wtorek, 13 stycznia 2015

Rozdział 9 - Nowe techniki hissatsu

Na boisku...


       Wiatr delikatnie przedzierał się przez gęstwinę lasu i powiewał w koronach drzew. Cichy szum rozlegał się w całej okolicy. Ciszy nie zakłócał żaden dźwięk. Kilka metrów dalej, gdzie poszycie leśne miało swój koniec, znajdowało się boisko. Stało na nim pięciu zawodników, a wokół pola około 20 innych osób. Wszyscy w milczeniu wpatrywali się w wyżej wspomnianych chłopców. Jeden z nich stanął na bramce, klasnął w ręce i ugiął lekko nogi.
- Gotowy? - zapytał szarooki.
- Dawaj! - krzyknął brązowowłosy.
       Chłopcy stojący naprzeciw bramkarza popatrzyli po sobie i skinęli głowami.
- Zróbmy to - powiedział jeden z nich. Miał brązowe dredy związane w kucyka, a na oczach jaśniały mu google. Jude.
       Pozostali trzej spojrzeli na niego. Axel. Nathan. Fubuki. Uśmiechnęli się do siebie.
- Przebijemy się przez jego obronę - zapewnił Nathan.
- Więc chodźmy - dodał Fubuki.
       Ustawili się więc na swoich miejscach i wpatrzyli w bramkarza. Mark. Chcieli mu strzelić bramkę i wiedzieli, że dadzą radę.
       W tym samym czasie, pozostali zawodnicy Liceum Raimona, przyglądali się zaistniałej sytuacji w napięciu. Panowała cisza, której nie mącił nawet śpiew ptaków. Wszyscy tam obecni zastanawiali się, co się za chwilę wydarzy. Mark był najlepszym bramkarzem na świecie, jednak poczwórna siła Axela, Nathana, Fubukiego i Jude'a mogła się przebić przez jego obronę. Wszyscy wyczekiwali z napięciem, aż pojedynek się zacznie.
       W końcu wszystko już było gotowe i chłopcy się ustawili. Z tyłu stał Jude z piłką, kilka metrów przed nim stał Nathan, a z jego prawej i lewej strony, znajdowali się odpowiednio, Axel i Fubuki. Jude zamachnął się nogą i kopnął piłkę, z wielką siłą, w kierunku Nathana. Niebieskowłosy również uderzył, przekierowywując w ten sposób piłkę tak, by pognała wysoko w powietrze. Wtedy Axel i Fubuki zaczęli biec w kierunku Swifta. Wybili się w powietrze, metr od niego i zamieniając się pozycjami wspólnie kopnęli.
       W ciągu całej tej akcji z piłką działy się niewiarygodne rzeczy. Po pierwszym uderzeniu, mknęło z nią pasmo ciemności, do którego po przekierowaniu dołączyło niemalże przejrzyste pasmo. Kiedy piłka została ostatecznie wykopana w kierunku bramki, otoczyły ją dodatkowo białe i czerwone promienie.
       Z ust czterech chłopaków wydobył się zgodny krzyk:
- Cztery Żywioły!
       Mark wpatrywał się w strzał z niedowierzaniem, a jego oczy miały teraz rozmiary spodków. Jeszcze nigdy nie widział takiej mocy. Ale i tak miał zamiar to zatrzymać. Po boisku przeszedł kolejny krzyk, zakłócając panującą wokół ciszę.
- Boski Chwyt!
       I złapał. A przynajmniej myślał, że złapał, puki nie poczuł nagłego, niespodziewanego, mocnego nacisku na ręce. Ugiął mocniej kolana i napiął mięśnie rąk. Nic to jednak nie dało. Po chwili bramkarz wpadł razem z piłką do bramki.
       Ponownie nastała cisza. Nie trwała ona jednak długo. Po chwili, wszyscy zawodnicy pobiegli na boisko do czterech zawodników, by pogratulować im wspaniałego strzału.
- To było niesamowite! - krzyknął Mikael.
- Wspaniałe! - potwierdził Sharus, z równie wielkim entuzjazmem
