zaczyna się robić chłodno, a nie powinniście się rozchorować. Zaczekamy na niego w środku.
       Wszyscy więc podążyli w kierunku szkoły. Zostały im przydzielone trzyosobowe pokoje, w których mogli się rozlokować. Kevin poszedł razem z Mikaelem i Sharusem, Nathan z Zicco i Dakotą. Jack dzielił pokój z Vectorem, natomiast Jude i Axel zajęli ostatnie z wolnych pomieszczeń. Jedno łóżko pozostawało wolne. Obydwaj spojrzeli na nie z niepokojem. Zabrali rzeczy Evansa z autokaru i położyli przy jego posłaniu. Ale Marka nie było. Popatrzyli niespokojne w okno, mając nadzieję, że zobaczą go jak wyłania się ze śmiechem z lasu. Ale nic takiego nie nastąpiło. Czekali więc, rozmawiając, na powrót przyjaciela. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że zobaczą go dopiero następnego ranka...

W następnym rozdziale...

Nareszcie! Jesteśmy na obozie. Wczoraj z Fubukim mieliśmy mały problem z dotarciem na miejsce, ale to nic. Kto by się tym przejmował w obliczu dzisiejszego dnia? Gramy mecz z Fubukim. Już od dawna na to czekałem!

-------------------------------------------------------------------------------

Ok. Wiem, rozdział nie zachwyca. Chyba muszę przysiąść i znów zacząć oglądać Inazumę, bo jakoś nie mogę się wczuć w charaktery postaci. No, ale cóż. Mogło być gorzej. Zawsze mogłam zrobić z Fubukiego, seryjnego mordercę, który zabił Marka :P Hehe...
UWAGA! WAŻNE!
Mam problem z dodaniem zakładek, dlatego potrzebuję pomocy. "Zatrudniłabym" jedną osobę jednorazowo, by mi to dodała. To dla mnie bardzo ważne. Jeśli ktoś byłby skłonny mi pomóc niech napisze w komentarzu i wtedy się dogadamy.
DZIĘKUJĘ ZA UWAGĘ!
Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Czekam na wasze opinie.
Pozdrawiam :D

sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział 6 - Śpioch

Z dedykacją dla wspaniałej czytelniczki... Kemari 629. Dziękuję, że jesteś :)

 

W mieście Inazumy...


       Świat spowijała ciemność. Słońce nie przegoniło jeszcze mroku nocy. I nie prędko miało się to wydarzyć. Wiatr szalał po opustoszałych ulicach, raz na jakiś czas wpadając w jedno z uchylonych okien i otwierając je na całą szerokość. Dostał się do jednego z jednorodzinnych domów i poniósł chłód w kierunku łóżka, w którym spał pewien chłopiec. Czując zimny dreszcz nakrył się mocniej kołdrą, po czym ponownie zasną. Nie trwało to jednak długo. Już po kilku minutach w całym domu dało się słyszeć przeraźliwy dźwięk.
       Piiiiiip... Piiiiiip... Piiiiiip...
       Chłopak wyciągnął zaspany rękę z pod kołdry i wyłączył budzik. Przeciągnął się powoli, po czym wstał z łóżka i powlókł się do łazienki, gdzie na wpół śpiąc się umył. Potem wrócił do pokoju i przebrał się w nowe ubrania. Ziewnął przeciągle. Tak bardzo chciało mu się spać.
       Przeciągnął się, wziął torbę i zszedł na dół. Nie spodziewał się tam zastać nikogo. Mama zapewne jeszcze spała, a ojciec był w pracy. Kiedy jednak wszedł do kuchni zobaczył tam ciepły bekon z jajkami, a do tego kubek parującej herbaty. Uniósł głowę z zamiarem podziękowania matce i zamarł zdziwiony. To nie była jego rodzicielka.
- Yuri? Co ty tu robisz? - zapytał zdumiony.
- Nie widzisz? Robię ci śniadanie - odparła jak zwykle żywiołowa i pełna energii, krzątając się po kuchni.
- O tak wczesnej porze? Powinnaś jeszcze spać.
- Nieprawda.
       Chłopak spojrzał na nią zdziwiony.
- Jadę z wami - odpowiedziała tylko nakładając mu na talerz kolejną porcję bekonu i pokazując ręką, by usiadł i zaczął jeść. Zrobił to co zasugerowała.
- Ale przecież... Na obóz jadą tylko członkowie drużyny, trener i...
- ...I menadżerki - dokończyła za niego.
- Chcesz mi powiedzieć... Jesteś menadżerką naszego klubu piłkarskiego?
- Mhm... - potwierdziła skinieniem głowy robiąc sobie śniadanie.
- Od kiedy?
- No to chyba logiczne, że od wczoraj - odpowiedziała przewracając oczami.
- Kiedy to się stało?
- Wczoraj po waszym popołudniowym treningu poszłam do Nelly i poprosiłam ją, by mnie zapisała.
       Piłkarz patrzył na nią ze zdziwieniem.
- Oj no Nathan, nie bądź już taki zdziwiony. Wiesz przecież, że odkąd zacząłeś grać, zainteresowałam się piłką.
       Chłopak skinął głową. Miała rację.
- Ile mamy czasu?
- Pół godziny do 5, czyli do zbiórki.
- Spakowałaś się?
- Tak blacisku - odparła udawanym dziecięcym głosem, na co chłopak cicho się zaśmiał.
- Skoro tak, to chodźmy. Nie możemy się spóźnić.
       Yuri skinęła głową, po czym odstawiła brudne talerze po śniadaniu do zmywarki. Stanęli w przedpokoju i się ubrali. Gdy oboje byli już gotowi chłopak założył plecak kuzynki na plecy i stęknął:
- Co ty tam wpakowałaś?
- Wszystko co niezbędne - odpowiedziała z uśmiechem. - No już, ruszaj się, jeśli mamy zdążyć.
       Nathan skinął głową. Przerzucił torbę przez ramię i wyszedł z domu, a za nim podążyła fioletowowłosa. Kiedy stanęli na dworze, zimny wiatr owiał im twarze. Niebieskowłosy natychmiast się obudził. Noc była wyjątkowo zimna. Opatulił się mocniej kurtką. Yuri zrobiła to samo.
- Chodźmy szybko, bo jeszcze tu zamarzniemy - poradził, na co dziewczyna skinęła głową.
       Ruszyli przed siebie ciemną ulicą oświetlaną jedynie blaskiem ulicznych lamp i światłem gwiazd. Szli szybko przed siebie w kierunku gimnazjum. Nie chcieli się spóźnić. Nie wiedzieli tylko, że przez jedną osobę i tak będą musieli czekać jeszcze przez dłuższy czas...

***

Kilka minut później przed szkołą...

 

       Jude właśnie dochodził do gmachu liceum. Ziewnął szeroko, zasłaniając usta dłonią. Był bardzo śpiący. Najchętniej od razu by zasnął. Miał nadzieję, że choć raz, Mark nie będzie tak żywiołowy jak zawsze i pozwoli mu pospać w busie.
       Kiedy dotarł na miejsce, byli już tam niemal wszyscy. Podszedł do Axela i stanął obok niego. Skinął mu głową na przywitanie, na co chłopak odpowiedział tym samym.
- Są już wszyscy? - zapytał strateg.
- Nie. Brakuje jeszcze Nathana, Sharusa, Mikaela i Marka.
- Ech... Jak zwykle. Jestem przekonany, że się spóźni.
- Mhm... - potwierdził napastnik skinięciem głowy.
       Po paru chwilach na miejscu pojawił się Nathan. Nie był jednak sam. Tuż obok niego szła Yuri.
- Cześć Yuri - zagadną Jude. - Co ty tu robisz? - zapytał ze zdziwieniem.
- Jadę z wami na obóz - odpowiedziała spokojnie.
       Chłopcy spojrzeli na nią zdziwieni. Widząc to Nathan powiedział:
- Wczoraj zarejestrowała się u Nelly, jako nowa menadżerka klubu piłkarskiego.
       Wszyscy spojrzeli na dziewczynę zdumieni, a ta spłonęła lekkim rumieńcem czując na sobie te wszystkie spojrzenia. W końcu jednak zebrała się w sobie i podniosła głowę. Napotkała twarze rozpromienione uśmiechami.
- Witamy na pokładzie - powiedział Jude wyciągając ku niej rękę.
       Ścisnęła jego dłoń i skinęła głową, mówiąc:
- Dzięki.
       W tej samej chwili do grupki młodzieży dobiegły dwie osoby. Jeden z nich, ten o białych włosach wykrzyknął:
- Pierwszy!
- Następnym razem cię prześcignę - stwierdził czerwonowłosy dysząc ciężko.
- Ha, chyba w snach.
- Tam też - odpowiedział z uśmiechem.
       Chłopcy spojrzeli na uczniów stojących przed szkołą.
- Już wszyscy są? - zapytał Sharus.
- Nie. Brakuje jeszcze Marka - odpowiedział Jude.
- A gdzie nasz bus? - zainteresował się Mikael.
       W chwili gdy o to zapytał, zza zakrętu wyjechał duży pojazd. Gdy podjechał pod krawężnik, część drużyny patrzyła na niego ze zdziwieniem.
- Czy to... Czy to jest... - próbował wydusić z siebie Jack.
- ... Inazuma Caravan? - dokończył równie zszokowany Kevin.
- Ale jak... - zaczął Nathan, ale urwał w pół słowa.
       Drzwi się otworzyły i staną w nich trener.
- Domyślam się chłopcy, że jesteście zdziwieni.
       Oni tylko skinęli głową na potwierdzenie.
- Tak. To jest Inazuma Caravan. Niegdyś bus należał do gimnazjum Raimona, ale dyrektor postanowił kupić tam nowy samochód, a my, mamy nasz stary autobus.
       Zdziwienie na twarzy chłopców szybko zostało zastąpione przez coś zupełnie innego. Na ich twarzach pojawiły się uśmiechy. Jude i Axel wymienili spojrzenia uśmiechając się przy tym.
- Już wszyscy są? - zapytał trener.
- Brakuje już tylko Marka - odpowiedział Kevin.
- Hmm...
       Trener podrapał się ręką po brodzie intensywnie się nad czymś zastanawiając. W końcu spojrzał na piłkarzy i ich menadżerki i powiedział:
- Weźcie rzeczy i wsiadajcie do busa. Na pewno będzie wam tam cieplej niż tutaj.
       Wszyscy postąpili zgodnie z poleceniem trenera. Większość osób zaczynała już ziewać, a gdy weszli do autobusu, gdzie było przyjemnie ciepło, oczy zaczęły im się powoli zamykać. Tylko dwaj uczniowie zatrzymali się jeszcze, zanim weszli do środka. Byli to oczywiście Blaze i Sharp. Stojąc przy drzwiach rozglądali się na boki. Wypatrywali oczywiście nie kogo innego, jak Marka Evansa.
- Gdzie on może być? - zamyślił się Jude.
- Chłopcy - powiedział trener. Spojrzeli na niego pytająco. - Powinniście wejść do środka.
       Skinęli głowami i ostatni raz rozglądając się na boki w poszukiwaniu przyjaciela, weszli do busa...

***

       Minęło dziesięć, piętnaście i w końcu dwadzieścia minut. Już dawno było po 5. Ale po Marku wciąż nie było nawet śladu. Wszyscy czekali. Chcieli już jechać. Co parę minut, któremuś z zawodników opadała głowa i dał się wtedy słychać ciche chrapanie. Delikwent jednak, zawsze budził się już po chwili.
- No i gdzie on jest!? - zdenerwowała się Nelly, wstając ze swojego miejsca i podchodząc do drzwi samochodu. - Trenerze! Nie widzi go Pan? Już dawno powinien tu być.
- Wybacz Nelly - opowiedział mężczyzna wchodząc do autobusu. - Nigdzie go nie ma.
       Dziewczyna zagryzła wargę.
- Gdzie on może się podziewać!? Przecież już od dawna powinien tu być. Już od niemal pół godziny powinniśmy być w drodze! - myślała.
- Co teraz robimy trenerze? - zapytał Jude.
- Pojedziemy do niego. Może jeszcze tam jest. A jeśli wyszedł, to mam tylko nadzieje, że nic mu się nie stało po drodze.
       Ostatnie słowa trenera zawisły ciężko w powietrzu. Wszystkich przeszył dreszcz. Zaczęli podejrzewać, że coś mogło się stać ich kapitanowi.
- Jedziemy! - krzyknęła Silvia lekko drżącym głosem do kierowcy.
       Samochód wystrzelił jak rakieta. Wszyscy z niepokojem patrzyli za okna. Mieli nadzieję, że nic się nie stało. Liczyli, że może nie jest jeszcze za późno...

***


Kilkanaście minut później, przed domem Marka...


