Dwie godziny wcześniej, u Marka...
Dziewczyna stała przez chwilę bez ruchu, wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w swojego przyjaciela. Piłkarza. Bramkarza. Mistrza świata. Po chwili pokonała dzielącą ich odległość i rzuciła mu się na szyję, a w jej oczach zalśniły łzy szczęścia.
Chłopak nie bardzo wiedział, co powinien zrobić i na jego policzkach pojawiły się niewielkie rumieńce. Dziewczyna też poczuła zażenowanie i szybko się od niego odsunęła. Spojrzała na niego. Nic się nie zmienił. Takie same brązowe włosy. Te same duże ciemne oczy. Ta sama pomarańczowa opaska na głowie. I jak zawsze, ten sam szczery, olbrzymi uśmiech na ustach. Jednak Silvia nie mogła nie zauważyć kilku szczegółów, które uległy zmianie. Po dwóch miesiącach spędzonych w Afryce, skórę miał ciemniejszą. Widać też było niewielką zmianę fizyczną. Chłopak odrobinę urósł, a jego rysy były dojrzalsze. Ponadto, wyczuwała płynącą od niego niezwykłą aurę. Nie była jednak w stanie nazwać energii, która go otaczała.
Z zamyślenia wyrwał ją Mark, machając jej przed twarzą ręką:
- Hej, Silvia. Wszystko w porządku?
- Tak... Ale... Ale co ty tu robisz?
- No wiesz - odparł z uśmiechem drapiąc się przy okazji po głowie. Tak dobrze pamiętała ten gest. - Od jutra będę się tu uczył.
- Ale co robisz TUTAJ, w Japonii? Przecież miałeś zostać w Afryce i być ze swoim dziadkiem.
- Faktycznie - odpowiedział zamyślony drapiąc się palcem po czole. - Ale zmieniłem zdanie.
- Dlaczego?
- Wiesz, Afryka jest naprawdę niesamowita. Codziennie trenowałem z dziadkiem, a później również z Rokoko. Ale... Sam nie wiem... Brakowało mi tam czegoś. Wróciłem, żeby to znaleźć.
Silvia skinęła głową. Zrozumiała, o co mu chodziło. Spojrzała na jego szczęśliwą minę i również się rozpromieniła. Przy Marku, nigdy nie można się było smucić.
- No dobra, ale teraz najważniejsze - znów przerwał jej rozmyślania Mark. - Gdzie i kiedy odbywają się nabory do drużyny?
Dziewczyna odrobinę się zmieszała, jednak zdołała z siebie wykrztusić słowa:
- Bo widzisz Mark, jest taki jeden mały problem...
Spojrzał na nią zdziwiony.
Po chwili w szkole dało się słyszeć głośny krzyk:
- COOOOO...?
Silvia spojrzała na niego ze zbolałą miną.
- Jak to możliwe? Nie ma tutaj drużyny piłki nożnej? Ale przecież, przecież... Dopiero co wygraliśmy mistrzostwa. Japonia żyje piłką nożną.
- Masz rację. Ale nie zapominaj, że to liceum dopiero co powstało. Nie zdążyli tutaj jeszcze założyć klubu piłkarskiego.
- Nie! Tak nie może być - stwierdził Mark po czym pobiegł korytarzem.
- Hej. Dokąd biegniesz!?
- A jak ci się wydaje? Do dyrektora. Chcę założyć klub piłkarski.
- Ale Mark, to nie w tę stronę.
Chłopak się zatrzymał i wrócił do Silvii, z zawstydzonym uśmiechem, drapiąc się po głowie.
- Masz rację. Przepraszam. Pokażesz mi gabinet?
Silvia westchnęła.
- I znów się zaczyna - pomyślała załamując się.
Na jej twarzy pojawił się jednak lekki uśmiech. Tak bardzo za nim tęskniła...
***
Po kilku minutach stali oboje w gabinecie. Nikogo w środku nie było poza ich dwójką. Ale według zapewnień Silvii, dyrektor miał się niedługo pojawić. Czekali więc cierpliwie, choć w żołądku Marka wciąż coś się przewracało.