- Całkiem nieźle chłopaki - pochwalił Kevin, klepiąc wszystkich czterech po ramionach.
       Nasi napastnicy patrzyli w tym czasie po sobie z uśmiechami. Udało im się. Technika Cztery Żywioły przełamała obronę Boskiego Chwytu. Patrzyli po sobie z dumą. Długie i wyczerpujące treningi najwidoczniej się opłaciły.
       W tej samej chwili trzy menadżerki siedziały na ławce i w osłupieniu wpatrywały się w chłopców, którzy strzelili Markowi bramkę.
- To... To... - jąkała się Silvia.
- To było boskie! - krzyknęła podekscytowana Yuri, wstając z ławki. - Jeszcze nigdy nie widziałam tak potężnej techniki!
- Ani ja - potwierdziła Nelly.
       Nagle z ich plecami rozległ się znajomy głos:
- Długo trenowali, zanim udało im się wykonać ten strzał.
       Obejrzały się zdziwione.
- To pan o tym wiedział, trenerze Hibiki? - zapytała zdziwiona Silvia.
- Oczywiście, że wiedziałem. Ćwiczyli w naszym mieście, na boisku nad rzeką, nieraz do późnej nocy. Ale treningi zawsze się opłacają. Jak widać udało im się to ukończyć.
       Nelly obejrzała się z powrotem na boisko i spojrzała na Marka. Siedział na ziemi i wpatrywał się w swoje ręce. Zagryzła wargę. Udało im się zdobyć bramkę. Ale ona wierzyła w Evansa. Wiedziała, że następnym razem, zatrzyma ten strzał.
       Kapitan Raimona przeniósł wzrok na piłkę i podniósł ją z ziemi. Jego ciało wciąż drżało, od siły uderzenie. Wstał i skierował się w kierunku gromady piłkarzy. Przecisnął się przez nich i po chwili stał oko w oko ze swoimi przeciwnikami. Uśmiechnął się do nich pogodnie, a w oczach migotały mu iskierki podniecenia.
- To było niesamowite. Jeszcze nigdy nie miałem doczynienia z taką siłą strzału.
       Chłopcy spojrzeli po sobie z uśmiechami, po czym Nathan powiedział:
- Chcieliśmy, żebyś jako pierwszy spróbował zatrzymać ten strzał.
       Bramkarz popatrzył na nich z niedowierzaniem i radością w oczach.
- Chłopaki... Dziękuję!
       Wszyscy wyszczerzyli się do niego w uśmiechu.
- Ale kiedy wy się tego nauczyliście? Nie pamiętam, żebym widział, jak to trenowaliśmy.
- Nie mogłeś o tym wiedzieć, bo wyjechałeś - odpowiedział mu Jude. - Niedługo po twoim odlocie, do miasta Inazumy przyjechał Fubuki. Spotkaliśmy się przypadkowo wszyscy czterej na Stalowej Wieży Plaży. Długo o tobie rozmawialiśmy i w końcu postanowiliśmy, że stworzymy technikę, którą ci pokarzemy, jak tylko wszyscy się spotkamy. Miałeś być pierwszym, który poczuje moc tego strzału.
       Evans słysząc wypowiedź kolego, ogromnie się wzruszył.
- Chłopaki... - powiedział.
       Szybko jednak na jego twarzy pojawił się uśmiech i z ekscytacją powiedział:
- Strzelcie jeszcze raz. Tym razem to zatrzymam.
- Mark... - odezwał się Dakota. - Nie chcę cię obrazić, ale myślę, że to jest strzał nie do obrony - powiedział smętnie.
- Właśnie dlatego muszę go zatrzymać - odpowiedział Evans, zginając rękę w łokciu i zaciskając dłoń w pięść, w geście walki.
- Kapitanie... - powiedział niepewnie Indianin i spojrzał ze zdumieniem na bramkarza. W jego oczach widać było podniecenie i wytrwałość.
       Zdumienie zniknęło z twarzy Dakoty, a zamiast tego, pojawił się na niej uśmiech.
- Będę ci kibicować - obiecał.