       Cała drużyna wyskoczyła z autokaru i podbiegła, przepychając się wzajemnie, w kierunku drzwi. Na samym przodzie stał Jude, a tuż bok niego Axel. Spojrzeli na siebie zaniepokojeni, po czym strateg nacisnął dzwonek. Dało się słyszeć cichy dźwięk dobiegający ze środka. Wszyscy czekali w napięciu na jakąkolwiek reakcję. Nie doczekali się jej jednak. Sharp ponownie zadzwonił do drzwi. Potem jeszcze raz. I jeszcze jeden. Wciąż jednak bez rezultatów.
- Co się dzieje? Ktoś przecież powinien być w domu. - pomyślał z rosnącym niepokojem.
- Axel. Podasz mi klucz?
       Napastnik sięgnął pod wycieraczkę i wyciągnął z pod niej zapasowy klucz. Podał go Judowi. Chłopak wziął go w rękę i włożył w dziurkę. Zamek odblokował się z cichym szczęknięciem. Strateg pchnął lekko wrota, które uchyliły się z cichym skrzypieniem. Wszedł do budynku i zapalił światło.
       Przez chwilę stali oślepieni. W końcu jednak ich oczy przyzwyczaiły się do jasności.
- Co teraz? - zapytał Zicco.
- Chodźmy do pokoju Marka - powiedział Jude.
       To było pierwsze miejsce, o którym pomyślał. Wszyscy członkowie drużyny weszli na piętro. Starali się robić jak najmniej hałasu, jednak schody skrzypiały pod każdym ich krokiem. W końcu dotarli na piętro. Teraz już wszyscy byli zdenerwowani. Czy Mark tam będzie? A jeśli tak, to co z nim? Ktoś go otruł? A może coś gorszego?
       Wstrzymując oddechy podeszli do drzwi. Jude wahał się przez chwilę. W końcu jednak nacisnął klamkę i otworzył drzwi.
       Zawodnicy przez chwilę patrzyli do wnętrza z niepokojem, gdy nagle większość zwaliła się na podłogę z głośnym uderzeniem, co spowodowane był szokiem, którego doznali. Wszyscy mieli teraz głupie miny i patrzyli do pokoju ze zdumieniem. Jude wypuścił powietrze z płuc ze świstem i uśmiechnął się. Nie on jeden. Twarz Axela również się rozpogodziła.
       Nathan wstał z podłogi i patrząc z niedowierzaniem zapytał:
- Serio? My tu się martwimy, że coś się stało, a on po prostu śpi?
       Tak właśnie było. Mark, nic nie robił sobie z przeraźliwych dźwięków i w najlepsze, po prostu spał.
- Mark... - powiedział Axel uśmiechając się przy tym. - Czemu mnie to nie dziwi?
- Masz rację, to takie w jego stylu, prawda? - odezwał się Jude. On też coraz szerzej się uśmiechał.
- No dobra. Znaleźliśmy Marka. Ale dopiero teraz mamy przed sobą wyzwanie.
- Czemu? - zapytał Dakota.
- Musimy go obudzić - odpowiedział Jude. - A w jego przypadku, może nam to zająć z pół godziny.

***

 

Piętnaście minut później...


- Co się tam dzieje? - zastanawiała się Nelly niespokojnie przechadzając się po kuchni.
       Wszyscy weszli do środka, by nie marznąć na dworze. Dochodziła już szósta. Menadżerki i trener zostali na parterze, a drużyna weszła na górę i obmyślała różne sposoby obudzenia bramkarze. Próbowali już chyba wszystkiego. Nic to nie dało. Mark wciąż spał jak zabity.
       W pewnym momencie dało się słyszeć wściekły głos Kevina:
- Ej! Przestań mnie dziugać w nos! Nie jestem budzikiem, który można wyłączyć! EJ! Auuu...!
       Silvia słysząc to nie była w stanie powstrzymać chichotu. Nawet nie chciała wiedzieć, co oni tam wyprawiają.
       Do pomieszczenia weszli wszyscy zawodnicy. Wszyscy, poza Axelem i Judem, którzy nadal próbowali obudzić Marka.
- I jak? - zapytała Yuri
- Żadnej reakcji - odpowiedział Nathan ze zdumioną miną na twarzy. - Nie sądziłem nawet, że można tak mocno spać.
- Oj chłopcy - powiedziała Silvia uśmiechając się do nich. - Po prostu źle do tego podchodzicie. Tutaj potrzeba nieco innego sposobu.
- Jakiego? - spytał zdziwiony Zicco.
- MARK! - wrzasnęła tak głośno, że było ją chyba słychać na całej ulicy. - ŚNIADANIE!
       Już po chwili przy stole siedział nie kto inny, jak nasz śpioch we własnej osobie. Popatrzył po całym pomieszczeniu i zapytał ze zdumieniem:
- Hej! Co wy tu robicie?
       Wszyscy się załamali. Na serio?
- Mark. Zbiórka była godzinę temu - powiedział Nathan. - Myśleliśmy, że coś ci się stało, a ty po prostu spałeś. Nie mogliśmy cię obudzić.
- Człowieku, ty śpisz jak kamień - stwierdził Kevin.
- Czekaliście tu na mnie przez cały ten czas? - zapytał, a potem zakłopotany podrapał się po głowie. - Przepraszam. Ale się chociaż obudziliście.
       Drużyna spojrzała na niego wilkiem, ale widząc szeroki uśmiech na jego twarzy, natychmiast się rozpogodzili.
- Smacznego! - powiedziała Silvia stawiając przed bramkarzem talerz ze śniadaniem, które uprzednio przygotowała. Chłopak natychmiast zajął się pałaszowaniem posiłku. - A wy chłopaki, do autokaru. Zaraz do was dołączymy.
       W czasie, gdy tamci wychodzili, na parter zeszli Axel i Jude.
- Ten to czasem potrafi mieć tępo - stwierdził Jude, na co Axel się uśmiechnął i lekko skinął głową.
       Evans szybko zjadł śniadanie.
- Pospiesz się - rzucił do niego Jude. - Bierzemy twoją torbę i czekamy w busie. Umyj się i dołącz do nas.
- Jasne - odpowiedział.
       Piłkarz szybko się umył i przebrał, po czym wybiegł z domu. Na wycieraczce stanął jak wryty.
- Czy to... Czy to jest...
- Inazuma Caravan? - dokończyła za niego zniecierpliwiona Nelly. - Tak, a teraz się pospiesz. Już i tak jesteśmy spóźnieni.
- Och... Jasne - odpowiedział biegnąc w jej kierunku.
- Mark... Drzwi - zwróciła mu uwagę dziewczyna.
- A, no racja. Zapomniałem.
       Panna Raymon się załamała. Na prawdę? Zapomniał zamknąć drzwi?
       Już po chwili piłkarz dołączył do dziewczyny i uśmiechnął się.
- To co? Jedziemy?
- Wreszcie - stwierdziła przewracając oczami, po czym wsiadła do autobusu, a Mark podążył tuż za nią...

***

W Inazumie Caravan...


       Drużyna była w podróży już od niemal trzech godzin. Dochodziła dziewiąta. Już na początku podróży większość uczniów zasnęła. Po zaledwie kilku godzinach snu, wszyscy byli zmęczeni i marzyli o drzemce. Mark był jedyną postacią, która nie była śpiąca. Po tym jak go obudzili, senność mu przeszła. Nie miał jednak co ze sobą zrobić, gdyż wszyscy w autokarze już chrapali. W końcu więc i jego zmorzył sen.
       W tej chwili, tylko trzy osoby nie spały. Kierowca, trener i Nelly. Dziewczyna nie mogła zasnąć. Nie wiedziała dlaczego. Była zmęczona i oczy jej się kleiły. Nudziła się i nie miała co ze sobą zrobić. Wciąż jednak była przytomna. Z czasem, w autokarze zrobiło się zimno. Panna Raymon przykryła się kocem i od razu poczuła, że jest jej cieplej.
       W pewnej chwili spojrzała w bok, na siedzącą obok Silvię. Dziewczyna drzemała smacznie, jednak na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka. Nelly przykryła ją kocem. Potem obejrzała się na siedzenie z tyłu. Yuri również zaczynała marznąć. I nią się zajęła.
       Dziewczyna wstała z miejsca i przeszła się po autokarze, by zobaczyć, czy zawodnicy również odczuwają zimno. Tak, oni również drżeli. Nelly zajęła się wszystkimi i każdego okryła kocem. Sama była tym bardzo zdziwiona. Jakiś czas temu obudziłaby Silvie i powiedziała jej o zaistniałym problemie, a ta by się nim zajęła. Teraz jednak wiele spraw się zmieniło.
       Ostatnią osobą, do której podeszła dziewczyna, był Mark. Siedział spokojnie z zamkniętymi oczami i cicho chrapał. Raymon się uśmiechnęła. Gdy na niego patrzyła od razu robiło jej się cieplej na sercu. Uspokajała się i odprężała. Chłopak od dłuższego czasu miał na nią pozytywny wpływ, choć na początku ich znajomości traktowała go raczej chłodno i z dystansem. Z czasem przekonała się jednak jak wspaniałą był osobą.
       Zaczerwieniła się lekko zdając sobie sprawę ze swoich myśli. Szybko więc okryła go kocem i wróciła na swoje miejsce, gdzie się przykryła i w końcu zapadła w sen. Nie wiedziała, że przez cały czas obserwował ją trener. Kiedy dziewczyna zaczerwieniła się okrywając Marka, mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Szkoda tylko, że ten chłopak nie jest niczego świadomy - pomyślał, po czym ponownie spojrzał na drogę przed sobą...

***

       Mark miał bardzo twardy sen, To śpioch jakich mało. Mógłby spać dzień i noc. Nie łatwo było go obudzić. Było to zadanie wręcz niewykonalne. Tym bardziej mało prawdopodobne było, by obudził się sam, bez bodźców zewnętrznych. A jednak, cuda się zdarzają. Bramkarz obudził się nagle. Nie wiedział dlaczego. Podświadomość kazała mu wyjść z krainy snów. I tak też się stało. Otworzył oczy, a pierwszym co zobaczył, był pled, którym był przykryty.
- Dziwne. Nie pamiętam, żebym przykrywał się kocem.
       Chłopak wstał z siedzenia i rozejrzał się po autokarze. Wszyscy smacznie drzemali. Właśnie w tej chwili, bramkarz zdał sobie sprawę z tego, że ich bus stoi, a drzwi są otwarte. Przeszedł więc kilka kroków i wyjrzał na zewnątrz. Ziemia pokryta była śniegiem. W niektórych rejonach Japonii, było to normalne, nawet o tej porze roku. Spojrzenie chłopaka padło na małą ośnieżoną figurkę, stojącą tuż przy drodze. Wydawała mu się jakby dziwnie znajoma.
- Czy to możliwe, żebym już kiedyś tutaj był?
       Nagle, usłyszał przyciszone głosy, dobiegające z przeciwnej strony autokaru. Wyszedł na śnieg i przeszedł przed maską busa. Wyjrzał zza niego i stanął jak wryty ze zdziwienia. Dwie dyskutujące postaci, przerwały dyskusję w pół słowa. Mark otworzył szeroko buzię ze zdziwienia, a jego oczy zrobiły się wielkie jak talerze. Trwało to jednak tylko sekundę. Już po chwili na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech a w oczach zapłonęły radosne iskry.
- Nie wierzę!
       Szybko pobiegł w kierunku postaci. Wyminął trenera i stanął przed chłopakiem, mniej więcej w jego wieku. Miał szare włosy i oczy tego samego koloru. Na początku na jego twarzy pojawił się wyraz zdziwienia, jednak już po chwili uśmiechnął się do bramkarza, mrużąc przy tym charakterystycznie oczy.
- Miło cię widzieć Mark.
- Fubuki!

W następnym odcinku...

Znów spotykamy się z Fubukim. O rany! Tak dawno się nie widzieliśmy. To w jego szkole ma się odbyć nasz obóz integracyjny! Czeka nas fajny trening, ale wcześniej, możemy się trochę zabawić. To będzie świetne!

----------------------------------------------------------------------

Rozdział wreszcie napisany. I jak się podoba. Osobiście myślę, że nie jest najgorszy.
Co myślicie o miejscu obozu? Spodziewaliście się, czy może jednak nie? To dobry pomysł, żeby to tam urządzić?
Dziękuję wam za wszystkie odwiedziny i komentarze. To bardzo motywuje.
Czekam na wasze odpowiedzi i opinie o rozdziale XD

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 5 - Pierwszy dzień w szkole

Z dedykacją dla Ass. Mam dla ciebie w tym rozdziale małą niespodziankę :) Jak przeczytasz, to zrozumiesz ;)


W drodze do szkoły...