- Jak to możliwe, że nie mają tutaj drużyny? Jak ja się pytam.
Czekali wystarczająco długo, żeby chłopak zaczął się niecierpliwić. Zaczął chodzić po pokoju. Nie potrafił usiedzieć w miejscu nawet minuty. W pewnym momencie podszedł do okna i zamarł. Podszedł bliżej i przykleił nos do szyby. Wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu.
Okna gabinetu, wychodziły prosto na boisko. Wspaniałe boisko, przy którym stał średnich rozmiarów domek. Siedziba klubu piłkarskiego, jak sobie po chwili uświadomił.
- Nie wmówią mi teraz, że nie ma tu klubu piłkarskiego. W takim razie po co to boisko i ten domek?
Evans odkleił się od szyby i chciał już popędzić na dół, żeby z bliska zobaczyć teren przeznaczony do gry w piłkę nożną. W tej samej chwili jednak, drzwi się otworzyły i do pokoju weszły dwie osoby. Mężczyzna i dziewczyna w wieku dwójki przebywających już w pomieszczeniu nastolatków. Na widok dzieciaków oboje bardzo się zdziwili, jednak już po chwili na ich ustach pojawiły się uśmiechy.
- Miło cię widzieć Mark.
- Dzień dobry Panie Raimon.
- Cześć Mark.
- Hej Nelly. Ty też tutaj?
W odpowiedzi dziewczyna tylko prychnęła, jakby Evans właśnie ją obraził i odrzuciła swoje kasztanowe włosy na plecy. Silvia widząc to, zakryła dłonią usta i zachichotała.
Dyrektor nie zwrócił uwagi, na zachowanie dziewcząt. Cała jego uwaga skupiona była na piłkarzu.
- Co cię tutaj sprowadza Mark?
- Panie Raimon. Dowiedziałem się, że nie ma tutaj drużyny piłkarskiej.
- Ach, tak. Mogłem się domyślić, że to właśnie z tą sprawą przychodzisz.
- Ale, to przecież nie ma sensu. To boisko... I ten domek klubowy...
Na twarzy dyrektora pojawił się lekki uśmiech, a po chwili odpowiedział Markowi.
- No cóż. Nie mylisz się. A przynajmniej nie całkowicie. Wiedzieliśmy, że wrócisz, po tym jak przysłałeś nam zgłoszenie o przyjęcie do liceum. Więc... No cóż... Czekaliśmy na twój powrót. Chcieliśmy przekazać ci pod opiekę nowy klub.
Markowi, który słuchał uważnie słów ojca Nelly, opadła szczęka. W tym czasie Pan Raimon kontynuował:
- Byłeś kapitanem drużyny, która zagrała w mistrzostwach świata, więc razem z Nelly doszliśmy do wniosku, że skoro wracasz, to mógłbyś zostać kapitanem pierwszej drużyny Liceum Raimona. Co ty na to?
Chłopak przez chwilę nie reagował, ale po sekundzie czy dwóch, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Co ja na to? No jasne, że w to wchodzę!
Dyrektor uśmiechnął się widząc szczęśliwą minę chłopaka, który po chwili zapytał:
- Kto będzie naszym trenerem?
- No cóż... Długo nie wiedziałem, kto byłby odpowiednią osobą na tym stanowisku, ale w końcu zadecydowałem. Waszym nowym trenerem będzie Seymour Hillman.
- Naprawdę? - zapytał zachwycony Mark, a oczy błyszczały mu z podniecenia. - Trener Hillman?
Pan Raimon skinął głową rozbawiony reakcją Marka. Chłopak nie próbował już nawet ukryć ekscytacji. Aż w nim wrzało z podniecenia. Energicznie przeszedł przez pokój mówiąc przy okazji jakby do siebie:
- Trzeba by dzisiaj zorganizować nabór do drużyny. No i oczywiście pierwszy trening, żeby zobaczyć, jak dobrzy są zawodnicy...