       Mark w odpowiedzi posłał mu swój szeroki uśmiech.
- Ok. W takim razie na pozycje - krzyknął i pobiegł ku bramce.
       Wszyscy zeszli z boiska. Zostali na nim jedynie wykonawcy techniki i Mark. Wszyscy wpatrywali się w niego uważnie, ciekawi, co takiego ten chłopak planuje. Wiatr zawiał lekko, a z nieba spadły płatki śniegu. Dopiero zaczynało padać, ale już i tak było ich wiele.
       Chłopcy wykonali technikę Cztery Żywioły. Piłka pomknęła prędko ku bramce. I właśnie wtedy Mark zrobił coś, czego nikt się nie spodziewał. Stal jak słup soli, bez ruchu.
- Kapitanie! Zatrzymaj to! - wrzeszczeli z ławki Kevin, Mikael i Sharus.
- Mark... - szepnął Dakota.
       Wtedy stało się coś niesamowitego. Evans zacisnął dłoń w pięść i zrobił zamach od tyłu. Kevin wstrzymał oddech.
- Czy... Czy to jest...
- Ognista pięść? - zapytał ze zdumieniem Nathan, patrząc na ruchy przyjaciela.
       W tym momencie bramkarz otworzył rękę i jego ruch uległ przeobrażeniu.
- Nie - odpowiedzial Axel. - To jest zupełnie różne.
       W powietrzu pojawiła się olbrzymia, płonąca ogniem rozwarta ręka.
- Ognista Ręka! - krzyknął Mark.
       Piłka mknęła w kierunku bramki z niesamowitą prędkością. Na jej drodze, pojawiła się jednak technika obronna Marka. I strzał został zatrzymany.
       Wszyscy patrzyli na to z niedowierzaniem. Ich oczy się rozszerzyły ze zdumienia, usta zostały szeroko otworzone i nic do nich nie docierało. Nic z wyjątkiem faktu, iż nowa technika bramkarska Evansa, zatrzymała poczwórny atak najlepszych zawodników na świecie. Po chwili wszyscy pobiegli w kierunku brązowowłosego. Jako pierwszy stanęli przy nim oczywiście nasi atakujący, czyli Axel, Jude, Fubuki i Nathan.
- To było niesamowite - stwierdził z podziwem Axel. - Kiedy ty się tego nauczyłeś?
- W wakacje z dziadkiem. Nie tylko wy trenowaliście - odpowiedział z uśmiechem.
- Miałeś w zanadrzu taką niesamowitą technikę i nic nie powiedziałeś?! Mark! O takich rzeczach się mówi! - prawił mu kazania zdziwiony Kevin.
- Tak, tak, wiem. Przepraszam - odpowiedział bramkarz z zakłopotaniem i podrapał się po głowie.
       Nagle usłyszeli damski głos, gdzieś niedaleko. Wszyscy odwrócili się w kierunku Silvii, która stała na skraju boiska i wskazywała coś w oddali.
- Co to jest? - zapytał zdziwiony mark wpatrując się w ciemne niebo. Nie słyszał słów przyjacółki.
- To burza śnieżna - odpowiedział zaniepokojony Fubuki. - Chodźcie. Musimy się szybko ukryć w szkole. Tam będziemy bezpieczni.
       Zerwali się do nagłego biegu. Mieli dobre tępo. najgorzej było na schodach, które były śliskie i łatwo było się potknąć. Właśnie to przydażyło się Nelly Raimon. Zachwiała się i niemalże upadła do tyłu. W ostatniej chwili złapały ją czyjeś ręce.
- Och, dziękuję - powiedziała odwracając się i zamarła.
       Osobą, która ją złapała był Mark. Patrzył na nią zaniepokojony.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Tak, wszystko ok - odpowiedziała, po czym przy pomocy bramkarza, stanęła penie na nogach.
- Pośpieszmy się. Nie chcemy przecież przebywać na dworze, gdy rozpęta się burza śnieżna.
- Masz racje. Chodź.
       Pobiegli więc ramię w ramię, ku drzwiom ośrodka...