       Mark biegł w kierunku szkoły. To dopiero pierwszy dzień, a on już spóźni się na pierwszą lekcję. Zaspał. Jak zwykle. Wydłużył krok i odrobinę przyspieszył. Jeśli się postara, to może nie spóźni się, aż tak bardzo.
       Przebiegał właśnie koło boiska nad rzeką. Spojrzał w dół i zamarł w pół kroku. Na jego twarzy pojawił się wyraz zadumy. Przypomniał sobie wczorajsze spotkanie z tym nieznajomym. Evans musiał przyznać, że zrobił on na nim niesamowite wrażenie. Ta perfekcyjna kontrola piłki i wspaniałe przejęcie w powietrzu. To było niesamowite. A jednak, coś było nie tak. Dakota na widok tego faceta bardzo się zestresował. Wyglądał, jakby był gotów rzucić się na niego z pięściami. To zastanowiło Marka. Nie spodziewał się tak ostrej reakcji po tym chłopaku. Nie wiedział, kim był przybysz, ale jego pojawienie się na pewno nie miało dobrego wpływu na indianina.
- Może to ktoś z przeszłości? - zastanawiał się bramkarz.
       Nie zdziwiłoby go to bardzo. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak przeszłość może człowieka prześladować. Przykładem był chociażby David Evans, bądź Axel Blaze. Ten drugi, przez wzgląd na przeszłość, zaprzestał gry w piłkę. To właśnie wtedy Mark spotkał go po raz pierwszy. I było to właśnie na tym boisku, na którym stał w tej chwili.
       Nastolatek przywołał w pamięci tę chwilę i już po chwili na jego twarzy pojawił się, jakże charakterystyczny dla niego uśmiech. Doskonale pamiętał ten dzień. Ich pierwsze spotkanie.
       Nagle przypomniał sobie, że przecież biegł do szkoły.
- Och nie...! Nie zdążę! - krzyknął z paniką w glosie i czym prędzej pobiegł w kierunku szkoły.
       Rozmyślał przy okazji o Dakocie. Chłopak zdecydowanie coś przed nim ukrywał. Mark nie miał zamiaru go o to wypytywać. Był ciekaw, to prawda. Wiedział jednak, że z niektórymi sprawami trzeba sobie poradzić samemu. Nie miał jednak zamiaru opuszczać kolegi. Będzie go uważnie obserwował, a kiedy nadejdzie czas, pomoże mu. Będzie przy nim zawsze w potrzebie, gdy tylko ten będzie tego potrzebował...


***

Tymczasem w szkole...


       Nie było jeszcze 8, ale w szkole panował już tłok. Uczniowie przepychali się i szukali odpowiednich sal. Tylko jedna postać, siedziała już w pomieszczeniu, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Znalezienie odpowiedniej klasy nie zajęło mu zbyt wiele czasu i teraz siedział w ławce przy oknie, czekając na rozpoczęcie zajęć. Nie zwracał uwagi na ludzi, którzy co chwila wchodzili i wychodzili. Patrzył zamyślony na dziedziniec za oknem.
       Kręciło się tam wielu uczniów, biegających w tę i z powrotem, szukając przyjaciół, czy zagadując do nowych uczniów. Chłopak w sali wypatrywał jednej osoby, jednak nigdzie go nie było.
       Z zamyślenia wyrwał go śmiech dochodzący z wejścia do sali. Oderwał wzrok od okna i spojrzał w kierunku drzwi. Do pomieszczenia wchodziło właśnie dwóch roześmianych chłopaków. Sharus i Mikael. Nastolatek przyjrzał im się uważnie. Byli do siebie kompletnie nie podobni, ale już wczoraj zauważył, że doskonale się dogadują. Czerwonowłosy był chłopakiem z ogromnym temperamentem, którego roznosi energia. Jego przyjaciel, był nieco inny. Spokojny i opanowany. Przy tym jednak beztroski i kompletnie nie przejmujący się, co myślą o nim inni. Chłopak obserwując ich, miał wrażenie, że mają na siebie nawzajem dziwny wpływ. Kiedy byli razem, Mikael był jakby trochę spokojniejszy, natomiast Sharus dużo bardziej żywiołowy niż zazwyczaj.
       Piłkarze usiedli na miejscach obok siebie. Jeden przy ścianie, drugi tuż obok i dalej dyskutowali o czymś zawzięcie. Chłopak, który ich obserwował, rozejrzał się dookoła i ze zdziwieniem dostrzegł już wszystkich pozostałych członków drużyny. W kącie sali, przy ścianie siedział samotnie Vector. Kilka miejsc bliżej Kevin, a po jego lewej Jack. Dakotę dostrzegł siedzącego w środkowym rzędzie na przodzie klasy, a kilka miejsc za nim, zobaczył Zicco. W rzędzie obok siedział już Jude.
- Axel... Axel!
- Co...? - spojrzał nieprzytomnie na wprost, skąd dochodziło wołanie.
       Ze zdziwieniem dostrzegł, że tuż przed nim siedzi Nathan.
- Co jest? - zapytał niebieskowłosy.
- Aaaa... Tylko się zamyśliłem.
       Chłopak skinął na to głową, po czym odwrócił się w stronę tablicy. Axel spojrzał na zegar. Za dwie ósma. Ponownie wyjrzał za okno. Na dziedzińcu było już niewiele osób. Jeszcze tylko poszczególne dzieciaki biegły dziedzińcem w kierunku szkoły i jak huragan wbiegały na korytarze przewracając przy tym innych. Blaze wypatrywał ciemnej czupryny z pomarańczową opaską. Nigdzie jednak nie widział Marka.
       Trzy... Dwa... Jeden...
        Drrrrrrrrrrrrrryń...
        Rozległ się dzwonek i ostatni spóźnialscy weszli do klasy. Evans wśród nich nie było. Pojawiła się za to Silvia. Dziewczyna usiadła w środkowym rzędzie jedno siedzenie przed Axelem. Miejsce pomiędzy nią, a oknem, było puste. Po chwili w sali pojawił się nauczyciel. Pierwsza lekcja. Matma.
       Nauczyciel rozpoczął od omówienia zasad BHP. Minęło tak pięć, dziesięć, a w końcu piętnaście minut. Marka wciąż nie było. Axel zaniepokojony spojrzał  przez okno w kierunku gór.
- Co jest grane? - zamyślił się. - Już dawno powinien tu być.
       Właśnie w tej chwili usłyszał głośne kroki i drzwi sali się otworzyły. Stał w nich nie kto inny, jak oczywiście Mark Evans.
- Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie.
        Mówił to z charakterystyczną dla siebie beztroską. A jednak, coś było nie tak. Axel uważniej przyjrzał się przyjacielowi. Zmierzwione włosy, szybki oddech, lekko zaróżowione policzki i pot spływający za kołnierz mundurka. Biegł, to było jasne. Ale nie o to chodziło. Twarz chłopaka, zwykle rozpogodzona uśmiechem, była teraz zamyślona. Wzrok utkwiony w jednym miejscu, lekko zmarszczone brwi. No i ta nieobecna mina.
- Coś musiało się stać - stwierdził Axel.
       W tym czasie nauczyciel wskazał Evansowi ostatnią wolną ławkę.
- Usiądź, rozpakuj się i słuchaj - pouczył go, po czym ponownie zaczął mówić.
       Mark usiadł po skosie do Axela, tak, że był nieco przed nim, ale w rzędzie tuż obok. Po jego prawej siedziała Silvia, z lewej strony miał Nathana, a przed sobą Juda. Wszyscy troje przyglądali mu się uważnie, jadnak chłopak tak był tak zajęty swoimi myślami, że nawet tego nie zauważył. Axel również przyglądał się przyjacielowi. Widział, że coś było nie tak.
       Po chwili rozejrzał się po sali i zauważył, że nie tylko oni czterej uważnie przypatrują się Markowi. Inni członkowie drużyny, również przyglądali mu się z niepokojem. Jedynie Dakota nie patrzył na Evansa. Gdy tylko bramkarz wszedł do klasy, chłopak spuścił głowę i aż do tej chwili jej nie podnosił. Poczuł jednak na sobie czyjeś spojrzenie i odważył się unieść wyżej oczy. Spojrzenia jego i Axela się skrzyżowały. Nie trwało to jednak długo, gdyż już po chwili indianin ponownie opuścił głowę i wpatrywał się w ławkę przed sobą.
       Blaze przyglądał mu się jeszcze przez chwilę. W końcu jednak odwrócił głowę i ponownie spojrzał na Marka. Na jego zamyśloną minę i nieobecny wzrok. Wiedział, że coś się stało. Nie wiedział tylko jeszcze co...

***

W tym czasie na korytarzu w szkole...


       Korytarzem liceum szła samotna dziewczyna. Miała sięgające łopatek fioletowe włosy, które w tej chwili związane były w koński ogon. Szare oczy przebiegały pomiędzy salami, szukając tej jednej. Jednak nigdzie nie było pomieszczenia, którego szukała. Dotarła do schodów i spokojnym, wolnym krokiem weszła na piętro. Obcasy jej białych trzewików, stukały o posadzkę, gdy przemierzała szkołę. Marynarka trzymana w rękach, kołysała się na boki w rytm kroków dziewczyny. Biała koszulka zasłaniała ramiona, a spódniczka sięgała kolan, ukazując jej długie nogi. Była wysoka. I to bardzo, jak na dziewczynę. 1,74. Ale nie ma się co dziwić. Jej ojciec, jest koszykarzem, a oni zawsze są wysocy. Cieszyła się, że coś po nim odziedziczyła. Poza tym szczegółem, była zupełnie jak matka. Identyczny kształt twarzy z ostrym podbródkiem, wyraziste kości policzkowe, delikatna złotawa karnacja. No i te niesforne włosy, które nigdy nie chciały leżeć tak, jak je układała.
       W końcu, znalazła się przed drzwiami których szukała. Nabrała głęboko powietrza w płuca i powoli je wypuściła. Zebrała się w sobie i uniosła rękę by zapukać do drzwi. W tej samej chwili te, otworzyły się i stanęła w nich dziewczyna w eleganckim mundurku. Miała duże, ładne oczy i czerwonobrązowe włosy.
- Och...
- Dzieńńń... dobryyy... - powiedziała niepewnie fioletowowłosa. W myślach skarciła się za drżący głos.
- To ty jesteś tą nową, mam rację? - zapytała uczennica natychmiast przechodząc do rzeczy.
       Fioletowowłosa niepewnie skinęła głową na potwierdzenie.
- A więc zapraszam - powiedziała i przepuściła ją.
       Spokojnym krokiem weszła do pokoju. Był duży i przestronny, a przy okazji wygodnie umeblowany. Przy oknie stało biurko za którym stało krzesło. Naprzeciwko, były dwa inne siedzenia. Z prawej strony stały biblioteczki wypchane książkami i teczkami. Z lewej stała sofa i dwa fotele, a pomiędzy nimi stolik do kawy.
       Dziewczyna przeszła przez pokój pewnym krokiem, by już po chwili usiąść za biurkiem.
- Proszę, siadaj - powiedziała wskazując na jeden z foteli naprzeciw niej.
       Przybyła wykonała jej prośbę i spojrzałam na nią, czekając, co ma do powiedzenia.
- Nazywam się Nelly Raimon i jestem córką założyciela szkoły. Mój ojciec w tej chwili, sprawuje pieczęć nad gimnazjum, dlatego ja zajmę się wypełnieniem twoich dokumentów.
       Skinęła głową. To co powiedziała miało sens. Wyjaśniało, czemu nowa ją tutaj zastała.
       W czasie gdy o tym myślała, dziewczyna wyjęła z szafki plik starannie złożonych papierów. Przebiegła je spojrzeniem i wyjęła jedną z kartek.
- A więc po pierwsze... Imię i nazwisko.
- Yuri... Yuri Sasaki...

***

I znów wracamy do naszych piłkarzy...


       Była właśnie przerwa obiadowa. Na stołówce panował zgiełk. Jedynie przy jednym stoliku było cicho. Siedzieli tam oczywiście piłkarze liceum. Nie wszyscy jednak. Sharus i Mikael wyszli na dwór. Dakota, zaraz po dzwonku gdzieś znikną. Podobnie sprawa miała się z Vectorem. W ten oto sposób przy stole siedziało tylko siedmiu, spośród jedenastu zawodników. Nathan rozmawiał właśnie po cichu z Zicco. Axel dyskutował z Judem i Kevinem, co chwilę spoglądając z niepokojem na Marka. Jack nic nie mówił i tylko wpatrywał się smutno w kapitana.
- Czemu kapitan jest taki cichy? Przecież to do niego tak bardzo nie podobne.
       Te myśli sprawiały tylko, że był coraz bardziej przygnębiony.
       Rozmowy były ciche. Brakło śmiechów i przekomarzań. W pewnej chwili Nathan zamilkł i spojrzał z niepokojem na Evansa.
- Mark. Co się stało?
       Gdy tylko te słowa padły z jego ust zapadła cisza. Nikt nie śmiał się odezwać i wszyscy wpatrywali się w chłopaka w napięciu.
- Co? - zapytał wyrwany z zamyślenia. - Nie. To nic takiego - odparł drapiąc się po głowie, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
       Jednak jego przyjaciele z drużyny dobrze wiedzieli, że ten uśmiech nie jest szczery. Wciąż przyglądali się bramkarzowi z niepokojem.
- Na pewno wszystko ok, Mark? - zapytał Axel.
- Luzik. Nie przejmujcie się mną - odparł Evans wciąż z tym samym, udawanym uśmiechem na ustach.
       Przyjaciele przyglądali mu się niepewnie, gdy nagle drzwi stołówki gwałtownie się otworzyły. Do stołówki jak huragan wbiegł czerwonowłosy chłopak. Za nim biegł białowłosy chłopak krzycząc za nim:
- Mikael! Mikael, zaczekaj! To nie jest dobra pora! Poczekaj do końca lekcji!
       Chłopak jednak go nie słuchał. Stał już przy stole drużyny i patrzył z wyczekiwaniem na Marka. Nie doczekawszy się reakcji zapytał:
- Co ty tu robisz, co? Po co marnować czas. Jest taka piękna pogoda, a ty się ukrywasz w stołówce. Rozumiem, że zdajesz sobie sprawę z tego, że nie zatrzymasz moich strzałów, co bardzo mi pochlebia, ale kto wie. Może masz jakieś nikłe szanse.
- Chyba większe niż ty ze mną - odparł podniecony bramkarz.
       Na jego twarzy pojawił się po raz pierwszy tego dnia szczery uśmiech. W oczach zalśniły iskry. Chłopcy jedzący obiad przyglądali się tej nagłej zmianie ze zdziwieniem, ale i ulgą jednocześnie. Wszystko zaczęło wracać do normy. W tym czasie Mikael rozkręcał się już na dobre.
- Skoro tak twierdzisz, to może chodźmy na boisko i przekonajmy się kto ma racje.
- I tak będę lepszy - odparł Mark wstając gwałtownie od stołu i zapominając zupełnie o posiłku oraz wcześniejszych problemach.
- Chciałbyś - odpowiedział czerwonowłosy, po czym obaj chłopcy zerwali się do biegu i już po chwili zniknęli za drzwiami stołówki.
       W tej samej chwili gdy wybiegli, Sharus zatrzymał się przy stoliku i patrzył za nimi.
- Idiota! - prychnął pod nosem, na co członkowie drużyny cicho zachichotali. - Teraz nikt już ich nie zawlecze z powrotem do szkoły - jęknął. - A wy co tu tak siedzicie? Chodźcie, zobaczmy co też mają zamiar zrobić. Może w szóstkę uda nam się ich z powrotem zagonić do szkoły.
       Po tych słowach wybiegł ze stołówki, a reszta pobiegła za nim. Tylko Axel i Jude ruszyli spokojnym krokiem za nimi. Żaden z chłopaków im nie ucieknie. Piłka, również zaczeka...