- Mark - odezwał się Pan Raimon, przerywając przemyślenia chłopaka. - Myślę, że razem z Silvią, waszą menadżerką, o ile zechce przyjąć to stanowisko, powinniście się teraz wszystkim zająć, puki mamy jeszcze trochę czasu.
- Tak, to świetny pomysł! Chodź Silvia! - krzyknął Evans wybiegając z pokoju.
- Mark! - krzyknęła biegnąc za nim. - Zaczekaj na mnie.
Nelly i jej ojciec spojrzeli po sobie, a na ich twarzach pojawiły się uśmiechy...
***
Kiedy już wszyscy uczniowie przyszli do szkoły...
Korytarzem szedł chłopak o niebieskich włosach. Miał na sobie nowy mundurek. Był w liceum. Ale ta myśl nie dawała mu satysfakcji. Nie mógł przekonać się do tego miejsca. Ciągle, coś go tutaj denerwowało, coś mu nie odpowiadało. Wolał swoją starą szkołę. Była o niebo lepsza.
Nie była to jednak jedyna niezadowolona osoba w szkole. Kawałek dalej, w przeciwnym kierunku szedł inny nastolatek. Miał krótkie różowe włosy, a na sobie nowy strój. Nie leżał on na nim jednak dobrze. Stary mundurek, choć znoszony, był o wiele lepszy od tego nowego, sztywnego i jakże niewygodnego. Nie lubił tego stroju. Nie mógł się już doczekać, kiedy będzie mógł go zdjąć.
Jak się okazało, nie on jeden miał problem z nowym uniformem. W łazience, której drzwi wychodziły na korytarz w miejscu, gdzie miały się przeciąć drogi naszych wcześniej wymienionych bohaterów, siedział chłopak o dużym ciele, starając się jak najbardziej wciągną brzuch i dopiąć kamizelkę. Ubranie było za małe, nie to co stary struj. W końcu jednak się poddał i chciał wyjść z łazienki. Jednak w tej samej chwili tak się zestresował, że musiał pójść się załatwić.
Jednak problemy, żadnego z chłopców tak naprawdę nie dotyczyły ani strojów, ani szkoły. Prawda była taka, że żadna z tych rzeczy, nie różniła się bardzo od wcześniejszych ubrań i budynku. Wszystko było po prostu nowe. Ale nie to im przeszkadzało. Wciąż im czegoś, w nowym miejscu brakowało. Ale nie był to żaden przedmiot. To była osoba, którą chcieli mieć w tamtej chwili przy sobie. Tak naprawdę brakowało im kilku osób, ale w szczególności właśnie tej jednej.
Mimo, że się nie widzieli westchnęli jak jeden mąż. Chłopcy idący korytarzem spuścili głowy, a nastolatek z łazienki postanowił wreszcie wyjść na korytarz. Otworzył i przeszedł przez drzwi.
Właśnie w tej chwili, wszyscy trzej zderzyli się ze sobą i przewrócili na podłogę.
- Au... - jęknął krótko ostrzyżony chłopak. - Uważaj jak łazisz!
Niebieskowłosy natychmiast podniósł wzrok, ku osobom z którymi się zderzył. Na jego twarzy pojawił się lekko zszokowany uśmiech, po czym powiedział:
- Kevin... Jack...
Obaj chłopcy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, jednak już po chwili na ich twarzach pojawiły się uśmiechy.
- Nathan... Co ty tu robisz? - zapytał Dragonfly wstając z ziemi i podając rękę Swiftowi, żeby mu pomóc.
- Uczę się. A przynajmniej będę to robił jutro.
Kevin uśmiechnął się do kolegi.
- Hej. Może ktoś by mi pomógł, co?
- Och, no jasne. Sorki Jack.
Kiedy Jack już stał, zamknął obu chłopaków w olbrzymim uścisku.
- Hej. Puść nas już, bo jeszcze się tu udusimy - warknął Kevin.
- Przepraszam - odpowiedział puszczając ich.