***


W  Hokkaido...


       Śnieg coraz gęściej pokrywał ziemię. Niewielu ludzi wychodziło w tej chwili na ulicę. Woleli siedzieć w domach, przed ciepłymi kominkami. Na ulicy błąkała się tylko jedna, samotna postać. Wysoki mężczyzna w szarej kurtce. Przedzierał się przez śnieg, osłaniając twarz płaszczem. Nagle poczuł wibracje telefonu. Wyjął go z kieszeni i odebrał.
- Witam... Tak. Oczywiście... Jest w Hokkaido.
- Gdzie?! - dało się słyszeć głośny krzyk dobiegający z głośnika.
- W Hokkaido - odpowiedział spokojnie mężczyzna. - Ale niech pan się nie martwi. Ja też tu jestem.
       Przez chwilę panowała cisza.
- Tak, oczywiście. Nie spuszczę go z oka - obiecał człowiek w szarej kurtce, po czym zamknął klapkę telefonu i ruszył przed siebie. Nie mógł teraz zaprzestać pościgu. Było mu zimno, ale nie mógł przerwać zadania. Gdyby to zrobił, spotkałoby go coś dużo gorszego, od zmrożonych stóp.


***


W szkole...


       Dakota siedział właśnie w swoim pokoju. Wpatrywał się w okno wciąż trzymając w ręce komórkę. Chwilę temu dzwonili jego rodzice. Podobno robi się coraz gorzej. Załamany schował twarz w dłoniach. Wiedział, że musi coś zrobić. Ale nie ma zamiaru szkodzić swoim przyjaciołom. Niech nawet o tym nie marzą. Wiedział jednak, że nie ma tak łatwo. Znaleźli go. I wiedzieli jak go skłonić do zmiany stanowiska. Bał się. Bał się jak nigdy dotąd.
       Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem. Dakota odwrócił się i zobaczył Zicco.
- Hej - powiedział smętnie.
- Siema - odpowiedział mu przybysz tym samym tonem.
       Indianin zmarszczył brwi ze zdziwienia i spojrzał na kolegę, który powalił się na łóżko.
- Coś się stało? - zapytał.
       Chłopak z blizną przez chwilę nic nie mówił i Dakota pomyślał, że niczego mu nie powie, gdy nagle, ten odpowiedział:
- Wiesz jak to jest, kiedy inni zmuszają cię, byś robił coś czego nie chcesz?
       Indianin westchnął, po czym również opadł na łóżko odkładając przy okazji telefon na stolik nocny.
- Wiesz jak to jest, być wciąż obserwowanym? Jak to jest się bać, wiedząc, że znajdą sposób, żeby cię znaleźć, bez względu na to jak usilnie będziesz próbował się ukryć? I wiesz, że zrobią wszystko, by cię upokorzyć, zniszczyć, wdeptać w ziemię. Ukarać. Za to co im zrobiłeś.
- Wiem o czym mówisz - odpowiedział z bólem ciemnoskóry.
       Obaj wpatrywali się przez chwilę w sufit rozmyślając o wszystkim co im się przydarzyło oraz o tym, co mogło spotkać tego drugiego, że był w stanie zrozumieć swojego współlokatora. Panowała bloga cisza. Za oknem wiatr kierował śnieg, we wszystkich kierunkach, zasypując przy tym wszystko, co napotkał.
       Nagle drzwi pokoju otworzyły się. Chłopcy podnieśli się do pozycji siedzących i spojrzeli na stojącego w drzwiach Nathana. Popatrzył na nich ze zdziwieniem i właśnie chciał ich o coś zapytać, gdy nagle zza jego pleców wypadł uśmiechnięty Mark.
- Hej, chłopaki. Chodźcie! Napijemy się na dole gorącej czekolady, co wy na to?
       Zicco i Dakota popatrzyli po sobie, po czym ten pierwszy powiedział:
- Nie obraź się, ale jakoś nie mam nastroju.
       Evans chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo na chwilę spoważniał i popatrzył przenikliwie na obydwu piłkarzy. Dakota miał przez chwilę wrażenie, jakby bramkarz patrząc na niego, mógł dowiedzieć się o nim wszystkiego. To wrażenie szybko jednak minęło, gdy twarz brązowowłosego rozpogodził uśmiech.
- Chłopaki... Wiem, że nie zawsze wszystko jest łatwe... - zaczął, a Zicco i Dakota równocześnie podnieśli na niego oczy i uważnie wsłuchali się w jego słowa. - Niektóre decyzje zmieniają całe nasze życie. Ale... Nie możemy zmienić przeszłości - powiedział bramkarz zdecydowanym głosem patrząc to na jednego, to na drugiego. - Rozpamiętywanie naszych dawnych czynów, nie zmieni tego, co się wydarzyło. Nie można wciąż o tym myśleć. Należy iść dalej i zrobić wszystko, by naprawić to, co zepsuliśmy.
       Dakota i Zicco wpatrywali się w swojego kapitana w milczeniu. Rozważali jego słowa.
- Tak. Ma rację. Nie zmienimy przeszłości - myśleli. - Ale mamy wpływ na naszą przyszłość i powinniśmy zrobić wszystko, by była lepsza.
       Dwaj piłkarze popatrzyli po sobie, po czym Zicco zwrócił w stronę Marka, rozpromienioną uśmiechem twarz.
- Może jednak wybiorę się na ta czekoladę - powiedział.
- Tak. Je też nie mam nic przeciwko - odpowiedział Dakota.
       Po tych słowach wszyscy czterej chłopcy, szybko zbiegli na dół do jadalni, gdzie czekała na nich cała reszta drużyny. Dwaj współlokatorzy popatrzyli na śmiejących się przyjaciół, a potem na siebie. W ich sercach pojawiła się radość. Obóz właśnie się rozpoczynał...

W następnym rozdziale...

 
Obóz jest naprawdę rewelacyjny. Starzy przyjaciele, treningi i poznawanie nowych przyjaciół. Trener postanowił sprawdzić dokładnie nasze umiejętności, by mieć w przyszłości świadomość jak ma wyglądać nasze ustawienie. Zapowiada się niezła zabawa, szczególnie, że mam bronić strzały naszych zawodników. Jestem ciekaw, jakie talenty odkryjemy.