 

***

Kilka minut później, obok boiska...


       Yuri wyszła właśnie ze szkoły i przechadzała się wokół niej. Dziś już nie zamierzała iść na lekcje. Nie miała zresztą takiego obowiązku, gdyż Nelly była tak miła, że dała jej dzisiaj dzień wolny, pozwalając rozejrzeć się po szkole. Zobaczyła już cały budynek. Przeszła go wzdłuż i w szerz. Teraz chciała obejrzeć teren wokół liceum.
       Stała na dziedzińcu. Wiatr sprawił, że jeden z luźnych kosmyków, które uciekły jej z kucyka, opadł jej na twarz. Odgarnęła go za ucho niedbałym gestem. Kierowana przeczuciem ruszyła w prawo. Po kilku minutach marszu zobaczyła przed sobą olbrzymie boisko do piłki nożnej. Popatrzyła na nie ze zdumieniem, po czym podeszła bliżej. Piłka była ostatnimi czasy tak popularna. A to wszystko dzięki Inazumie Japan. Uśmiechnęła się lekko. Lubiła piłkę nożną. Ta miłość zrodziła się, gdy jeden z jej kuzynów zaczął grać. Początkowo tego nie rozumiała, ale z czasem zdała sobie sprawę z piękna piłki.
       Podeszła bliżej, gdy nagle zobaczyła wyskakującego wysoko chłopca. Kopnął on wysoko piłkę, a potem wykonując najpierw salto, a potem obrót, kopnął piłkę będąc ustawiany w poziomie z lewej strony. Nastolatek wyglądał przez chwilę jak ptak. Ognisty ptak.
- Strzał feniksa! - krzyknął.
       To był wspaniały atak. Piłka kręciła się i leciała z zawrotną prędkością w kierunku bramki. Wyglądała, jakby miała płonące skrzydła. Dziewczyna była przekonana, że ten strzał jest nie do obrony. Pomyliła się jednak. Bramkarz przygotował się, po czym wykazał się piękną obroną.
- Młot Gniewu!
       Piłka zatrzymała się na ziemi. Yuri patrzyła na to zszokowana z otwartymi ustami przyglądając się całemu zdarzeniu. Po chwili otrząsnęła się jednak i podeszła bliżej. I właśnie wtedy dostrzegła stojącego koło ławki niebieskowlosego chłopaka. Zatrzymała się raptownie, jednak już po chwili pobiegła w jego kierunku z radosnym krzykiem:
- Nathan!
       Chłopak odwrócił się i przyjrzał uważnie nadbiegającej nastolatce. Poznał ją niemal natychmiast.
- Yuri! - krzyknął.
       Podbiegła i padła wprost w jego otwarte ramiona. Po chwili odsunęli się od siebie i piłkarz zapytał:
- Co ty tu robisz?
- Od jutra rozpoczynam naukę.
- Czemu mnie nie uprzedziłaś wcześniej?
- Nie miałam pojęcia, że też tu składasz papiery.
- Hej Yuri - powiedział, podchodząc do nich bramkarz.
- Mark!
- Fajnie cię widzieć.
- I ciebie też.
       W tym czasie reszta drużyny przyglądała się tej trójce ze zdziwieniem. W końcu Sharus odkaszlnął, a oni przerwali rozmowę.
- Cześć. Jestem Sharus - powiedział wyciągając ku niej dłoń.
- Yuri.
- I jesteś...?
- Kuzynką Nathana.
      Wszyscy patrzyli na nią ze zdumieniem. Po chwili odezwał się Axel.
- Nie wiedziałem, że masz kuzynkę.
- Och, mam ich wiele. Ale Yuri jest zdecydowanie najfajniejsza - odpowiedział mrugając do niej porozumiewawczo, na co ona zachichotała.
       Wszyscy zaczęli się przedstawiać przybyłej i rozpoczęły się ożywione dyskusje. Nagle, wszyscy usłyszeli za sobą chrząknięcie. Odwrócili się natychmiast.
- Trener Hibiki! - krzyknął podniecony Mark i podbiegł do mężczyzny. - Co Pan tu robi?
- No cóż. Przyszedłem wam ogłosić, że jutro wyjeżdżamy.
- Jak to? - wyrwało się z kilku ust.
- Gdzie jedziemy trenerze? - zapytał Jude.
- Na obóz integracyjny. Cała drużyna...

W następnym rozdziale...

Ale super. Wyjeżdżamy na obóz treningowy. Trener uważa, że powinniśmy się zintegrować. W sumie, to chyba ma rację. Tylko... Gdzie my jedziemy?

----------------------------------------------------------

I jak wam się podoba? Chyba nie jest zły prawda?
Wiem, że dawno nie pisałam, ale mam nadzieję, że rozdział wam to wynagrodzi.
Nie wiem kiedy następny, ale mam nadzieję, że będziecie czekać.

wtorek, 25 listopada 2014

Krótka historia gwiezdnego tła bloga

POSŁUCHAJCIE I ZOBACZCIE

       Gdzieś tam, daleko, gdzie nikt tego nie zobaczy, błyskawica przeszyła niebo. Odepchnęła go, daleko, w głąb kosmosu. Napiera, wciąż przesuwa się na przód. A on jest tam zawieszony w kosmosie, pośród gwiazd. Pogrążony jest w głębokim, mocnym śnie.
       Kiedyś jednak się obudzi. Otworzy oczy, zobaczy co się dzieje i stawi opór. Zbierze wszystkie siły i gdzieś tam, bardzo daleko, pokaże, że jednak nie wszystko stracone. Odepchnie piłkę z mocą, jakiej do tej pory świat nie widział. I piorun będzie wtedy szybszy, silniejszy i przepełniony blaskiem dotąd niespotkanym.

       Nie, to nie rozdział. Nie wiem kiedy będzie. Chciałam napisać go dzisiaj, ale nie bardzo mam czas. Zaczęty, prawda, ale jakoś mi nie idzie pisanie. Przepraszam. W każdym razie, przedstawiam wam krótkie wyjaśnienie gwiezdnego tła bloga. Gdy usłyszałam tą piosenkę, natychmiast ją pokochałam. Nie wiem co jest w niej takiego świetnego, ale po prostu ją uwielbiam. I cały ten 'teledysk' (o ile tak można go nazwać) też jest piękny. Uwielbiam i słowa i melodię. Po prostu cud, miód.

       Ok. Nie zanudzam was już moimi wypocinami. Chciałabym się tylko na koniec dowiedzieć, którą z piosenek IE lubicie najbardziej. Napiszcie proszę w komentarzach. Jestem tego bardzo ciekawa.

Pozdrawiam i mam nadzieję, do napisania niedługo :)

poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział 4 - Sprawy z przeszłości

Rozdział ze specjalną dedykacją dla... Starunna. Dziękuję, że jesteś, czytasz i że komentujesz moje marne wypociny :D


Po treningu...


- To był udany dzień! - stwierdził Mark.
- Oj tak - odpowiedział z uśmiechem Jude, a Axel skinął na potwierdzenie głową.
       Wszyscy trzej właśnie się przebierali. Reszta towarzystwa już wyszła. Mieli się spotkać na treningu jutro po południu.
- Hej, Mark? - zapytał Axel.
- Tak?
- Co sądzisz o tych nowych?
- Co o nich sądzę? Hm... - zamyślony podrapał się po głowie. - Tak szczerze, to nie wiem za bardzo. Wydają się być w porządku.
- To nie kosmici? - zapytał Jude z lekkim uśmiechem.
- Znowu? - speszył się Mark, jednak na jego twarzy pojawił się uśmiech.
       Axel i Jude patrząc na przyjaciela również się uśmiechnęli. Cieszyli się, że znów będą mogli grać z nim w piłkę.
       W końcu, kiedy już wszyscy troje się przebrali, wyszli z szatni i razem ruszyli ku wyjściu. Tam się rozstali, gdyż było już późni i każdy szedł w inną stronę do domu. Mark skręcił w lewą stronę i szedł tak chwilę zamyślony. Nowa drużyna wydawała się być dobra. Może również i w tym roku uda im się wygrać Strefę Footballu. Ale chłopak nadal nie widział popisowych strzałów zawodników.
- Trzeba by jutro potrenować raczej pod tym kontem. - stwierdził.
       Nagle tuż przed sobą zobaczył chłopaka o ciemnej karnacji i sięgających ramion czarnych włosów.
- Dakota! - krzyknął za nim.
       Nastolatek odwrócił się zdumiony, a widząc machającego w jego stronę kapitana, zatrzymał się. Mark podbiegł do niego i wyszczerzył zęby w uśmiechu, na co w odpowiedzi Dakota lekko się uśmiechnął.
- Jak tam po pierwszym treningu?
- Nie jest źle - odpowiedział.
- Jak oceniasz pozostałych zawodników?
- Mnie o to pytasz? - zapytał bardzo zdziwiony.
- A kogo innego? W końcu należysz do drużyny. Grałeś z innymi. No i wydajesz się być naprawdę genialnym graczem.
- Na pewno walczyłeś z wieloma lepszymi ode mnie.
- Każdy jest dobry na swój sposób. To zależy od siły, techniki i charakteru osoby. Jeśli chodzi o ciebie, to masz bardzo silną osobowość. Czułem to w twoich strzałach. A poza tym, jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim stylem gry. Chciałbym zobaczyć twój firmowy strzał - odpowiedział z rozmarzoną miną. - No i oczywiście go zatrzymać - dodał na koniec z uśmiechem.
- Jutro ci go zademonstruje - odpowiedział chłopak, a na jego ustach pojawił się niepewny uśmiech.
- Po co czekać do jutra? Pokaż mi go teraz. Za chwilę, będziemy przechodzić obok boiska. Możemy tam sobie trochę postrzelać.
- Jeśli chcesz - stwierdził obojętnie.
       W głębi duszy był jednak zadowolony z propozycji bramkarza. Mark sprawiał wrażenie postaci zawsze optymistycznej i wesołej. Widać było, że jest otwartą osobą, a swoim zachowaniem wzbudzał dość duże zaufanie. Mimo, że Dakota nie był osobą otwartą, czy ufną wobec ludzi, to jednak Evans, był postacią tak prostolinijną, że z miejsca polubił tego zawsze radosnego chłopaka. Choć musiał mu przyznać, że gdy była tak potrzeba, potrafił się ostro zachować. Spojrzał na Marka biegnącego przed nim w kierunku boiska. Uśmiechnął się i podążył za nim...

***

 

W tym czasie w środku miasta...