Dalej szli już razem. Chodzili korytarzami rozmawiając wesoło. Ich humory uległy radykalnej zmianie. Wszyscy trzej cieszyli się, że mają towarzystwo. W pewnym momencie zobaczyli tablicę ogłoszeń i wiedzeni ciekawością, podeszli by sprawdzić, czy jest tam coś ciekawego.
Ich miny były trudne do określenia. Najpierw wyrażały radość, potem niepewność, ekscytację, a w końcu smutek. Na tablicy było zawieszone ogłoszenie o naborach do drużyny piłkarskiej. Wszyscy bardzo się z tego powodu cieszyli, chcieli grać w drużynie. Jednak przypomnieli sobie wtedy również, że to już nie jest gimnazjum i to nie będą ci sami zawodnicy.
We trójkę, bezwiednie ruszyli ku wyjściu ze szkoły przy okazji rozmawiając.
- Powinniśmy chyba iść na kwalifikacje prawda? - zapytał odrobinę niepewnie Nathan.
- No jasne. Chcę ponownie wygrać Strefę Footballu - stwierdził z przekonaniem Kevin.
- Ale to już nie będzie to samo bez Kapitana - stwierdził zasępiony Jack.
Te słowa nieco ostudziły Kevina, któremu mina odrobinę zrzedła. Po chwili jednak stwierdził:
- To prawda, że będzie inaczej. Ale kochamy piłkę nożną i... ten, no... Ech, wygłaszanie zagrzewających słów to działka Marka, nie moja.
- Już więcej, nie usłyszymy jego zagrzewania do walki - Jack coraz bardziej markotniał.
Nathan widząc to stwierdził:
- Chłopaki, nie możemy się załamywać. Mark nauczył nas, że należy robić to co kochamy. Pokazał nam jak walczyć do samego końca. Dostańmy się do drużyny i wygrajmy kolejne Mistrzostwa. Zróbmy to czego oczekiwałby od nas Evans. To, że jego tutaj już nie ma, nic nie zmienia. Dalej róbmy to, co kochamy. Grajmy w piłkę nożną.
- TAK! - krzyknęli obaj.
W ten właśnie sposób już po chwili kierowali się w kierunku boiska i domku piłkarskiego, aby dostać się do drużyny. Wszyscy trzej myśleli w tej chwili o Marku, mając nadzieję, że niedługo wspólnie zagrają. Jeszcze nie wiedzieli, że nastąpi to szybciej, niż którykolwiek z nich mógłby przypuszczać...
***
W tym czasie przed szkołą...
- Mikael! Przyleź tu wreszcie!
Chłopak o białych włosach zakończonych niebieskimi pasemkami, darł się tak, że słychać go było na całym dziedzińcu. Ludzie patrzyli na niego dziwnie, ale on się tym nie przejmował. Przywykł już do tego.
W końcu chłopak, którego uwagę tak usilnie chciał zwrócić, odwrócił się ku niemu i ruszył w jego kierunku. Uczniowie rzucali mu krótkie, badawcze spojrzenia, po czym szybko odwracali wzrok. To była norma. Ludzie zawsze mu się przypatrywali. Miał charakterystyczną czerwonobrązową czuprynę i oczy w dwóch różnych kolorach. Jedno było czerwone, a drugie czarne. Jednak każdy najpierw zauważał czewonoczarny tatuaż feniksa, zaczynający się z prawej strony szyi i kończący się na policzku, po tej samej stronie.
- Nie musisz się tak na mnie drzeć. Nie jestem głuchy.
- Polemizowałbym - stwierdził białowłosy.
- Och... Przymknij się Sharus.
- Bo co?
- Bo w następnym meczu nie wystąpisz.
- Na pewno, jeśli się spóźnimy. Ty wtedy też nie zagrasz - odpowiedział, a mina Mikaela natychmiast zbladła. - Chodź. Musimy się pospieszyć, jeżeli chcemy być w drużynie - powiedział, po czym złapał kolegę za nadgarstek i pociągnął za sobą w kierunku domku klubowego.