-----------------------------------------------------------------------------

Tak, wiem. Rozdział był niedawno i powinnam pisać rozdział na drugim blogu, ale miałam akurat natchnienie na tą historię, więc proszę bardzo. Macie przed sobą nowy rozdział. Liczę, że się wam spodoba :)
Wiem, że zapowiedź następnego rozdziału o niczym tak naprawdę nie informuje, ale nie wiem jeszcze o czym to dokładnie będzie, więc nie będę rzucać słów na wiatr i napiszę coś trochę bardziej ogólnikowego.
Pozdrawiam i życzę miłego czytania :D
No i oczywiście nie obrażę się za komentarze ;)

środa, 7 stycznia 2015

Rozdział 8 - Pierwszy dzień na wyjeździe

W szkole...


       Axel obudził się wczesnym rankiem. Popatrzył chwilę w sufit, po czym spojrzał na zegarek. 6:15. Śniadanie miało być o 9:00. Trener stwierdził, że po wczorajszej podróży, trochę dłuższy wypoczynek dobrze im zrobi. Ponownie przeniósł wzrok na sufit, gdy nagle sobie o czymś przypomniał. Obrócił głowę w bok i spojrzał na jedno z pozostałych dwóch łóżek w pokoju mając nadzieję, że dostrzeże pod kołdrą znajomą sylwetkę. Posłanie było jednak nienaruszone. Chłopak zastanowił się nad zaistniałą sytuacją.
- Co się dzieje? Przecież już dawno powinien tu być!
       Poruszył się niespokojnie na łóżku, gdy nagle usłyszał niedaleko siebie głos:
- Wiedzę, że ty też już się obudziłeś.
       Blaze usiadł i spojrzał na Juda, który również już nie spał. W odpowiedzi na jego pytanie skinął głową i powiedział:
- Martwię się o niego. Powinien był już tutaj dotrzeć.
- Tak, też nad tym myślałem. Zastanawiałem się nawet czy po niego nie iść, ale to mija się z celem. Nie wiemy nawet, gdzie on jest.
       Axel w odpowiedzi pokiwał głową. Musiał przyznać, że słowa przyjaciela brzmiały przekonująco.
- To co robimy?
- Nie wiem - przyznał Jude. - Ale skoro i tak nie możemy spać, to moglibyśmy pójść na boisko trochę potrenować.
- To całkiem niezły pomysł - przyznał Axel.
- W porządku. W takim razie idę się umyć, ok?
- Jasne, nie ma sprawy. Ja pójdę po tobie.
       Sharp skinął głową, po czym udał się do łazienki. Blaze w tym czasie wstał i rozpakował walizkę, przy okazji wyjmując czyste ubrania. Wczoraj nie zdąrzył się rozpakować, więc postanowił to zrobić w tej chwili. Kiedy już wszystko przygotował, usiadł na łóżku i wpatrywał się w ścianę naprzeciwko. Nagle usłyszał dobiegający z dworu znajomy krzyk. Zamarł na chwilę, po czym wstał i podszedł do okna. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. W tej samej chwili Jude wyszedł z łazienki, a widząc ze przyjaciel stoi wpatrzony w krajobraz za oknem zapytał:
- Co jest?
- Musimy się pospieszyć - odpowiedział blondyn, odwracając się do przyjaciela z uśmiechem.
- Dlaczego? - zapytał nic nie rozumiejąc drugi chłopak.
- Są na boisku - odpowiedział Axel, po czym zgarnął ciuchy i wszedł do łazienki.
       Nie zauważył uśmiechu, który pojawił się na twarzy Sharpa...

***

Kilka metrów i minut wcześniej...


- Mark! Jesteśmy już prawie na miejscu - powiedział Fubuki.
- Nareszcie! - krzyknął rozradowany chłopak.
       Droga do szkoły trochę im się wydłużyła, gdy Mark spadł z deski i sturlał się po dalszym zboczu góry. Starali się dotrzeć na miejsce jak najszybciej, jednak niektóre drogi były tak zasypane śniegiem, że nie dało się nimi przejść i musieli robić olbrzymie koła. Kiedy zapadł zmrok nie przebyli jeszcze nawet połowy drogi. Ale nie zamierzali się poddać. Szli więc przez całą noc, aż w  końcu nad samym ranem byli już blisko celu. Mimo, że los jakoś się do nich w tej misji nie uśmiechał, na ich twarzach widać było radość. Trudno się temu dziwić. Spotkali się po długim czasie i mogli spędzić ze sobą ponownie czas. Parę przeciwności, nie zniszczy ich wyśmienitych nastrojów.
       Po kilku kolejnych minutach marszu, drzewa się przerzedziły i chłopcy wyszli na wolną przestrzeń. Byli na miejscu.
- Nareszcie! - krzyknął Mark i opadł zmęczony na ziemię. - Trochę czasu nam to zajęło, prawda?
- Yhy... - odpowiedział Fubuki uśmiechając się do przyjaciela i mrużąc oczy.
- Aaaa...! Ale jestem padnięty! - krzyknął bramkarz wyciągając ręce do góry, po czym położył się na ziemi.
       Wpatrywał się chwilę w górę, a chwilę później powiedział poważnym tonem:
- Niebo jest tutaj takie czyste i jasne. Nic go nie przesłania.
- Mhm... - potwierdził Fubuki rozciągając się na ziemi obok przyjaciela. On również spoważniał.
- Kiedyś zawsze gdy patrzyłem w niebo, myślałem o moim dziadku. Teraz, mimo iż wiem, że żyje, wciąż o nim myślę.
- Rozumiem - powiedział szarooki. - Gdy patrzę w niebo, zawsze myślę o rodzicach i bracie. Myślę, że dopingują mnie gdzieś tam z góry.
       Mark skinął głową ze zrozumieniem. Leżeli tak przez chwilę w ciszy, każdy z nich pogrążony we własnych myślach. Nagle Mark zerwał się z ziemi jak oparzony. Fubuki spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- W porządku! - krzyknął Evans. - Chodźmy trenować!
       Szarooki wpatrywał się przez chwilę w przyjaciela, a potem na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Tak. Chodźmy - powiedział mrużąc oczy.
       Pobiegli więc razem i gdy byli już na boisku, zaczęli trenować...