       W centrum miasta, ulicami przechadzał się pewien chłopak. Szedł przed siebie, do domu, nie patrząc na nic. Wpatrywał się w kafelki chodnika rozmyślając o wszystkich wydarzeniach tego dnia. Nagle uderzył w coś, a może raczej kogoś. Obie postaci się przewróciły.
- Oj, przepraszam - powiedział nasz zamyślony bohater pomagając wstać drugiej osobie. - Zicco!
- Nathan!
- Co ty tu robisz?
- Wracam do domu. A ty.
- Też.
- Gdzie mieszkasz?
- Trzy przecznice stąd.
- Och, to mam akurat po drodze. Może pójdziemy razem? - zaproponował.
- Czemu nie - stwierdził Nathan.
       Szli przez chwilę w ciszy, którą jako pierwszy przerwał Zicco.
- Opowiedz mi o Marku.
- O Marku? - spytał Nathan ze zdziwieniem, patrząc na swojego towarzysza.
- Acha. On jest taki... Taki...
- Zakochany w piłce nożnej - dokończył ze śmiechem niebieskowłosy.
- Dokładnie - odparł Zicco z uśmiechem. - Jeszcze nigdy nie widziałem takiego człowieka. Kiedy tylko go zobaczyłem, od razu chciałem powierzyć mu wszystkie swoje tajemnice. A gdy tylko usłyszałem jego pierwsze słowa, które do mnie powiedział, natychmiast chciałem z nim zagrać.
- To cały Mark - odpowiedział Nathan przenosząc wzrok na niebo, a niebieskooki spojrzał na niego pytająco. - Nie ważne czy to noc czy dzień, słońce czy deszcz on zawsze gra w piłkę. I w dodatku zawsze ma uśmiech na twarzy. Jak już dzisiaj zapewne zauważyłeś, potrafi się jednak nieźle wydrzeć, ale to wszystko robi dla piłki nożnej. Widać po nim, że to kocha.
       Na twarzy Zicco pojawił się uśmiech i po chwili chłopak przeniósł wzrok na niebo, jednak niemal natychmiast spuścił wzrok.
- Co jest? - zapytała zaniepokojony Nathan.
- Co? Nie nic - odparł chłopak ze sztucznym uśmiechem.
- No dobra, ja już jestem na swojej ulicy. Do zobaczenia jutro - powiedział niebieskowłosy machnąwszy koledze na pożegnanie.
- Tak. Do zobaczenia - odpowiedział Zicco i ruszył dalej, w kierunku własnego domu.
       Idąc tak w ciszy spojrzał w górę, na czyste, błękitne niebo, jednak już po chwili spuścił głowę z westchnieniem.
- Czemu to wszystko musi być takie skomlikowane? Dlaczego nie mogę tak po prostu zostawić przeszłości za sobą? - zastanawiał się.
       Nagle kątem oka, po prawej stronie ulicy, dostrzegł cień. Natychmiast odwrócił głowę w tamtą stronę. Nic jednak nie  zauważył.
- Jestem coraz bardziej przewrażliwiony - stwierdził, po czym odszedł w kierunku domu.
       Nie wiedział jednak, że wcale nie miał przewidzeń. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że tam, w cieniu stał mężczyzna w szarej kurtce, który go obserwował i podążał za nim jak cień, przez cały czas...

***

 

Na boisku nad rzeką...


       Mark stanął w bramce. Był w stroju sportowym. Klasnął w ręce, na których miał już rękawice. Naprzeciw niego stał Dakota. On również się przebrał.
- Gotowy?
- Jasne! - krzyknął podniecony Evans.
       Dakota ruszył przed siebie z piłką. Biegł prosto w kierunku bramki, coraz bardziej się rozpędzając. Kilkanaście metrów przed swoim celem, wybił się do góry i wrobił salto do tyłu, wyrzucając przy tym piłkę nad siebie. Wylądował na ziemi i ponownie skoczył. Wykonał dwa salta do tyłu, po czym będąc głową w dół, kopnął mocno w kierunku bramki.
- Lawina! - krzyknął
       Piłkę zaczęły otaczać skały, biorące się jakby znikąd. Evans przyglądał się temu zafascynowany. Strzał był naprawdę niesamowity, a nazwa, idealnie dobrana. Mark jednak, za żadne skarby nie mial zamiaru przepuścić tego strzału.
- Pięść Sprawiedliwości!
       Przez chwilę walczył z siłą ataku, jednak strzał był dużo silniejszy, niż początkowo przypuszczał. Po chwili 'Lawina' przebiła 'Pięść Sprawiedliwości' Marka i piłka wpadła do siatki. Bramkarz i napastnik wpatrywali się w piłkę. Evans po chwili ją podniósł i popatrzył na nią.
- Co za niesamowita siła. Dawno nie spotkałem zawodnika, który miałby aż tak duże pokłady energii - pomyślał.
- Niesamowite. - pomyślał w tej samej chwili Dakota. - Jego 'Pięść Sprawiedliwości' była wystarczająco silna, by stawiać zaciekły opór 'Lawinie'. Było blisko, żeby zatrzymał ten strzał.
       Spojrzeli na siebie nawzajem. Po chwili Mark z szerokim uśmiechem podbiegł do Dakoty.
- To było niesamowite - stwierdził z podekscytowaniem, a w jego oczach płonęły radosne iskierki.
- Dzięki. Ale tobie też poszło świetnie. - stwierdził napastnik, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
       Chłopak coraz bardziej lubił Marka.
- Powtórzmy to! - poprosił bramkarz, aż kipiąc energią. - Tym razem to zatrzymam.
       Dakota skinął głową, a Evans wrócił na swoją pozycję. Indianin popatrzył na niego i westchnął. Żałował, że nie spotkał tego gościa wcześniej. Był inny, niż go sobie wyobrażał. Ale jego wyobrażenia, nawet w połowie nie oddawały nawet połowy prawdziwego Marka.
- Gotowy Mark?
- No jasne! - odkrzyknął chłopak ze swojej pozycji.
- Więc nadchodzę.
       Dakota ponownie pobiegł w kierunku bramki. Wyrzucił piłkę w górę, odbił się od ziemii, zrobił dwa salta i już miał oddać kolejny strzał, gdy nagle niewiadomo skąd pojawił się chłopak, mniej więcej w ich wieku i odebrał piłkę napastnikowi, po czym zgrabnie wylądował kilka metrów dalej. Indianin również opadł na ziemię i się obejrzał, by zobaczyć, kto przejął jego piłkę. Gdy zobaczył twarz przybysza, cały zesztywniał. Twarz mu stężała, usta zacisnął w wąską linię. Cały aż drżał z napięcia i zdenerwowania, które go ogarnęło. Nie spodziewał się go tutaj. Miał nadzieję, że już nigdy go nie spotka. Jak widać, pomylił się. Nie był w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. W końcu powiedział:
- Ty...

***

Na obrzeżach miasta...


       Chłopak o filetowych włosach, podążał przed siebie ulicą. Nie rozglądał się. Nie podnosił wzroku. Ręce trzymał w kieszeniach marynarki szkolnej. Włosy opadały mu na twarz. Gdyby podniósł wzrok, zobaczyłby trzech nastolatków, przyglądających mu się z wąskiej uliczki. Ale on nie musiał podnosić wzroku. Wiedział, że tam są. Na jego obliczu, pojawił się wredny uśmiech. Wciąż jednak udawał, że niczego nie widzi. Szedł obojętnie dalej, poruszając się niedbałym krokiem.
       Minął zaułek i ruszył dalej. Czyżby nie zamierzali iść za nim? Nagle zrozumiał. To był podstęp. Przed sobą miał dwóch nastolatków, którzy zagrodzili mu drogę.
- A ty dokąd się wybierasz?
- Do domu - odparł beznamiętnie.
- Patrz na mnie jak do ciebie mówię!
- Bo co? - zapytał chłopak nie podnosząc głowy.
- Bo ci nieźle dołożymy mięczaku.
- Wiesz co? Wal się - odpowiedział fioletowowłosy podnosząc głowę, po czym splunął, zagradzającemu mu drogę nastolatkowi, prosto w twarz.
- Uważaj Vector - syknął tamten, ścierając sobie ślinę z oczu. - Jesteśmy niebezpieczni. Zawsze możemy dać ci nauczkę.
- Wy? Mnie? Jeszcze czego.
- Nie ignoruj nas. Powinieneś się nas raczej bać.
- Raczej wy mnie - odpowiedział Vector, po czym wybił się w kierunku bloku, odbił się od ściany i wylądował lekko, za zaskoczonymi nastolatkami.
- Nie mogę wam zrobić krzywdy, bo wylecę z drużyny. Was tyczy się to samo. Ale to nie znaczy, że przestałem być niebezpieczny - odparł odwracając głowę i po raz pierwszy patrząc na przybyszy.
       Ci cofnęli się o krok widząc złowieszczą iskrę w oczach fioletowowłosego.
- To, że odszedłem nic nie zmienia. Nadal znam parę sztuczek. Więcej niż wy. I to ja, jestem tutaj największym zagrożeniem.
       Po tych słowach ponownie spuścił głowę i odwróciwszy się, udał w kierunku domu...

 

***

I znów wracamy do wydarzeń nad rzeką...


- Nie cieszysz się na mój widok? - zapytał chłopak, z cwanym uśmieszkiem na ustach.
       Pierwszy szok minął, a zastąpiła go złość.
- Co ty tu robisz? Wynoś się stąd.
- Kto to jest? - zapytał Mark podchodząc.
- Nieważne - odpowiedział Dakota, wciąż wściekły.
- Nawet mnie nie przedstawisz? - zapytał przybysz.
- Wynoś się, albo ci w tym pomogę! - wrzasnął i napiął się, by rzucić się na nowego.
       Nagle poczuł na ramieniu mocny uchwyt. Odwrócił głowę i zobaczył Marka. Był zaniepokojony. Jego mina wyrażała niepewność, ale równocześnie był opanowany. Kiedy Evans poczuł na sobie wzrok Indianina lekko się do niego uśmiechnął i skiną do niego głową. To uspokoiło Dakotę. Odetchnął głęboko, po czym już nieco spokojniejszym głosem, choć wciąż ostrym zwrócił się do przybysza:
- Wynoś się stąd. Nie chcę cię już więcej widzieć.
- Raczej nie będziesz miał takiego przywileju - stwierdził tamten.
       Krew zagotowała się w żyłach ciemnoskórego, jednak nie dał tego po sobie znać.
- Odejdź - ponownie nakazał.
- Nie ma sprawy - odpowiedział tamten, kopiąc piłkę w kierunku dwóch piłkarzy i odwrócił się.
       Odchodził już i Dakota nieco się uspokoił, gdy tamten nagle, odwrócił się po raz ostatni i powiedział:
- Nie licz jednak na to, że zapomnimy. Wiemy już gdzie jesteś. Jeszcze za wszystko odpowiesz.
       Po tych słowach przybysz zniknął niemal tak nagle jak się pojawił. Dakota poczuł, jak jego mięśnie się rozluźniają. Mięśnie zaczęły mu drżeć pod skórą. Nogi miał jak z waty. Odnaleźli go. Nie był już bezpieczny.
- Co ci jest? - zapytał Mark.
       Dopiero teraz Dakota zorientował się, że chłopak wciąż tam był. Miał wyjątkowo poważną minę. To było, aż dziwne.
- Nic - odparł z wymuszonym uśmiechem.
- To przez niego, prawda? - zapytał bramkarz.
       Napastnik spojrzał na niego ze zdziwieniem. Nie wiedział, że chłopak potrafi być... Hmmm... Taki. Wydawało się, że widzi wszystko. Nawet to, co nie zostało wypowiedziane na głos.
- To... Nic wielkiego... - spróbował wybrnąć z sytuacji.
       Mark nie dał się jednak zwieść. Patrzył przenikliwie na Dakotę, który patrzył na niego przez chwilę, jednak po chwili, spuścił wzrok. Nie był w stanie wytrzymać tego spojrzenia.
- Wiesz... Ja już chyba pójdę do domu. To, ten... Pogramy jutro, co nie? Tak, więc... Na razie...
       Po tych słowach odwrócił się i najzwyczajniej w świecie, po prostu uciekł...

***

 

W domu Dakoty...


       Chłopak siedział na łóżku i wpatrywał się w krajobraz za oknem. Myślami wrócił do wydarzeń na boisku nad rzeką. Jak to możliwe, że znaleźli go tak szybko? Przecież nikt nie wiedział o jego zamiarach. Teraz będą robić wszystko, żeby wrócił. Był tego pewien. Najgorsze było to, że miał o co się martwić. Jego brat wciąż tam był. Mogą go wykorzystać. Przez małego, zmuszą go do tego, żeby im się podporządkował. Ale on nie chciał. Jedynym, czego pragnął, była możliwość grania w piłkę, tak jak zawsze tego chciał. Granie w piłkę, w którą grał Mark.
       Dakota podniósł piłkę i położył ją przed sobą na łóżku. Nogi podciągnął pod brodę i oparł podbródek na kolanach. Bał się. I to śmiertelnie. Nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Wiedział tylko jedno. Nie podda się. Będzie grał. Tak jak chce i z kim chce. Dla rodziców. Dla babci. Dla brata. Dla drużyny. I przede wszystkim, dla Marka Evansa...

W następnym odcinku...

Dakota coś przede mną ukrywa. Nie wiem jeszcze co, ale się dowiem. Jak nie teraz, to wkrótce. Ale nie on jeden. Mam wrażenie, że z Vectorem również dzieje się coś dziwnego, tylko co? Zicco również dziwnie się zachowuje. Co tutaj się dzieje. Może jak zagramy razem w piłkę, to kilka spraw się wyjaśni. Ale zaraz. Ktoś mi powie co to za dziewczyna?

------------------------------------------------------------------------

Rozdział wreszcie jest. Przepraszam, że tak późno. Ale dobrze, że wogóle jest.
   Przepraszam, że zapowiedzi nie będą się dokładnie pokrywały z następnymi odcinkami. Wymyślam wszystko na bierząco. Parę spraw, tych głównych, mam już obmyślonych, ale reszta wychodzi w praniu dlatego nie zawsze wszystko będzie się ze sobą zgadzać. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
   Kolejna sprawa. Żeby było jasne. Określenie ciemnoskóry, nie ma ani trochę negatywnego wydźwięku. Dakota jest po prostu Indianinem, więc ma inny odcień skóry.
   No i ostatnie. Bardzo jestem ciekawa waszych domysłów dotyczących Dakoty, Zicco i Vectora. Każdy z nich ma inną historię. Macie jakieś pomysły, co im się mogło przydarzyć w przeszłości?
Pozdrawiam, życzę miłego czytania, dziękuję za wszelkie komentarze i proszę o więcej :D

wtorek, 11 listopada 2014

Rozdział 3 - Pierwszy trening

Na boisku...