Kiedy byli już na miejscu, w pomieszczeniu spotkali tylko jedną dziewczynę. Miała zielone włosy i była bardzo ładna. Weszli niepewnie do pomieszczenia, jednak dziewczyna ich nie usłyszała. Sharus cicho odkaszlnął, żeby uprzedzić dziewczynę, że nie jest już sama.
Natychmiast się odwróciła, a na ich widok lekko się uśmiechnęła. Ku zdziwieniu obu, nie zwróciła w ogóle uwagi na tatuaż Mikaela i tylko zapytała:
- W czym mogę pomóc?
- Ech, no... - zestresowany Sharus nie był w stanie nic powiedzieć.
Mikael tylko przewrócił oczami i z uśmiechem powiedział:
- Przyszliśmy na nabór do drużyny.
- Ach tak... - twarz dziewczyny rozpomienił uśmiech. - To macie jeszcze jakieś dwadzieścia minut. A tak w ogóle to jestem Silvia i jestem menadżerką klubu piłkarskiego.
- Wiadomo, kto będzie kapitanem?
- Owszem. To chłopak, który założył tutaj ten klub. Powinien za chwileczkę przyjść. Pójdę go poszukać, bo jak znam życie, to sam tu nie trafi - odpowiedziała ze śmiechem, po czym wyszła na dwór.
Chłopcy spojrzeli po sobie zdziwieni, a potem zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu, w którym się właśnie znajdowali. Okazało się, że domek, był przestronny i w pełni wyposarzony we wszystkie potrzebne do treningu sprzęty. Ściany miały spokojna niebieską barwę, a podłoga była z dębowego drewna.
Po chwili usłyszeli na dworze głosy i odwrócili się, akurat w porę, by zobaczyć wchodzącego do pomieszczenia nastolatka. Na jego widok szczęki opadły im obu. Chłopak spojrzał na nich ze zdziwieniem, po czym z szerokim uśmiechem na ustach odezwał się:
- Silvia mówiła, że chcecie dołączyć do drużyny.
Siknęli głowami wciąż zszokowani. Przybysz popatrzył na nich ze zdziwieniem i zapytał:
- Wszystko ok?
- Ty jesteś Mark Evans, prawda? - zapytał Sharus.
- Mhm...
- Mikael! Widzisz to co ja?!
- Widzę, ale wciąż nie wierzę - odpowiedział czerwonowłosy z uśmiechem.
- Ale o co wam chodzi chłopaki? - zapytał zdezorientowany Evans.
- O co nam, chodzi?! O CO?!
- Jesteś przecież Markiem Evansem, najlepszym bramkarzem na świecie. Byłeś kapitanem Inazumy National, która zdobyła mistrzostwo w czasie FFI. I ty jeszcze się pytasz o co nam chodzi?
- Ale chłopaki, przecież to nic takiego - odparł zawstydzony Mark.
- Nic takiego?! - krzyknął Mikael. - NIC TAKIEGO?! Chłopaku, każdy napastnik w tym kraju i na świecie, ze mną na czele, chce się z tobą zmierzyć, aby sprawdzić swoje siły!
- Jesteś napastnikiem? - zapytał Mark z podnieceniem.
- Gram raczej jako pomocnik, ale i tak nie mogę się doczekać zmierzenia z tobą. Chcę się dowiedzieć jak silny jestem w porównaniu z tobą.
- Więc na co jeszcze czekamy? Dawaj! Bierz piłkę i idziemy walczyć!
- Pewnie!
Sharus patrzył na obydwu chłopaków, przerzucając spojrzenie z jednego na drugiego. No i proszę. Trafił swój na swego. Chłopak był pewny, że ci dwaj szybko się dogadają, a patrząc na to jak zażartą dyskusję prowadzili, był pewien, że już się zakumplowali. Wiedział jednak, że nie może im pozwolić w tej chwili się ze sobą zmierzyć. Najpierw powinni zaczekać na pozostałe osoby, które chciałyby dołączyć do zespołu.