***

W tym czasie, w jednym z pokoi...

       Silvia obudziła się wczesnym rankiem. Przetarła oczy i spojrzała na zegarek. Godzina 6:00. Zastanawiała się, czy Mark już wrócił. Dręczyła ją też myśl o tym, gdzie może przebywać Fubuki. Nie było go wczoraj na kolacji. Miała dziwne przeczucie, że to on mógł być tą osobą, z którą udał się Mark. No bo w przypadku kogo innego, kapitan zdecydowałby się na tak długą podróż?
       Dziewczyna wstała z łóżka i poszła do łazienki się umyć. Kiedy wyszła, rozejrzała się po pokoju. Yuri i Nelly spały spokojnie. Silvia zastanawiała się przez chwilę, czy ich nie obudzić, ale zrezygnowała z tego pomysłu.
- Niech śpią. Przed nami długi dzień. - pomyślała.
       Wyjęła z szafy ciepłą kurtkę, po czym założyła ją na siebie i wyszła na korytarz. Udała się schodami w dół, w kierunku wyjścia. Chciała się przejść. W momencie, gdy przekroczyła próg szkoły, zimne powietrze zapiekło jej policzki. Opatuliła się mocniej kurtką i ruszyła wolnym krokiem w kierunku boiska. Gdy była już niedaleko, usłyszała znajomy krzyk. Ze zdziwienia przystanęła na chwilę, jednak już po sekundzie pobiegła najszybciej jak umiała w kierunku, z którego dochodził dźwięk.
       Kiedy była już na miejscu zatrzymała się nagle, po czym na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Mark! - krzyknęła.
       Dwóch chłopców, którzy właśnie trenowali, odwróciło się w jej stronę.
- Silvia! - krzyknął bramkarz.
       Dziewczyna szybko zeszła po schodach i stanęła przy bramce. Z jej twarzy nie schodził uśmiech.
- Mark. Fubuki. Gdzie wczoraj byliście? Martwiliśmy się o was.
- Wiem, przepraszam - odpowiedział Evans z zakłopotanym uśmiechem, drapiąc się po głowie. - Mieliśmy mały problem z dotarciem na miejsce.
- Tak właśnie myśleliśmy - usłyszeli kolejny głos.
       Wszyscy troje spojrzeli w górę, ku budynkowi szkoły.
- Axel! Jude! - krzyknął podniecony Mark. - Wy też już wstaliście?
- Nie mogliśmy spać, wiedząc, że cię nie ma. A ty jak widzę już trenujesz - powiedział Axel, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Tak. Chcę być coraz lepszy - odpowiedział radośnie bramkarz.
- Możemy się przyłączyć? - zapytał Jude. - My też mamy bzika na punkcie piłki nożnej.
- Pewnie! - krzyknął podekscytowany bramkarz.
       Sharp i Blaze dołączyli więc do treningu. Silvia usiadła w tym czasie na ławce i obserwowała ich. Patrzyła na ich roześmiane twarze i pomyślała, że piłka nożna, to naprawdę wspaniała rzecz...

***

Dwie godziny później...