       Tego dnia była piękna pogoda. Słońce świeciło, jakby odzwierciadlając nastrój chłopców z Liceum Raimona. Jedenastu zawodników stało na boisku i przypatrywało się sobie wzajemnie. Przy bramce stał Mark i obserwował dwóch uczniów. Jeden z nich był blondynem o ciemnych oczach. Biła od niego wyjątkowa siła. Obok niego stał inny zawodnik. Chłopak miał dredy związane z tyłu, a na oczach niebieskie google. Obaj uważnie patrzyli na swojego przyjaciela.
       Bramkarz wyszczerzył się do nich, ukazując przy okazji lśniące zęby. Na twarzach chłopców pojawiły się uśmiechy. Evans nie przypuszczał, że ich tu spotka, ale jego radość była ogromna, gdy tak się stało...

***

Blisko 10 minut wcześniej...


- Axel! Jude! - krzyknął Mark podbiegając w końcu do kolegów, kiedy miną u niego szok.
       Kiedy podszedł, przybił piątkę, najpierw z jednym, a potem drugim.
- Co wy tu robicie chłopaki?
- Pytanie brzmi raczej, co TY tu robisz? - odpowiedział pytaniem Jude. - Przecież miałeś zostać w Afryce i trenować z dziadkiem i Rokoko.
- No tak, ale... Sam wiesz... To nie było to samo co tutaj. Po prostu musiałem wrócić.
       Na twarzy Sharpa pojawił się lekki uśmiech.
- Więc co teraz robimy? - zapytał Axel.
- To chyba oczywiste - odparł Evans. - Zagramy w piłkę nożną...

***


Przenosimy się ponownie do wydarzeń na boisku...


       Mark popatrzył jeszcze przez chwilę po wszystkich zawodnikach, po czym krzyknął:
- Zacznijmy trening!
- TAK! - rozległ się krzyk z dziesięciu gardeł.
       Wszyscy byli już ustawieni. Podzielili się na pół. Mark pilnował bramki. Przed nim stało czterech obrońców - Jack, Nathan, Sharus, Vector. Przeciwko nim byli pozostali zawodnicy. Dwóch napastników - Axel i Dakota - oraz czterech pomocników - Kevin, Jude, Mikael i Zicco.
       Evans długo zastanawiał się nad wstępnym ustawieniem. Po kilku minutach, w końcu zdecydował o pozycji każdego z zawodników i ku jego uldze, żaden nie wydawał się być zawiedziony pozycją, na jakiej się znajdował.
       Teraz chłopak spoglądał po wszystkich obserwując twarze piłkarzy, po czym krzyknął:
- Wszyscy! Dajcie z siebie co najlepsze!
- Tak!
       I w tej chwili, rozpoczął się pierwszy trening piłki nożnej w Liceum Raimona.
       Grę rozpoczynał Axel. Gdy Silvia zagwizdała, podał piłkę Dakocie, który oddał ją do tyłu Judowi. Cała szóstka pobiegła w kierunku bramki. Sharp biegł przez chwilę, po czym podał piłkę, na drugą stronę boiska, Mikaelowi. Chłopak biegł w kierunku Marka, gdy na drodze stanął mu Vector. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym czerwonowłosy spróbował wyminąć kolegę. Obrońca jednak jednym sprawnym ruchem odebrał mu piłkę i pobiegł w przeciwnym kierunku. Tam jednak czekał już na niego Zicco, który szybkim wślizgiem odebrał mu zdobycz i pobiegł na bramkę.
       W jego kierunku biegł już Nathan, jednak nie miał on szans z przeciwnikiem. Pomocnik z łatwością go wyminą. Nie przewidział jednak, że za niebieskowłosym będzie się czaił Sharus, który zabrał mu wprawnie piłkę i popędził jak najdalej od własnej brami, odciągając w ten sposób skutecznie Napastników i Pomocników.
       Piłka wędrowała po boisku w tę i z powrotem, ani razu nie zbliżając się do bramki bardziej niż na kilka metrów. Nikomu nie udało się oddać ani jednego strzału. Mark przyglądał się grze z wielką uwagą. Zwracał szczególną uwagę na nowych zawodników, jednak niemal równie często, spoglądał na swoich kolegów ze starej drużyny.
       Kiedy po raz kolejny Obrońcy odebrali piłkę jednemu z Napastników, Evans zmarszczył czoło. Widział, że gra zawodników jest nieskładna, a oni sami grają w sposób daleki od zadowalającego.
- Co jest grane? Czego tutaj brakuje?
       Przez kolejne pół godziny przyglądał się swojej drużynie. Coś ewidentnie było tutaj nie tak. Tylko co?
       W końcu po dłuższym czasie, zauważył co się dzieje i czego brakuje.
- Jestem głupi. Jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć? Jestem przecież kapitanem!
       Znów przeniósł wzrok na drużynę. Na twarzach wszystkich zawodników malowała się determinacja. Jednak, żaden nie wykorzystywał maksimum swoich umiejętności. Spojrzenie Marka skupiło się na Judzie. Nawet on nie zauważył, co się dzieje. Evans westchnął, po czym krzyknął:
- Chłopaki! Dość!
       Wszyscy zamarli na swoich miejscach i spojrzeli na kapitana.
- Co to ma być?! Przecież to co robicie, to nie jest piłka nożna!
       Cała drużyna spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Co masz na myśli Mark? - zapytał Axel.
- Piłka, to gra zespołowa. Jesteście drużyną, musicie ze sobą współpracować. Ale wy gracie samodzielnie. W pojedynkę nic tutaj nie zdziałacie, więc jeżeli zamierzacie nadal tak grać, to od razu możecie iść do domu.
       Siła i brutalność słów Evansa bardzo wszystkich zdziwiły. On nigdy tak się nie zachowywał. Nigdy nie mówił w ten sposób. Patrzyli na niego z szokowani, a on dokończył:
- Piłka łączy serca i dusze ludzi, którzy kochają ten sport. Nie mogę grać tak jak wy to właśnie robicie. Nie mogę na to nawet patrzeć. Niszczycie ten piękny sport. Proszę was. Nie niszczcie piłki nożnej. Nie zniszczcie tego, co tak kochacie. Weźcie się w garść i zacznijcie wreszcie trenować jak należy.
       Wszyscy spojrzeli po sobie, a na ich twarzach pojawiły się uśmiechy. Mark miał rację. Wszyscy obecni na tym boisku, chcieli pokazać się z jak najlepszej strony, jednak zapomnieli przy tym, na czym tak naprawdę polega piłka nożna. To była gra zespołowa. Kapitan miał rację. Powinni wziąć się w garść i zagrać tak, jak chcieli. Według głosu serca. Wspólnymi siłami, bo osobno nic nie osiągną.
       Wznowili trening. Przy piłce był Axel, gdy nagle tuż przed nim pojawił się Sharus.
- Nie pozwolę ci przejść.
       Blondyn słysząc słowa chłopaka, tylko się uśmiechnął, po czym podał piłkę Mikaelowi, który właśnie nadbiegał z lewej strony. Zanim Obrońca zdążył się zorientować w wydarzeniach, Axel przebiegł za jego plecy i odebrał podanie od czerwonowłosego. Gra wreszcie zaczęła nabierać tempa.
       Mark zadowolony patrzył na drużynę. Tym razem częściej już musiał bronić bramki i był z tego powodu bardzo zadowolony. Trening trwał już od dłuższego czasu, gdy nagle Silvia krzyknęła:
- Chłopaki! Może już dość na dzisiaj? Trenujecie tu już od pięciu godzin bez przerwy. Jak tak dalej pójdzie, to nie będziecie się w stanie jutro ruszać.
- Bez przesady Silvio! Nie będzie tak źle. Chłopaki, trenujmy dalej!
- No jasne! - odkrzyknęli wszyscy i grali dalej, dopóki słońce nie zaszło...

***

W tym samym czasie, niedaleko boiska...


       Mężczyzna w szarej kurtce stał w cieniu budynku Liceum i spoglądał na boisko, gdzie trenowała grupka chłopców. Włosy targał mu wiatr i poruszał połami okrycia. Facet stał bez ruchu, zupełnie jak posąg. Jedynie jego oczy wciąż śledziły jednego z zawodników na boisku.
       Nagle poczuł wibracje w kieszeni. Wyjął telefon z kieszeni, otworzył klapkę, po czym odezwał się do słuchawki:
- Tak? Ooo... To Pan.
       Przez chwilę słuchał, po czym odpowiedział:
- Tak, jest tutaj.
       Chwila ciszy, a potem odpowiedź:
- Oczywiście. Będę go obserwować. Nie pozwolę mu zniknąć.
       Rozmówca odpowiedział, po czym rozłączył się. Facet ponownie schował telefon do kieszeni i znów spojrzał na boisko. Wciąż przyglądał się jednemu zawodnikowi. Brązowe włosy, mleczna skóra i przeszywające niebieskie oczy. Tym razem mu się nie wymknie. O nie... Jeszcze wszystkiego pożałuje... Pożałuje, że ich opuścił.
- Zicco Meadeling. Zapłacisz mi jeszcze za wszystko co zrobiłeś...

W następnym rozdziale...

Dzisiejszy trening był wyjątkowo udany. Udało nam się zgrać. Och! W drodze do domu towarzyszy mi Dakota. Jest całkiem miły, ale chyba coś przede mną ukrywa. Ale co to może być? Ej, ej, ej! Zaraz, a to kto? I dlaczego Dakota wygląda tak, jakby był gotowy go zabić? Co tutaj się dzieje?!

-----------------------------------------------------------------------

Wiem. Rozdział miał być wczoraj. Przepraszam, ale po prostu miałam wczoraj bardzo aktywny dzień, no i brak weny :( Następny rozdział powinien pojawić się w weekend, ale nic nie obiecuję.
Jeśli mam być szczera, to rozdział średnio mi się podoba, choć mogło być gorzej. Jakoś ten opis treningu mi nie wyszedł, ale nie martwcie się. Popracuję jeszcze nad tym i następnym razem będzie lepiej.
Zapraszam do czytania :)
Za komentarze również się nie obrażę. Wręcz przeciwnie. Jestem wam za nie dozgonnie wdzięczna. Dziękuję i proszę o nie z całego serca :D

piątek, 7 listopada 2014

Rozdział 2 - Reaktywacja

Dwie godziny wcześniej, u Marka...


       Dziewczyna stała przez chwilę bez ruchu, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w swojego przyjaciela. Piłkarza. Bramkarza. Mistrza świata. Po chwili pokonała dzielącą ich odległość i rzuciła mu się na szyję, a w jej oczach zalśniły łzy szczęścia.
       Chłopak nie bardzo wiedział, co powinien zrobić i na jego policzkach pojawiły się niewielkie rumieńce. Dziewczyna też poczuła zażenowanie i szybko się od niego odsunęła. Spojrzała na niego. Nic się nie zmienił. Takie same brązowe włosy. Te same duże ciemne oczy. Ta sama pomarańczowa opaska na głowie. I jak zawsze, ten sam szczery, olbrzymi uśmiech na ustach. Jednak Silvia nie mogła nie zauważyć kilku szczegółów, które uległy zmianie. Po dwóch miesiącach spędzonych w Afryce, skórę miał ciemniejszą. Widać też było niewielką zmianę fizyczną. Chłopak odrobinę urósł, a jego rysy były dojrzalsze. Ponadto, wyczuwała płynącą od niego niezwykłą aurę. Nie była jednak w stanie nazwać energii, która go otaczała.
       Z zamyślenia wyrwał ją Mark, machając jej przed twarzą ręką:
- Hej, Silvia. Wszystko w porządku?
- Tak... Ale... Ale co ty tu robisz?
- No wiesz - odparł z uśmiechem drapiąc się przy okazji po głowie. Tak dobrze pamiętała ten gest. - Od jutra będę się tu uczył.
- Ale co robisz TUTAJ, w Japonii? Przecież miałeś zostać w Afryce i być ze swoim dziadkiem.
- Faktycznie - odpowiedział zamyślony drapiąc się palcem po czole. - Ale zmieniłem zdanie.
- Dlaczego?
- Wiesz, Afryka jest naprawdę niesamowita. Codziennie trenowałem z dziadkiem, a później również z Rokoko. Ale... Sam nie wiem... Brakowało mi tam czegoś. Wróciłem, żeby to znaleźć.
       Silvia skinęła głową. Zrozumiała, o co mu chodziło. Spojrzała na jego szczęśliwą minę i również się rozpromieniła. Przy Marku, nigdy nie można się było smucić.
- No dobra, ale teraz najważniejsze - znów przerwał jej rozmyślania Mark. - Gdzie i kiedy odbywają się nabory do drużyny?
       Dziewczyna odrobinę się zmieszała, jednak zdołała z siebie wykrztusić słowa:
- Bo widzisz Mark, jest taki jeden mały problem...
       Spojrzał na nią zdziwiony.
       Po chwili w szkole dało się słyszeć głośny krzyk:
- COOOOO...?
       Silvia spojrzała na niego ze zbolałą miną.
- Jak to możliwe? Nie ma tutaj drużyny piłki nożnej? Ale przecież, przecież... Dopiero co wygraliśmy mistrzostwa. Japonia żyje piłką nożną.
- Masz rację. Ale nie zapominaj, że to liceum dopiero co powstało. Nie zdążyli tutaj jeszcze założyć klubu piłkarskiego.
- Nie! Tak nie może być - stwierdził Mark po czym pobiegł korytarzem.
- Hej. Dokąd biegniesz!?
- A jak ci się wydaje? Do dyrektora. Chcę założyć klub piłkarski.
- Ale Mark, to nie w tę stronę.
       Chłopak się zatrzymał i wrócił do Silvii, z zawstydzonym uśmiechem, drapiąc się po głowie.
- Masz rację. Przepraszam. Pokażesz mi gabinet?
       Silvia westchnęła.
- I znów się zaczyna - pomyślała załamując się.
       Na jej twarzy pojawił się jednak lekki uśmiech. Tak bardzo za nim tęskniła...