- Hej, chłopaki!
Spojrzeli na niego dziwnie, jakby zupełnie zapomnieli, że on też tam był.
- A nie mówiłem. Idealnie się dobrali. Siebie warci - westchnął.
Na głos jednak powiedział:
- Myślę, że zmierzyć się możecie później, jak Mark skompletuje już drużynę.
Zapały obu zostały nieco zgaszone, Sharus wiedział jednak, że musi zgasić ten tlący się wciąż ogień.
- Kiedy już wybierzesz zawodników, będzie mnóstwo czasu na rywalizację. W tej jednak chwili powinniśmy poczekać na innych. Nie wiadomo, kto jeszcze się zjawi.
- Masz racje - przyznał Mark, a białowłosy odetchnął z ulgą.
Osoby o takich temperamentach powinny być trzymane co najmniej kilometr od siebie, a gdyby mieli stać blisko, to powinien ich dzielić szklany mur. A ci tutaj stali niecały metr od siebie i zachowywali się jak dwie, wciąż tykające bomby. To będzie cud, jeśli niczego nie wysadzą w powietrze.
Na razie kryzys był jednak zarzegnany, z czego nastolatek bardzo się cieszył. Po chwili Mark spojrzał na niego z uśmiechem i zapytał:
- Jak się nazywacie?
- Mikael Shourutako - powiedział czerwonowłosy ściskając rękę Evansowi.
- Sharus Walterell - odpowiedział chłopak idąc w ślady przyjaciela.
- Na jakiej pozycji grasz?
- Obrońca.
- Och... Wiesz, że...
Rozmowę bohaterów przerwały glosy dobiegające z zewnątrz i po chwili do domku klubowego weszło trzech nastolatków. Na ich widok, Mark uśmiechnął się najszerzej jak tylko mógł i krzyknął:
- Nathan! Kevin! Jack!
Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a ich oczy poszerzyły się do rozmiarów spodków. Wpatrywali się tak w szoku w twarz przyjaciela. Jako pierwszy opanował się Nathan.
- Mark...
- Hejka chłopaki.
- Mark! - krzyknęli równocześnie Wallside i Dragonfly podbiegając do starego przyjaciela.
- Co ty tu robisz? - zapytał Nathan z uśmiechem na ustach.
Wszyscy trzej, gdy zobaczyli Evansa, myśleli przez chwilę, że śnią. To jednak nie był sen. Ich dawny kapitan stał przed nimi, uśmiechając się do nich w ten swój charakterystyczny sposób i rozsiewając wokół przyjacielską aurę. Do tej pory nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wielką pustkę pozostawiła po sobie jego nieobecność. Teraz jednak cieszyli się mając go przy sobie. Brakowało im go.
Mark popatrzył na przyjaciół. Och, tak bardzo za nimi tęsknił. Właśnie dlatego wrócił. Dla nich. Tak jak oni byli tu dla niego. W końcu, po chwili zastanowienia, z uśmiechem odpowiedział na postawione chwilę temu pytanie:
- Myślę, że to jest już dłuższa historia...
***
I wracamy do bohaterów z rozdziału pierwszego...
Dwóch chłopaków szło korytarzem. Ramię w ramię. Nic nie mówili. Cisza mogłaby się wydawać przytłaczająca. Jednak tak nie była. Za dobrze się znali, by tak było. Spędzili ze sobą wystarczająco dużo czasu, by móc się porozumiewać bez słów. W tej chwili oboje rozmyślali o tej jednej osobie. I mimo, że nic nie mówili, wiedzieli, że ten drugi myśli o tym samym.
Cisza między nimi, była dziwnie nie na miejscu, w szkole przepełnionej krzykami i śmiechami. Ich zamyślenie i powaga, były tak zupełnie różne od błahych rozmów innych uczniów. Opuszczone głowy, były przeciwieństwem dzieciaków zadzierających nosa i chcących juz pierwszego dnia, zdobyć przyjaciół. Wyróżniali się z tłumu, ze swoim spokojem, opanowaniem i melancholijnym nastrojem.