       Nathan obudził się i przetarł oczy. Przeciągnął się, westchnął i w końcu zdecydował się wstać z łóżka. Spojrzał na zegarek. Była już 8:00. Szybko się umył i ubrał, po czym obudził swoich wspólokatorów, Zicco oraz Dakotę. Chłopcy szybko się ubrali i rozmawiając zeszli na śniadanie. Bardzo się zdziwili, gdy na dole zastali jedzących już Marka, Axela, Jude'a, Fubukiego i towarzyszącą piłkarzom Silvię.
- Fubuki! - krzyknął rozradowany niebieskowłosy.
- Miło znów cię widzieć Nathan - odpowiedział zawodnik z uśmiechem.
- Co to za krzyki? - dobiegł ich ze schodów ostry i niezadowolony głos.
- Fajnie znów cię spotkać Kevin - powiedział Fubuki z uśmiechem na ustach.
       Różowowłosy, gdy tylko zszedł do jadalni zatrzymał się raptownie, a potem z radością powiedział:
- Fubuki...
       Po tych słowach podszedł do przyjaciela i przybił z nim piątkę.
- Dawno się nie widzieliśmy - powiedział z uśmiechem.
- Mhm... - potwierdził chłopak kiwając głową.
       W tym samym czasie dwóch innych zawodników Liceum Raimona stało przy schodach i wpatrywało się z otwartymi ustami w szarookiego piłkarza.
- N-nie wierzę... - wyszeptał Sharus.
- Czy to jest Fubuki Shirou? - zapytał niedowierzając Mikael.
       Mark, zauważył chłopców i spojrzał na nich ze zdziwieniem.
- Czemu tam stoicie? - zapytał ze zdziwieniem. - Chodźcie do nas.
       Więc podeszli. Choć lepszym określeniem byłoby tutaj słowo, wbiegli, wlecieli czy wpadli. Byli tak szybcy, że nikt nawet nie zdąrzył zauważyć, kiedy znaleźli się przy kapitanie drużyny Hokkaido.
- Ty... Ty jesteś Fubuki Shirou prawda? - zapytał podescytowany Sharus.
- Eee... Tak, to ja - odparł chłopak.
- Pokażesz mi twoje techniki obronne? - poprosił żałośnie białowłosy.
- A mnie swoje ataki? - do próśb dołączył się Mikael.
- Jasne. Nie ma problemu - odpowiedział Fubuki z uśmiechem.
- Super! - krzyknęli jednocześnie.
- Ja będę pierwszy! - stwierdził Mikael.
- Nieprawda, ja! - zaczął się z nim wykłócać Sharus.
- Ja!
- Nie! Ja!
       Fubuki widząc przekomażanki chłopców zaśmiał się i powiedział:
- Ej, chłopaki, nie denerwujcie się. Jak zagramy mecz, to będziecie mogli je poobserwować.
- OK! - odkrzyknęli zgodnie.
       Usiedli przy stole i pogrążyli się w rozmowie. Dołączyli do nich pozostali, którzy do tej pory, tylko się temu ze śmiechem przyglądali. Niedługo potem, do całej ekipy dołączyli Jack, Vector oraz wszyscy członkowie zespołu piłkarskiego Hokkaido. Kiedy już wszyscy zjedli i się napili, Mark gwałtownie wstał z miejsca i krzyknął tak głośno, że musiała go słyszeć cała szkoła:
- Ok! Zagrajmy w piłkę...

***

Niedługo potem na boisku...