***

       Po kilku minutach stali oboje w gabinecie. Nikogo w środku nie było poza ich dwójką. Ale według zapewnień Silvii, dyrektor miał się niedługo pojawić. Czekali więc cierpliwie, choć w żołądku Marka wciąż coś się przewracało.
- Jak to możliwe, że nie mają tutaj drużyny? Jak ja się pytam.
       Czekali wystarczająco długo, żeby chłopak zaczął się niecierpliwić. Zaczął chodzić po pokoju. Nie potrafił usiedzieć w miejscu nawet minuty. W pewnym momencie podszedł do okna i zamarł. Podszedł bliżej i przykleił nos do szyby. Wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu.
       Okna gabinetu, wychodziły prosto na boisko. Wspaniałe boisko, przy którym stał średnich rozmiarów domek. Siedziba klubu piłkarskiego, jak sobie po chwili uświadomił.
- Nie wmówią mi teraz, że nie ma tu klubu piłkarskiego. W takim razie po co to boisko i ten domek?
       Evans odkleił się od szyby i chciał już popędzić na dół, żeby z bliska zobaczyć teren przeznaczony do gry w piłkę nożną. W tej samej chwili jednak, drzwi się otworzyły i do pokoju weszły dwie osoby. Mężczyzna i dziewczyna w wieku dwójki przebywających już w pomieszczeniu nastolatków. Na widok dzieciaków oboje bardzo się zdziwili, jednak już po chwili na ich ustach pojawiły się uśmiechy.
- Miło cię widzieć Mark.
- Dzień dobry Panie Raimon.
- Cześć Mark.
- Hej Nelly. Ty też tutaj?
       W odpowiedzi dziewczyna tylko prychnęła, jakby Evans właśnie ją obraził i odrzuciła swoje kasztanowe włosy na plecy. Silvia widząc to, zakryła dłonią usta i zachichotała.
       Dyrektor nie zwrócił uwagi, na zachowanie dziewcząt. Cała jego uwaga skupiona była na piłkarzu.
- Co cię tutaj sprowadza Mark?
- Panie Raimon. Dowiedziałem się, że nie ma tutaj drużyny piłkarskiej.
- Ach, tak. Mogłem się domyślić, że to właśnie z tą sprawą przychodzisz.
- Ale, to przecież nie ma sensu. To boisko... I ten domek klubowy...
       Na twarzy dyrektora pojawił się lekki uśmiech, a po chwili odpowiedział Markowi.
- No cóż. Nie mylisz się. A przynajmniej nie całkowicie. Wiedzieliśmy, że wrócisz, po tym jak przysłałeś nam zgłoszenie o przyjęcie do liceum. Więc... No cóż... Czekaliśmy na twój powrót. Chcieliśmy przekazać ci pod opiekę nowy klub.
       Markowi, który słuchał uważnie słów ojca Nelly, opadła szczęka. W tym czasie Pan Raimon kontynuował:
- Byłeś kapitanem drużyny, która zagrała w mistrzostwach świata, więc razem z Nelly doszliśmy do wniosku, że skoro wracasz, to mógłbyś zostać kapitanem pierwszej drużyny Liceum Raimona. Co ty na to?
       Chłopak przez chwilę nie reagował, ale po sekundzie czy dwóch, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co ja na to? No jasne, że w to wchodzę!
       Dyrektor uśmiechnął się widząc szczęśliwą minę chłopaka, który po chwili zapytał:
- Kto będzie naszym trenerem?
- No cóż... Długo nie wiedziałem, kto byłby odpowiednią osobą na tym stanowisku, ale w końcu zadecydowałem. Waszym nowym trenerem będzie Seymour Hillman.
- Naprawdę? - zapytał zachwycony Mark, a oczy błyszczały mu z podniecenia. - Trener Hillman?
       Pan Raimon skinął głową rozbawiony reakcją Marka. Chłopak nie próbował już nawet ukryć ekscytacji. Aż w nim wrzało z podniecenia. Energicznie przeszedł przez pokój mówiąc przy okazji jakby do siebie:
- Trzeba by dzisiaj zorganizować nabór do drużyny. No i oczywiście pierwszy trening, żeby zobaczyć, jak dobrzy są zawodnicy...
- Mark - odezwał się Pan Raimon, przerywając przemyślenia chłopaka. - Myślę, że razem z Silvią, waszą menadżerką, o ile zechce przyjąć to stanowisko, powinniście się teraz wszystkim zająć, puki mamy jeszcze trochę czasu.
- Tak, to świetny pomysł! Chodź Silvia! - krzyknął Evans wybiegając z pokoju.
- Mark! - krzyknęła biegnąc za nim. - Zaczekaj na mnie.
       Nelly i jej ojciec spojrzeli po sobie, a na ich twarzach pojawiły się uśmiechy...

***

Kiedy już wszyscy uczniowie przyszli do szkoły...


       Korytarzem szedł chłopak o niebieskich włosach. Miał na sobie nowy mundurek. Był w liceum. Ale ta myśl nie dawała mu satysfakcji. Nie mógł przekonać się do tego miejsca. Ciągle, coś go tutaj denerwowało, coś mu nie odpowiadało. Wolał swoją starą szkołę. Była o niebo lepsza.
       Nie była to jednak jedyna niezadowolona osoba w szkole. Kawałek dalej, w przeciwnym kierunku szedł inny nastolatek. Miał krótkie różowe włosy, a na sobie nowy strój. Nie leżał on na nim jednak dobrze. Stary mundurek, choć znoszony, był o wiele lepszy od tego nowego, sztywnego i jakże niewygodnego. Nie lubił tego stroju. Nie mógł się już doczekać, kiedy będzie mógł go zdjąć.
       Jak się okazało, nie on jeden miał problem z nowym uniformem. W łazience, której drzwi wychodziły na korytarz w miejscu, gdzie miały się przeciąć drogi naszych wcześniej wymienionych bohaterów, siedział chłopak o dużym ciele, starając się jak najbardziej wciągną brzuch i dopiąć kamizelkę. Ubranie było za małe, nie to co stary struj. W końcu jednak się poddał i chciał wyjść z łazienki. Jednak w tej samej chwili tak się zestresował, że musiał pójść się załatwić.
       Jednak problemy, żadnego z chłopców tak naprawdę nie dotyczyły ani strojów, ani szkoły. Prawda była taka, że żadna z tych rzeczy, nie różniła się bardzo od wcześniejszych ubrań i budynku. Wszystko było po prostu nowe. Ale nie to im przeszkadzało. Wciąż im czegoś, w nowym miejscu brakowało. Ale nie był to żaden przedmiot. To była osoba, którą chcieli mieć w tamtej chwili przy sobie. Tak naprawdę brakowało im kilku osób, ale w szczególności właśnie tej jednej.
       Mimo, że się nie widzieli westchnęli jak jeden mąż. Chłopcy idący korytarzem spuścili głowy, a nastolatek z łazienki postanowił wreszcie wyjść na korytarz. Otworzył i przeszedł przez drzwi.
       Właśnie w tej chwili, wszyscy trzej zderzyli się ze sobą i przewrócili na podłogę.
- Au... - jęknął krótko ostrzyżony chłopak. - Uważaj jak łazisz!
       Niebieskowłosy natychmiast podniósł wzrok, ku osobom z którymi się zderzył. Na jego twarzy pojawił się lekko zszokowany uśmiech, po czym powiedział:
- Kevin... Jack...
       Obaj chłopcy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, jednak już po chwili na ich twarzach pojawiły się uśmiechy.
- Nathan... Co ty tu robisz? - zapytał Dragonfly wstając z ziemi i podając rękę Swiftowi, żeby mu pomóc.
- Uczę się. A przynajmniej będę to robił jutro.
       Kevin uśmiechnął się do kolegi.
- Hej. Może ktoś by mi pomógł, co?
- Och, no jasne. Sorki Jack.
       Kiedy Jack już stał, zamknął obu chłopaków w olbrzymim uścisku.
- Hej. Puść nas już, bo jeszcze się tu udusimy - warknął Kevin.
- Przepraszam - odpowiedział puszczając ich.
       Dalej szli już razem. Chodzili korytarzami rozmawiając wesoło. Ich humory uległy radykalnej zmianie. Wszyscy trzej cieszyli się, że mają towarzystwo. W pewnym momencie zobaczyli tablicę ogłoszeń i wiedzeni ciekawością, podeszli by sprawdzić, czy jest tam coś ciekawego.
       Ich miny były trudne do określenia. Najpierw wyrażały radość, potem niepewność, ekscytację, a w końcu smutek. Na tablicy było zawieszone ogłoszenie o naborach do drużyny piłkarskiej. Wszyscy bardzo się z tego powodu cieszyli, chcieli grać w drużynie. Jednak przypomnieli sobie wtedy również, że to już nie jest gimnazjum i to nie będą ci sami zawodnicy.
       We trójkę, bezwiednie ruszyli ku wyjściu ze szkoły przy okazji rozmawiając.
- Powinniśmy chyba iść na kwalifikacje prawda? - zapytał odrobinę niepewnie Nathan.
- No jasne. Chcę ponownie wygrać Strefę Footballu - stwierdził z przekonaniem Kevin.
- Ale to już nie będzie to samo bez Kapitana - stwierdził zasępiony Jack.
       Te słowa nieco ostudziły Kevina, któremu mina odrobinę zrzedła. Po chwili jednak stwierdził:
- To prawda, że będzie inaczej. Ale kochamy piłkę nożną i... ten, no... Ech, wygłaszanie zagrzewających słów to działka Marka, nie moja.
- Już więcej, nie usłyszymy jego zagrzewania do walki - Jack coraz bardziej markotniał.
       Nathan widząc to stwierdził:
- Chłopaki, nie możemy się załamywać. Mark nauczył nas, że należy robić to co kochamy. Pokazał nam jak walczyć do samego końca. Dostańmy się do drużyny i wygrajmy kolejne Mistrzostwa. Zróbmy to czego oczekiwałby od nas Evans. To, że jego tutaj już nie ma, nic nie zmienia. Dalej róbmy to, co kochamy. Grajmy w piłkę nożną.
- TAK! - krzyknęli obaj.
       W ten właśnie sposób już po chwili kierowali się w kierunku boiska i domku piłkarskiego, aby dostać się do drużyny. Wszyscy trzej myśleli w tej chwili o Marku, mając nadzieję, że niedługo wspólnie zagrają. Jeszcze nie wiedzieli, że nastąpi to szybciej, niż którykolwiek z nich mógłby przypuszczać...


***

W tym czasie przed szkołą...