Szli tak, wciąż przed siebie długim korytarzem. Skręcili raz, drugi, trzeci. Weszli na piętro, a potem zeszli ponownie na parter. Przeszli całą szkołę, jednak tak naprawdę nic nie zobaczyli. Pogrążeni wciąż w myślach, minęli tablicę ogłoszeń i szli dalej. Nagle jednak, jeden z nastolatków się zatrzymał. W jego oku pojawił się błysk niedowierzania. Złapał kolegę za nadgarstek i pociągnął w kierunku tablicy. Przyjrzał się dokładnie jednemu ze skrawków papieru i na jego twarzy pojawił się mimowolny uśmiech.
- O co chodzi? - zapytał go towarzysz.
- Spójrz na to - powiedział wskazując jedno z ogłoszeń. - Możesz to odczytać?
- Nie.
- Ja też nie - odpowiedział z radością.
Chłopak spojrzał dziwnie na swojego przyjaciela.
- Po prostu przyjrzyj się pismu - wytłumaczył mu tamten.
Zrobił jak mu polecono. Na jego twarzy, również powoli pojawiał się uśmiech, a w oku zapłonęła iskra podniecenia.
- Ale, ale... Jak to możliwe?
- Nie wiem. Ale możemy się dowiedzieć.
Chłopak spojrzał na niego pytająco.
- To znaczy?
Przyjaciel pokazał mu kartkę tuż obok tej pierwszej. Była to informacja o zapisach do drużyny piłkarskiej.
- Jeżeli ma gdzieś być, to właśnie tam - powiedział.
- Tak... Musimy go znaleźć. I to jak najszybciej...
***
Ponownie z Markiem i resztą...
Mark przechadzał się przed domkiem klubowym i przyglądał przybyłym. Byli wśród nich, jego starzy przyjaciele z gimnazjum. Obok nich stało dwóch chłopaków, których poznał na samym początku. Kawałek dalej stał nastolatek o czarnofioletowych włosach i dużych ciemnych oczach, a miał przy tym jasną cerę. Przedstawił się jako Vector Karringuter. Sprawiał wrażenie człowieka twardo stąpającego po ziemi, a przy tym odrobinę oschłego. Ale Mar nauczył się już, że ludzi nie należy osądzać od razu, tylko trzeba ich bliżej poznać.
Jego spojrzenie po chwili przeniosło się na samotną postać po lewej. Był to Dakota Indiery. Nie wyglądał na osobę otwartą. Był raczej na uboczu i trzymał ludzi na dystans. Miał specyficzne rysy twarzy, ciemną karnację, brązowe oczy i czarne włosy sięgające ramion. Nadawało mu to rodzaju egzotyczny wygląd i Mark sądził, iż chłopak mówił być potomkiem amerykańskich indian, którzy nosili się w podobny sposób.
Na końcu, uwaga bramkarza skupiła się na Zicco Meadelingu. Był przeciętnym, niczym niewyróżniającym się nastolatkiem, a przynajmniej tak sądził Evans. Chłopak miał brązowe włosy i niebieskie oczy i odnosił się do ludzi w sposób bardzo przyjazny, Jedynym, co niszczyło tę harmonię, była długa blizna biegnąca przez cały lewy policzek, od oka, do wargi.
Do kapitana podeszła Silvia i zapytała:
- I co o nich myślisz?
- Wszyscy wydają się być dobrymi ludźmi, jednak wolałbym lepiej ich poznać. Chcę grać z nimi w piłkę nożną - stwierdził zdecydowanie a w jego oczach pojawił się błysk podniecenia.
- Tylko widzisz Mark - powiedziała Silvia. - Aby był pełny skład brakuje nam dwóch zawodników.
- COOOOOO...? Nie, to nie możliwe. Znowu?
Wszyscy podeszli do Evansa i przysłuchiwali się jego rozmowie z menadżerką. Każdy zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli nie będą mieć jeszcze tych kilku brakujących graczy, drużyna nie będzie kompletna.