- Wszyscy! Wygrajmy ten mecz! - krzyknął Mark z pozycji na bramce.
- TAK! - odpowiedziło mu dziesięć zgodnych głosów.
       Wszyscy zajęli już swoje pozycje. Napastnikami byli Axel z numerem 10 i Dakota z numerem 11. Pomocnikami byli Jude z numerem 9, Kevin z numerem 8, Mikael z numerem 7 oraz Zicco z numerem 6. Obrońcami byli Vector z numerem 5, Nathan z numerem 4, Jack z numerem 3 i Sharus z numerem 2. Bramkarzem był Mark.
       W przeciwnej drużynie Fubuki był napastnikiem. Rozbrzmiał gwizdek i gra się rozpoczęła. Jako pierwsze, piłkę miało Liceum Raimona.
       Rozpoczynał Axel. Podał piłkę Dakocie i napastnicy oraz pomocnicy ruszyli na bramkę przeciwnika. Przed Indianinem pojawił się zawodnik z numerem 6. Spróbował zabrać chłopakowi piłkę, jednak ten, w porę zdążył podać do Kevina. Różowowłosy szybko biegł na bramkę, gdy nagle tuż przed nim pojawił się jeden z obrońców i odebrał mu piłkę wślizgiem, po czym podał ją do zawodnika z numerem 9. Chłopak szybko przeszedł na drugą stronę boiska i ominął obrońców. Gdy na drodze stanął mu Nathan, podał piłkę Fubukiemu, który wyminął obrońców i oddał strzał na bramkę.
- Wilcza legenda!
       Mark patrzył na strzał z podziwem. Był silniejszy niż ostatnim razem. Ale musiał to zatrzymać.
- Pięść Sprawiedliwości!
       Piłka przez chwile mocno napierała na rękę bramkarza. Evans spiął wszystkie mięśnie.
- Nie strzelisz mi. Nie tym razem.
       Po chwili ku jego radości, piłka poszybowała na drugą stronę boiska trafiając do Zicco. Chłopak w całkiem szybkim tempie napierał naprzód. Nagle tuż przed nim, pojawił zawodnik przeciwnej drużyny. Podał piłkę biegnącemu obok Mikaelowi, a gdy wyminął przeciwnika otrzymał ją z powrotem.
- Axel! - krzyknął. - Strzelaj!
       Po tych słowach kopnął piłkę wysoko w górę. Jeden z zawodników wyskoczył by ją przechwycić w powietrzu, jednak w tym samym momencie piłka zmieniła swoją trajektorię i spadła w dół, prosto ku płomiennemu napastnikowi. Chłopak szybko wyskoczył w górę i wykonał strzał.
- Prawdziwe Ogniste Tornado!
       Bramkarz wykorzystał swoją technikę: "Lodowe uderzenie", ale ta technika nie była wstanie zatrzymać potężnego strzału ace napastnika Raimona. Axel wylądował na ziemi i spojrzał do tyłu. Patrzył na niego Fubuki. Płomienny chłopak skinął lekko głową, na co napastnik przeciwnej drużyny, zareagował podobnie. Zmierzyli się uważnymi spojrzeniami i uśmiechnęli się do siebie. Miło było znów razem grać.
- Chłopaki! - krzyknął Mark. - Dalej! Bawmy się grając!
       Wszyscy popatrzyli na niego z uśmiechami. Postanowili dać z siebie wszystko, by móc potem wspominać ten mecz...

***

Około godzinę później...


       Właśnie rozbrzmiał gwizdek kończący mecz. Wynik końcowy to 4:1 z przewagą Raimona. Zmęczeni chłopcy zeszli właśnie z boiska.
- To był dobry mecz - stwierdził Jude.
- Tak! Dawno nie bawiłem się tak dobrze - odpowiedział Mark.
       Gdy te słowa dotarły do uszu Fubukiego, chłopak zamarł i nagle jego oczy zaświeciły radośnie.
- Ej, Mark... - zagadnął.
- Tak?
- Masz ochotę zatrzymać mój nowy strzał?
- No jasne! - krzyknął podekscytowany bramkarz, a oczy mu zalśniły z podniecenia.
       Gdy napastnik to zobaczył, uśmiechnął się radośnie do przyjaciela, po czym zwrócił się do trzech członków drużyny Raimona.
- Axel, Jude, Nathan. Zróbmy to.
       Mark spojrzał zaskoczony na przyjaciół. Nie rozumiał, co tutaj się działo.
       W tym samym czasie trzej wymienieni wyżej zawodnicy patrzyli na Fubukiego ze zdumieniem.
- Jesteś pewien? - zapytał Nathan.
- Oczywiście. Mark tutaj jest, a obiecaliśmy sobie przecież, że będzie pierwszym.
       Trzej chłopcy spojrzeli po sobie niepewnie. W końcu jednak na ich twarzach pojawiły się uśmiechy i skinęli sobie nawzajem głowami. Odwrócili się w kierunku Fubukiego, po czym Jude powiedział:
- W porządku. Zróbmy to...

W następnym rozdziale...

Nie jestem pewien, co tu się dzieje. Fubuki chce mi pokazać swoją nową technikę. Ale wygląda na to, że nie wykonuje jej sam. Hmmm... To może być mocne. Ale niech sobie nie myślą. Zatrzymam wszystko, co dla mnie przygotowali.


-----------------------------------------------

Gomen, gomen, gomen!
Wiem, rozdziału dawno nie było. Błagam was o wybaczenie. Niedawno się za niego zabrałam i pisałam go powoli, ale wydaje mi się, że nie jest chaotyczny i jest napisany z sensem. Ponadto cieszę się, bo wydaje mi się, że w miarę wczułam się w bohaterów i te dialogi są takie... hmmm... ichnie.
Pisałam to na spokojnie i bez stresu i mam nadzieję, że są tego wyniki.
Wiem, że mecz nie jest opisany dokładnie i może trochę powiewa nudą, ale dopiero zaczynam. Nie chciałam opisywać całego, bo to by was tylko znudziło, a nie wnosi to nic ważnego do fabuły. Po prostu taki trening dla mnie w opisywaniu meczy. Ważniejsze spotkania, będę opisywać dokładniej, a przynajmniej się postaram.
Ok. Narazie tyle. Do napisania, mam nadzieję naprawdę niedługo.