- Mikael! Przyleź tu wreszcie!
       Chłopak o białych włosach zakończonych niebieskimi pasemkami, darł się tak, że słychać go było na całym dziedzińcu. Ludzie patrzyli na niego dziwnie, ale on się tym nie przejmował. Przywykł już do tego.
       W końcu chłopak, którego uwagę tak usilnie chciał zwrócić, odwrócił się ku niemu i ruszył w jego kierunku. Uczniowie rzucali mu krótkie, badawcze spojrzenia, po czym szybko odwracali wzrok. To była norma. Ludzie zawsze mu się przypatrywali. Miał charakterystyczną czerwonobrązową czuprynę i oczy w dwóch różnych kolorach. Jedno było czerwone, a drugie czarne. Jednak każdy najpierw zauważał czewonoczarny tatuaż feniksa, zaczynający się z prawej strony szyi i kończący się na policzku, po tej samej stronie.
- Nie musisz się tak na mnie drzeć. Nie jestem głuchy.
- Polemizowałbym - stwierdził białowłosy.
- Och... Przymknij się Sharus.
- Bo co?
- Bo w następnym meczu nie wystąpisz.
- Na pewno, jeśli się spóźnimy. Ty wtedy też nie zagrasz - odpowiedział, a mina Mikaela natychmiast zbladła. - Chodź. Musimy się pospieszyć, jeżeli chcemy być w drużynie - powiedział, po czym złapał kolegę za nadgarstek i pociągnął za sobą w kierunku domku klubowego.
       Kiedy byli już na miejscu, w pomieszczeniu spotkali tylko jedną dziewczynę. Miała zielone włosy i była bardzo ładna. Weszli niepewnie do pomieszczenia, jednak dziewczyna ich nie usłyszała. Sharus cicho odkaszlnął, żeby uprzedzić dziewczynę, że nie jest już sama.
       Natychmiast się odwróciła, a na ich widok lekko się uśmiechnęła. Ku zdziwieniu obu, nie zwróciła w ogóle uwagi na tatuaż Mikaela i tylko zapytała:
- W czym mogę pomóc?
- Ech, no... - zestresowany Sharus nie był w stanie nic powiedzieć.
       Mikael tylko przewrócił oczami i z uśmiechem powiedział:
- Przyszliśmy na nabór do drużyny.
- Ach tak... - twarz dziewczyny rozpomienił uśmiech. - To macie jeszcze jakieś dwadzieścia minut. A tak w ogóle to jestem Silvia i jestem menadżerką klubu piłkarskiego.
- Wiadomo, kto będzie kapitanem?
- Owszem. To chłopak, który założył tutaj ten klub. Powinien za chwileczkę przyjść. Pójdę go poszukać, bo jak znam życie, to sam tu nie trafi - odpowiedziała ze śmiechem, po czym wyszła na dwór.
       Chłopcy spojrzeli po sobie zdziwieni, a potem zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu, w którym się właśnie znajdowali. Okazało się, że domek, był przestronny i w pełni wyposarzony we wszystkie potrzebne do treningu sprzęty. Ściany miały spokojna niebieską barwę, a podłoga była z dębowego drewna.
       Po chwili usłyszeli na dworze głosy i odwrócili się, akurat w porę, by zobaczyć wchodzącego do pomieszczenia nastolatka. Na jego widok szczęki opadły im obu. Chłopak spojrzał na nich ze zdziwieniem, po czym z szerokim uśmiechem na ustach odezwał się:
- Silvia mówiła, że chcecie dołączyć do drużyny.
       Siknęli głowami wciąż zszokowani. Przybysz popatrzył na nich ze zdziwieniem i zapytał:
- Wszystko ok?
- Ty jesteś Mark Evans, prawda? - zapytał Sharus.
- Mhm...
- Mikael! Widzisz to co ja?!
- Widzę, ale wciąż nie wierzę - odpowiedział czerwonowłosy z uśmiechem.
- Ale o co wam chodzi chłopaki? - zapytał zdezorientowany Evans.
- O co nam, chodzi?! O CO?!
- Jesteś przecież Markiem Evansem, najlepszym bramkarzem na świecie. Byłeś kapitanem Inazumy National, która zdobyła mistrzostwo w czasie FFI. I ty jeszcze się pytasz o co nam chodzi?
- Ale chłopaki, przecież to nic takiego - odparł zawstydzony Mark.
- Nic takiego?! - krzyknął Mikael. - NIC TAKIEGO?! Chłopaku, każdy napastnik w tym kraju i na świecie, ze mną na czele, chce się z tobą zmierzyć, aby sprawdzić swoje siły!
- Jesteś napastnikiem? - zapytał Mark z podnieceniem.
- Gram raczej jako pomocnik, ale i tak nie mogę się doczekać zmierzenia z tobą. Chcę się dowiedzieć jak silny jestem w porównaniu z tobą.
- Więc na co jeszcze czekamy? Dawaj! Bierz piłkę i idziemy walczyć!
- Pewnie!
       Sharus patrzył na obydwu chłopaków, przerzucając spojrzenie z jednego na drugiego. No i proszę. Trafił swój na swego. Chłopak był pewny, że ci dwaj szybko się dogadają, a patrząc na to jak zażartą dyskusję prowadzili, był pewien, że już się zakumplowali. Wiedział jednak, że nie może im pozwolić w tej chwili się ze sobą zmierzyć. Najpierw powinni zaczekać na pozostałe osoby, które chciałyby dołączyć do zespołu.
- Hej, chłopaki!
       Spojrzeli na niego dziwnie, jakby zupełnie zapomnieli, że on też tam był.
- A nie mówiłem. Idealnie się dobrali. Siebie warci - westchnął.
       Na głos jednak powiedział:
- Myślę, że zmierzyć się możecie później, jak Mark skompletuje już drużynę.
       Zapały obu zostały nieco zgaszone, Sharus wiedział jednak, że musi zgasić ten tlący się wciąż ogień.
- Kiedy już wybierzesz zawodników, będzie mnóstwo czasu na rywalizację. W tej jednak chwili powinniśmy poczekać na innych. Nie wiadomo, kto jeszcze się zjawi.
- Masz racje - przyznał Mark, a białowłosy odetchnął z ulgą.
       Osoby o takich temperamentach powinny być trzymane co najmniej kilometr od siebie, a gdyby mieli stać blisko, to powinien ich dzielić szklany mur. A ci tutaj stali niecały metr od siebie i zachowywali się jak dwie, wciąż tykające bomby. To będzie cud, jeśli niczego nie wysadzą w powietrze.
       Na razie kryzys był jednak zarzegnany, z czego nastolatek bardzo się cieszył. Po chwili Mark spojrzał na niego z uśmiechem i zapytał:
- Jak się nazywacie?
- Mikael Shourutako - powiedział czerwonowłosy ściskając rękę Evansowi.
- Sharus Walterell - odpowiedział chłopak idąc w ślady przyjaciela.
- Na jakiej pozycji grasz?
- Obrońca.
- Och... Wiesz, że...
       Rozmowę bohaterów przerwały glosy dobiegające z zewnątrz i po chwili do domku klubowego weszło trzech nastolatków. Na ich widok, Mark uśmiechnął się najszerzej jak tylko mógł i krzyknął:
- Nathan! Kevin! Jack!
       Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a ich oczy poszerzyły się do rozmiarów spodków. Wpatrywali się tak w szoku w twarz przyjaciela. Jako pierwszy opanował się Nathan.
- Mark...
- Hejka chłopaki.
- Mark! - krzyknęli równocześnie Wallside i Dragonfly podbiegając do starego przyjaciela.
- Co ty tu robisz? - zapytał Nathan z uśmiechem na ustach.
       Wszyscy trzej, gdy zobaczyli Evansa, myśleli przez chwilę, że śnią. To jednak nie był sen. Ich dawny kapitan stał przed nimi, uśmiechając się do nich w ten swój charakterystyczny sposób i rozsiewając wokół przyjacielską aurę. Do tej pory nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wielką pustkę pozostawiła po sobie jego nieobecność. Teraz jednak cieszyli się mając go przy sobie. Brakowało im go.
       Mark popatrzył na przyjaciół. Och, tak bardzo za nimi tęsknił. Właśnie dlatego wrócił. Dla nich. Tak jak oni byli tu dla niego. W końcu, po chwili zastanowienia, z uśmiechem odpowiedział na postawione chwilę temu pytanie:
- Myślę, że to jest już dłuższa historia...


***

I wracamy do bohaterów z rozdziału pierwszego...


       Dwóch chłopaków szło korytarzem. Ramię w ramię. Nic nie mówili. Cisza mogłaby się wydawać przytłaczająca. Jednak tak nie była. Za dobrze się znali, by tak było. Spędzili ze sobą wystarczająco dużo czasu, by móc się porozumiewać bez słów. W tej chwili oboje rozmyślali o tej jednej osobie. I mimo, że nic nie mówili, wiedzieli, że ten drugi myśli o tym samym.
       Cisza między nimi, była dziwnie nie na miejscu, w szkole przepełnionej krzykami i śmiechami. Ich zamyślenie i powaga, były tak zupełnie różne od błahych rozmów innych uczniów. Opuszczone głowy, były przeciwieństwem dzieciaków zadzierających nosa i chcących juz pierwszego dnia, zdobyć przyjaciół. Wyróżniali się z tłumu, ze swoim spokojem, opanowaniem i melancholijnym nastrojem.
       Szli tak, wciąż przed siebie długim korytarzem. Skręcili raz, drugi, trzeci. Weszli na piętro, a potem zeszli ponownie na parter. Przeszli całą szkołę, jednak tak naprawdę nic nie zobaczyli. Pogrążeni wciąż w myślach, minęli tablicę ogłoszeń i szli dalej. Nagle jednak, jeden z nastolatków się zatrzymał. W jego oku pojawił się błysk niedowierzania. Złapał kolegę za nadgarstek i pociągnął w kierunku tablicy. Przyjrzał się dokładnie jednemu ze skrawków papieru i na jego twarzy pojawił się mimowolny uśmiech.
- O co chodzi? - zapytał go towarzysz.
- Spójrz na to - powiedział wskazując jedno z ogłoszeń. - Możesz to odczytać?
- Nie.
- Ja też nie - odpowiedział z radością.
       Chłopak spojrzał dziwnie na swojego przyjaciela.
- Po prostu przyjrzyj się pismu - wytłumaczył mu tamten.
       Zrobił jak mu polecono. Na jego twarzy, również powoli pojawiał się uśmiech, a w oku zapłonęła iskra podniecenia.
- Ale, ale... Jak to możliwe?
- Nie wiem. Ale możemy się dowiedzieć.
       Chłopak spojrzał na niego pytająco.
- To znaczy?
       Przyjaciel pokazał mu kartkę tuż obok tej pierwszej. Była to informacja o zapisach do drużyny piłkarskiej.
- Jeżeli ma gdzieś być, to właśnie tam - powiedział.
- Tak... Musimy go znaleźć. I to jak najszybciej...

***

Ponownie z Markiem i resztą...


       Mark przechadzał się przed domkiem klubowym i przyglądał przybyłym. Byli wśród nich, jego starzy przyjaciele z gimnazjum. Obok nich stało dwóch chłopaków, których poznał na samym początku. Kawałek dalej stał nastolatek o czarnofioletowych włosach i dużych ciemnych oczach, a miał przy tym jasną cerę. Przedstawił się jako Vector Karringuter. Sprawiał wrażenie człowieka twardo stąpającego po ziemi, a przy tym odrobinę oschłego. Ale Mar nauczył się już, że ludzi nie należy osądzać od razu, tylko trzeba ich bliżej poznać.
       Jego spojrzenie po chwili przeniosło się na samotną postać po lewej. Był to Dakota Indiery. Nie wyglądał na osobę otwartą. Był raczej na uboczu i trzymał ludzi na dystans. Miał specyficzne rysy twarzy, ciemną karnację, brązowe oczy i czarne włosy sięgające ramion. Nadawało mu to rodzaju egzotyczny wygląd i Mark sądził, iż chłopak mówił być potomkiem amerykańskich indian, którzy nosili się w podobny sposób.
       Na końcu, uwaga bramkarza skupiła się na Zicco Meadelingu. Był przeciętnym, niczym niewyróżniającym się nastolatkiem, a przynajmniej tak sądził Evans. Chłopak miał brązowe włosy i niebieskie oczy i odnosił się do ludzi w sposób bardzo przyjazny, Jedynym, co niszczyło tę harmonię, była długa blizna biegnąca przez cały lewy policzek, od oka, do wargi.
       Do kapitana podeszła Silvia i zapytała:
- I co o nich myślisz?
- Wszyscy wydają się być dobrymi ludźmi, jednak wolałbym lepiej ich poznać. Chcę grać z nimi w piłkę nożną - stwierdził zdecydowanie a w jego oczach pojawił się błysk podniecenia.
- Tylko widzisz Mark - powiedziała Silvia. - Aby był pełny skład brakuje nam dwóch zawodników.
- COOOOOO...? Nie, to nie możliwe. Znowu?
       Wszyscy podeszli do Evansa i przysłuchiwali się jego rozmowie z menadżerką. Każdy zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli nie będą mieć jeszcze tych kilku brakujących graczy, drużyna nie będzie kompletna.
       Nagle, za plecami, Mark usłyszał znajomy głos:
- Może więc się na coś przydamy.
       Odwrócił się i zobaczył dwie osoby. Zaśmiał się radośnie. Nie przypuszczał, że ich tu spotka.
- Powiedz Mark, nie spóźniliśmy się zbytnio?
       Evans spojrzał na postać, która wypowiedziała te słowa i odpowiedział:
- Jesteś zawsze spóźniony.


W następnym rozdziale...

Nie wierzę. To naprawdę oni. Znów będę mógł z nimi grać. Ale najpierw chcę się zapoznać z poziomem nowych zawodników. Mam nadzieję, że będą dobrzy. Przecież znów chcemy wygrać Strefę Footballu, czyż nie? Już nie mogę się doczekać tego, jak pokażą mi swoje umiejętności. To będzie coś!

-----------------------------------------------------------

Możecie być ze mnie dumni. Napisałam wreszcie ten rozdział, choć zajęło mi to chyba dwa czy trzy dni. Mam nadzieję że wam się spodoba.
A tak swoją drogą to mam do was pytanie. Domyślacie się, kim są owi dwaj zawodnicy o których była mowa już w pierwszym rozdziale? Domyśliliście się, kim byli już na początku, czy dopiero teraz? A może jeszcze nie wiecie? Dla osób które nie wiedzą, nie martwcie się, wyjaśnię w następnym rozdziale.
Co do końcowej sceny, to po prostu nie mogłam się powstrzymać. Miałam wyjaśnić już kto jest kim, ale skończylo mi się tak pięknymi słowami ( one akurat są z serialu ), że po prostu musiałam tu skończyć pisać. Kocham ten ich prywatny żarcik.
No dobra. Rozpisałam się niepotrzebnie. Nie wiem kiedy następny rozdział, ale liczę, że niedługo. Zapraszam do czytania i komentowania, to dla mnie bardzo ważne. Dzięki wielkie za wszystkie komentarze, to sprawia, że nie przestaję pisać.
Dziękuję, do napisania i życzę miłego czytania.