Nagle, za plecami, Mark usłyszał znajomy głos:
- Może więc się na coś przydamy.
Odwrócił się i zobaczył dwie osoby. Zaśmiał się radośnie. Nie przypuszczał, że ich tu spotka.
- Powiedz Mark, nie spóźniliśmy się zbytnio?
Evans spojrzał na postać, która wypowiedziała te słowa i odpowiedział:
- Jesteś zawsze spóźniony.
W następnym rozdziale...
Nie wierzę. To naprawdę oni. Znów będę mógł z nimi grać. Ale najpierw chcę się zapoznać z poziomem nowych zawodników. Mam nadzieję, że będą dobrzy. Przecież znów chcemy wygrać Strefę Footballu, czyż nie? Już nie mogę się doczekać tego, jak pokażą mi swoje umiejętności. To będzie coś!-----------------------------------------------------------
Możecie być ze mnie dumni. Napisałam wreszcie ten rozdział, choć zajęło mi to chyba dwa czy trzy dni. Mam nadzieję że wam się spodoba.
A tak swoją drogą to mam do was pytanie. Domyślacie się, kim są owi dwaj zawodnicy o których była mowa już w pierwszym rozdziale? Domyśliliście się, kim byli już na początku, czy dopiero teraz? A może jeszcze nie wiecie? Dla osób które nie wiedzą, nie martwcie się, wyjaśnię w następnym rozdziale.
Co do końcowej sceny, to po prostu nie mogłam się powstrzymać. Miałam wyjaśnić już kto jest kim, ale skończylo mi się tak pięknymi słowami ( one akurat są z serialu ), że po prostu musiałam tu skończyć pisać. Kocham ten ich prywatny żarcik.
No dobra. Rozpisałam się niepotrzebnie. Nie wiem kiedy następny rozdział, ale liczę, że niedługo. Zapraszam do czytania i komentowania, to dla mnie bardzo ważne. Dzięki wielkie za wszystkie komentarze, to sprawia, że nie przestaję pisać.
Dziękuję, do napisania i życzę miłego czytania.
Wiesz co?! Miałam pisać rozdział,a zaczytałam się w twoim rozdziale i postanowiłam obejrzeć to anime! ;D Już teraz,zaraz! ;D Za bardzo gubię się w tych postaciach ;-; Ale obiecuję poprawę i lecę oglądać! ;D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zachęciłam cię swiom pisaniem do obejrzenia tego anime :) Mam nadzieję, że ci się spodoba :D
UsuńHahahaha! Jesteś genialna! :D
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale jak czytałam Twoje rozdziały, to czułam takie dziwne motylki w brzuchu :D Potem mi się nieźle dostało od znajomych za to że ich nie słuchałam XD Ciągle myślałam o tym co będzie dalej :D
Świetnie, mi się podoba.
Ale pytanko... Nathan, Jack, Kevin i :D i :D (xD) mają zapewnione miejsce w drużynie???
:D
;D Weny i czekam na następny <3
Ciesze się, że ci się spodobało :D
UsuńRozumiem że domyśliłaś się o jakich dwuch ktosiów chodziło, prawda? ;)
I tak, oni mają zapewnione miejsce w drużynie. Jakże mogłoby być inaczej? :P
:D
UsuńTak myślę, ale znając wyobraźnię ludzką XD
XD
Kiedy next? :P
Dzisiaj, albo jutro :)
UsuńCzekam :D
UsuńSuper rozdział. Mark jak zwykle tryska energią. Po prostu super.
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki :)
UsuńŻe to oni domyśliłam się w rozdziale pierwszym po cytacie "Będziemy numerem jeden na świecie!", bo przecież dokładnie pamiętam, jak to sobie obiecywali <3
OdpowiedzUsuńJa bym się zaczęła domyślać, po fragmencie o stalowej wieży plaży, a po tym tekście co go przytoczyłaś, zyskałabym pewność :D
Usuń